Ten rok obfituje w nowe odsłony serii z lat 80. i 90. Najpierw „Mad Max”, następnie „Park Jurajski” i wreszcie pora na „Terminatora”. Podjęcie kontynuacji niesie ze sobą niebezpieczeństwo wielu wpadek. Nowemu filmowi Alana Taylor niestety nie udało się ich uniknąć.
W 2029 roku po wieloletnich zmaganiach z maszynami, siłom ludzi udaje się dotrzeć do jądra Skynetu. Roboty stosują jednak znany z poprzednich części patent i przenoszą w przeszłość terminatora, który ma zabić Sarah Connor ( Emilie Clark), a tym samym nie dopuścić do narodzin szefa ruchu oporu. Aby temu zapobiec John Connor (Jason Clarke), wysyła do roku 1984 swojego najlepszego żołnierza Kyle’a Reese’a (Jai Courtney). Nasz dzielny wojak trafia jednak do alternatywnej rzeczywistości, w której Sarah daleko do bezbronnej białogłowy, mało tego posiada ona ochronę w postaci terminatora T-800 (Arnold Schwarzenegger). W tych nieco zmienionych okolicznościach bohaterowie będą próbowali zapobiec zagładzie ludzi.
Tym sposobem raz jeszcze wpadamy w wir meandrów czasowych i to zakręconych do granic możliwości. I w tym tkwi chyba największa wada nowego Terminatora, że trudno się czasami połapać w jaki sposób powinniśmy połączyć zaprezentowane fakty. Nowa część miała stanowić reboot serii. Udaje jej się to tylko połowicznie. „Genisys” śmiało sięga po kalki z pierwszej części i to czasami w sposób dosłowny żywcem przenosząc znane nam chociażby z jedynki sceny. Z drugiej strony to odniesienia do pierwszych odsłon są najsilniejszymi elementami nowej części. Począwszy od zdań, które już kiedyś słyszeliśmy, bo zaprezentowany przez Arnolad Schwarzeneggera uśmiech terminatora. Bo to właśnie były gubernator Kalifornii stanowi najjaśniejszy z punktów tego filmu. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę średni poziom aktorstwa występującego w filmie. Kyle i Sarah mówią tak niewiele, że aż dziwi fakt narodzenia się pomiędzy nimi jakiejkolwiek relacji. Może to wina wielowątkowości, albo brak zdecydowania na to co tak naprawdę powinno znaleźć się w dwóch godzinach produkcji. Z jednej strony bowiem sporo tutaj mieszanki pierwszych odsłon, z drugiej chęć wprowadzenia innowacji. Z tej przyczyny postaci poznajemy bardzo fragmentarycznie.
Seans nowego Terminator stawia pytanie o to, w jaki sposób połączyć klasykę kina z nowymi wątkami tak, aby wyszło z tego coś sensownego. W tym aspekcie „Genisys” wypada nie do końca przekonująco i tego fani serii mogą im nie wybaczyć. Fabularnego miszmaszu nie ratuje wcześniej wspomniane drętwe aktorstwo, pośród którego świeci jedynie Schwarzenegger. Nie zmienia to jednak faktu, że warto ten film zobaczyć, dla kilku odniesień do pierwszych części lub rozpoczęcia przygody, w przypadku gdy z serią nigdy nie mieliśmy do czynienia. W bonusie otrzymamy kilka atrakcyjnych wizualnie scen akcji. Należy tylko pamiętać o przymknięciu oczy na fabularne dziury.
Recenzowała: Monika Matura
Za seans dziękuję Kijów.Centrum