Zazwyczaj samotność jest cicha. Siedzi w ostatniej ławce, nie uśmiecha się, z czasem szarzeje i wtapia się w codzienność, staje się niezauważalna, aż w końcu przyzwyczajamy się do niej. „Chór Sierot” Teatru KTO oddaje głos samotności.
Przez 52 minuty i 6 sekund – bo tyle trwa „III Symfonia” Henryka Mikołaja Góreckiego będąca tłem całego spektaklu – samotność jest nieznośnie głośna, choć nie zostaje wyartykułowane ani jedno słowo. Jak zatem brzmi? Odbija się w uszach brzdękiem metalowych kubków, co chwila wybucha z coraz większa siłą w tupocie sierocych nóg, rytmicznych melodiach złożonych z uderzeń dłoni i całych ciał. Czasem przestrzeń przeszyje przenikliwy wrzask. Wszystkie dźwięki składają się na wielogłosowy chór sierot. A sieroty to w istocie urocze: w jednakowych uniformach, szelkach i długich szarych skarpetach. Każda ma swój skórzany tornister. Dziewczynki w nienagannych uczesaniach, chłopcy przylizani. Jednak urok sierotom nie pomaga – z nim czy bez niego są tak samo samotne. Pedantyczne opiekunki prężące się w szarych garsonkach również nie zaspokoją głodu czułości, bo pragną jej tak samo jak podopieczni.
Aktorzy na ani jedną chwilę nie pozwalają oderwać od siebie oczu: tworzą jednorodną masę pragnących siebie ciał, które uderzają o siebie i o ściany, ciał, które nieustannie blisko siebie tańcząc, bijąc się i wykonując zmyślne choreografie są przeraźliwie samotne. Niczyje są także opiekunki: każdy jest równy wobec Samotności. Ale nie ta diagnoza jest najgorsza. Najwięcej bowiem nadziei odbiera niezdolność do bliskości, która ujawnia się, gdy sieroty mają za zadanie odegrać scenki z życia rodziny. Wszyscy podopieczni pragną oczywiście wcielić się w postać dziecka. Jednak każda scenka kończy się jedynie krzykiem, biciem, cierpieniem dziecka: sieroty nie znają ciepła i mimo iż go pragną – nie wiedzą jak ono wygląda. Zawsze, gdy dostają szansę na doświadczenie bliskości, kończy się to brutalną cielesnością lub znęcaniem nad jakimś kozłem ofiarnym: to reakcja grupy na niemożność i nieumiejętność osiągnięcia szczęścia.
Jerzy Zoń w spektaklu „Chór Sierot” nie ukazał banalnej historii o sierocińcu, w którym nie dzieje się za dobrze, ale opowiedział uniwersalną historię o samotności dosięgającej każdego. Człowiek nawet wśród bliźnich jest samotny. Czasem uda mu się doświadczyć czegoś intensywnego, ale to nigdy nie wystarcza, chce więcej, a gdy tego nie osiąga – zdarza mu się zawistnie zadbać chociaż o to, żeby innym nie było lepiej.
Przez cały spektakl przy akompaniamencie „III Symfonii” zwanej „Pieśnią żałosnych” szczuci jesteśmy tylko przygnębieniem i jeśli kto z nas myśli, że koniec spektaklu przyniesie mu jakieś pocieszenie – ten niestety rozczaruje się. Bowiem tak, jak sieroty – i my wciąż tylko zrywamy się ze snu, by bez skutku próbować wzbijać się wyżej i wyżej w poszukiwaniu „czegoś”, aż wreszcie znikamy w nastającym mroku i pozostaje cisza, a w głowie jedynie echo głosów pełnych żałości. A wśród nich – nasz własny.
Adrianna Olejarka
Scenariusz, opracowanie muzyczne, reżyseria: Jerzy Zoń
Scenografia i kostiumy: Joanna Jaśko-Sroka
Muzyka: Henryk Mikołaj Górecki III Symfonia
Premiera: 20 września 2014