Kulturatka.pl - wydarzenia kulturalne w Krakowie
Brak wyników
Pokaż wszystkie wyniki
  • Literatura
    • Wydarzenia
    • Zapowiedzi
    • Premiery
    • Wywiady
  • Teatr
    • Spektakle
    • Repertuar
    • Wydarzenia
  • Kino
    • Premiery
    • Repertuar
    • Wydarzenia
  • Muzyka
    • Koncerty
    • Wydarzenia
  • Sztuki Wizualne
    • Wernisaże
    • Wydarzenia
    • Wystawy
  • Recenzje
  • Misz-masz
    • Okiem Kulturatki
    • Konkursy
      • Teatr
      • Kino
      • Literatura
      • Muzyka
      • Rozmaite
    • Promocje
  • Dla dzieci
Kulturatka.pl - wydarzenia kulturalne
  • Literatura
    • Wydarzenia
    • Zapowiedzi
    • Premiery
    • Wywiady
  • Teatr
    • Spektakle
    • Repertuar
    • Wydarzenia
  • Kino
    • Premiery
    • Repertuar
    • Wydarzenia
  • Muzyka
    • Koncerty
    • Wydarzenia
  • Sztuki Wizualne
    • Wernisaże
    • Wydarzenia
    • Wystawy
  • Recenzje
  • Misz-masz
    • Okiem Kulturatki
    • Konkursy
      • Teatr
      • Kino
      • Literatura
      • Muzyka
      • Rozmaite
    • Promocje
  • Dla dzieci
Brak wyników
Pokaż wszystkie wyniki
Kulturatka.pl - wydarzenia kulturalne
Brak wyników
Pokaż wszystkie wyniki
Home Działy główne Literatura

Pokaż nam swoją szufladę – grudzień 2015

przez admin
21 stycznia 2016
w Literatura, Misz-masz
2
udostępnień
247
wyświetleń
Share on FacebookShare on Twitter

pokaz nam swoja szuflade 1 W grudniowej edycji „Pokaż nam swoją szufladę” wyróżniliśmy opowiadanie Marianny Łopaciuk, które publikujemy poniżej. Autorce gratulujemy, a czytelnikom życzymy przyjemnej lektury!

Przypominamy, że na Wasze opowiadania, wiersze i felietony czekamy przez cały miesiąc.
Wysyłajcie je na adres: literatura@kulturatka.pl (koniecznie z dopiskiem „szuflada” w tytule e-mail!).

Pod koniec każdego miesiąca nasi Redaktorzy wybiorą najciekawsze teksty, które zostaną opublikowane na stronie Kulturatki (z uwzględnieniem imienia i nazwiska laureata – dlatego w treści e-maila koniecznie umieśćcie klauzulę zawierającą zgodę na przetwarzanie Waszych danych osobowych ).
Czekają też nagrody książkowe!

Wariacje na temat kapelusza – Marianna Łopaciuk

– A czyjeż to może być- zastanawiam się, wyciągając z foliowego worka, ukrytego dotąd w piwnicy, jakiś kapelusz. Niegdyś czarny. Chyba stetson, nawet nie przepocony. Lekko zdefasonowany. Czeka mnie przeprowadzka, z wielkim bólem rozstaję się z rekwizytami przeszłości, przewidując, że pozbędę się i wspomnień. A jakiej one ulegają deformacji! Ostatnio wydaje mi się, ze pamiętam to, czego nie było. Pewne sprawy nadal tkwią we mnie głęboko. Trzeba specjalnych okoliczności, żeby te legendy wyzwoliły się.

W „tamtych” czasach, latach 70 ub. wieku, niewielu mężczyzn nosiło kapelusze, uważając je za nieodłączny atrybut męskości. -Może nieżyjącego męża, Roberta ?-Nie, nosił chyba większy rozmiar. A może to jeden z najsłynniejszych kapeluszy w Krakowie – własność Piotra Skrzyneckiego? -Teraz każdy opowiada, ze pił z nim wódkę, był na „ty”.Pisali o nim też prawie wszyscy. A ja nigdy nie zapomnę pewnej wigilii r. 1967! Mieszkaliśmy wtedy w naszym pierwszym mieszkaniu, pokoju właściwie, w dawnym hotelu robotniczym Zakł. Bud. Maszyn i Aparatury im. Szadkowskiego. Dawniej i dziś „Zieleniewski”. Najstarsza fabryka Krakowa, w tamtym czasie priorytetowa- socjalistyczna. Robert uczy w przyzakładowej szkole fizyki. Stąd się wziął przydział mieszkania. Jak później opowiadał, dzięki swemu niezwykłemu podaniu, cyt.:

Do komisji mieszkaniowej
R. Łopaciuk, naucz przy Radzie Zakładowej

Podanie

Okropnie proszę o przyznanie mi mieszkania. To, w którym czasami mieszkam, serdecznie mi obrzydło. A poza tym głównym podnajemcą w/w mieszkania jest moja teściowa Kazimiera Prus. Młoda wdówka. Jedyny jej mąż, z którym zresztą miała moją żonę, umarł na szkarlatynę w randze majora. Jest to babsko despotyczne: bije moją żonę, odbiera jej pieniądze itp.
Teściowa ma syna, osobnika o umysłowości sierżanta artylerii.Ten mój szwagier, zresztą m.in. czyści buty moim ręcznikiem, używa odbiornika tranzystorowego, nosi krawat z ceraty na gumce, marynarkę z laminatu, koloru niebieskiego itp. W takim otoczeniu pracować nie sposób.
Okropnie proszę o mieszkanie trzypokojowe albo domek jednorodzinny. Może być bez ogrzewania, ponieważ zimą często nie ma mnie w domu. R. Łopaciuk
Kraków, maj lub czerwiec, w każdym razie nie listopad 1967r.

Otrzymaliśmy kwaterę nr 16, ok 16m powierzchni. Wyprowadziliśmy się od mojej mamy. Pewnie z ulga odetchnęła. W pokoju tapczan, łóżeczko dziecinne, mały stół, aneks kuchenny, oddzielony szafą. Sanitariaty oddzielnie, długi korytarz. Na ścianie wisi telefon „towarzyski”. Mieszkańcy, to pracownicy zakładów. Płacimy niewiele za czynsz. Zarabiamy też niedużo. Dochodzi się tam od przystanku tramwajowego wzdłuż rzeki Białuchy, lewego dopływu Wisły, od ul. Mogilskiej. Dziś nie ma śladu po baraku.Wtedy malaryczne miejsce, geograficznie 210m npm. Od wschodu atakują siarczane wonie Nowej Huty, przeważnie jest mgliście, szaro i ponuro. Czekamy długo na nadzwyczajnego gościa, sami. W pokoju choinka, upiększona białymi, wąskimi słupkami „sportów”. Pod nią dwie półlitrówki ”czystej”. Na nic się zdaje moje święte oburzenie. Przysypiam. Robert wychodzi kilka razy naprzeciw,w kierunku przystanku. Około godz. 24 stają w progu, obaj w kapeluszach. Twarz Piotra okolona brodą, przenikliwe oczy. Ta noc była przegadana, ciężka od papierosowego dymu, butelki opróżnione. Piotr z Robertem znaleźli „mazowieckie korzenie”. Mińsk Maz. i Siedlce w tym samym powiecie. Tak przesiedzieliśmy do szarego rana. Pozostaje piękny wpis w albumie Zb. Łagockiego o Piwnicy, cyt.: „z błaganiem o przyjaźń na zawsze…”. Dla kontynuowania tematów i znajomości zostajemy zaproszeni na Groble, gdzie Piotr wówczas zamieszkiwał u p. Garyckiej. Skurczona z zimna i niewyspania jadę z nimi prawie pustym tramwajem. W cudownie zagraconym pokoju, gdzie za zaśłonką łoże Piotra się znajduje, natychmiast wypijamy po kieliszku whisky, której smaku dotąd nie znałam. Rozgrzewa, a jej gorycz dotąd czuję. P. Janina przedstawia się jako „miniaturzystka”, uśmiecha się do intruzów. Po jakims czasie wracamy do siebie.

Robert, uporczywie nosząc kapelusz, tworzył swój ówczesny image, wzorował się, myślę, na postaciach filmowych, granych przez Humpreya Bogarta, do którego był lekko podobny. Dla Piotra było to naturalne nakrycie głowy. Czasem tylko ktoś w Krakowie na taki widok dowcipkował: ”Na głowie sombrero, a w kieszeni zero”. Najwięcej komentarzy powstawało w S., rodzinnym mieście Roberta, kiedy zjawiał się tam na jakieś Święta, w czarnym płaszczu obowiązkowo. Kobiety na rynku pozdrawiały go „pochwalonym”, a jedna chciała nawet w rękę całować. Czasem zapominał go zdjąć, a wtedy mój cudowny teść strofował z oburzeniem: „Zdejm tą myckę, co ty Żyd jesteś?” Nie pamiętam już, w jakich okolicznościach Robert poznał Piotra. Było to źródłem jego dumy, dla mnie tylko ciekawości. A przecież tylko wybrani mogli w tym czasie bywać w Piwnicy. Trzeba było być wtajemniczonym. Jak u Hessego w „Wilku stepowym”- teatr magiczny, nie dla każdego.

No i zaczęła się ta nasza „piwniczna” jazda bez trzymanki, prawie 3-letnia. Czy mogłam wtedy przewidzieć jej następstwa? Ale najpierw były cudowne spotkania z „piwniczanami”, chyba w najlepszym okresie ich działalności. Bywali u nas i Ewa Demarczyk,Z. Konieczny, p. Długoszowie, Radwanowie, K.Litwin i wielu innych. Chodziliśmy na przyjęcia, bale, urządzaliśmy, kuligi. Kiedyś śniegu poskąpiło, więc jechaliśmy konnym zaprzęgiem po błocie. Artysta zwany „Bułeczką” krzyczał: „Całe życie marzyłem o brązowym garniturze!” Zdarzało się, że Piotr przyprowadzał nocą jakieś znakomitości ze Wschodu i Zachodu, przedstawiając nas jako parę intelektualistów, dobrowolnie zamieszkujących wśród prostych robotników. Albo jako ofiary systemu, zmuszone do życia w dośc prymitywnych warunkach, np. wspólne ubikacje, ciasnota.

Piotr, zawsze dbając o swój wygląd, przed wejściem do naszej kwatery, zawsze znikał w pomieszczeniu sanitarnym, pewnie po to, aby po zdjęciu kapelusza starannie uczesać się w „pożyczkę.” Może kiedyś, w roztargnieniu, zostawił u nas jeden ze swych nieodłącznych kapeluszy. „Dlaczego ten rekwizyt przetrwał do tego czasu„? Oddaję go Kubie, wnukowi, bo rozmiar pasuje . Mnie ten przedmiot odpycha, jakby miał jakąś negatywną energię. No i żyło się tym stylem piwnicznym, wieczną zabawą, kpiną z rzeczywistości, na którą nie było innego sposobu niż śmiech. Piotr autentycznie wolny, nie obligowany żadnymi więzami osobistymi czy materialnymi. Na mojego męża miało to wpływ destrukcyjny, krótko mówiąc, zaczęła się jazda w dół. Tego nie chcę pamiętać, nie. Znowu zamyślam się i staram się wydobyć ze szczelin czasu takie perełki, które wtedy rozjaśniały ten czas i przestrzeń, jak to się dziś na każdym kroku mówi. Realność skrzeczała, ale nie przejmowaliśmy się nią za bardzo. Wtedy „na mieście” krążyły opowieści o nadzwyczajnym programie piwnicznym „Łaska Imperatora, czyli Pamiętnik Mary z Reguł”, z nowymi wykonawcami. Były to, jak pisala J. Olczak- Ronikierowa,cyt.: ”przeplatające się dwa seriale w odcinkach”. Oczywiście Piotr zaprosił nas na spektakl, ale wcześniej na placki do PP.Karasiów, na ul. Szewską, gdzie również mieściło się słynne atelier pana Adama, słynnego ’’fotografisty’’. Córka jego, Grażyna, uświetniała tańcem przedstawienia. Siedzimy onieśmieleni znakomitymi gośćmi, nawet placków nie próbujemy. Wpada Zygmunt Konieczny z najnowszą wiadomością: ”Wiecie, Piotr zaprosił jakichś robociarzy znad Białuchy. Podobno spędził z nimi wigilię”. Gruchnął śmiech dookoła. Byliśmy zaprezentowani! Późny wieczór. Tłum się kłębi przed wejściem do Piwnicy. Jakimś innym, tajnym wejściem Piotr wprowadza nas na występ. Zawsze więcej ludzi niż miejsc. Siadamy wysoko, niedaleko reflektorów i Bogusia Słoty. Ciemno od dymu.Przestrzeń ograniczająca. Duszno. Oczekiwanie przedłuża się. Słyszymy głos dzwonka, nieodłącznego, jak kapelusz, atrybutu. Nieodmienne powitanie: ”Proszę państwa!’’

Nigdy nie wiadomo, kto wystąpi tego wieczoru. Kto przyszedł, kto się spóźnia i kto już nie może. Za scenką toczyło się drugie życie, bardziej rautowe. A na niej wytworna Maja Zającówna, nienaganna dykcja, arystokratyczność w wyglądzie i zachowaniu. Obok całkiem plebejski, natrętny Krzysztof Litwin. Szok i śmiech. Piotr dedykuje piosenki bardziej, czy mniej znakomitym gościom. Zagranicznym i tubylcom, zakamuflowanym „aparatczykom”- incognito i jawnie. Mieczysław Swięcicki „rozkłada” nas lirycznymi „Jęczmiennymi łanami”. Wzruszam się, słuchając Leszka Długosza. Raz w moje urodziny zadedykował mi piosenkę. Głos Ewy Demarczyk rozsadza piwniczne mury. Do dzisiejszego dnia nie słyszałam lepszego wykonania tych niezwykłych pieśni Zygmunta Koniecznego. Najpiękniejsze w tym gatunku w Polsce. Np najtrudniejsze do wykonania „Deszcze”. A może i na świecie? Na pewno u większości z nas pojawiały się łzy w oczach. A pewnie nie wysychały od wcześniejszego śmiechu? Nie stosowano tam żadnych zasad artystycznej kreacji. St Radwan mówił, że to „formuła ani przypiął, ani przyłatał”. Jak w ogromnym koszu na śmieci- i to, i owo. Taka poetyka. Jak w życiu.

Piotr był przywódcą, mistrzem, guru, ale nie cadykiem, narzucającym swą mądrością reguły. Wiódł to swoje pół cygańskie życie, korzystając z nieprzebranej dobroci Janinki Garyckiej. To szara eminencja Piwnicy. Nikt wtedy nie zastanawiał się, kto tworzy te niby scenariusze, odszukuje wspaniałe teksty. Ona była taka skromna. Widzę ją w ciemnym ubraniu, siedząca w jakimś kącie. Po spektaklu kiedyś zabrano nas na Groble. Zimno, więc nie przez okno się wchodzi, tylko przez pokoje, na paluszkach, żeby cioć nie obudzić. W lodowatej kuchni stoi gar zupy. Wszyscy żądają herbaty, ale nie chcą czekać. Niedaleko melina. Wszyscy mówią o wszystkim. Czy występ był dobry, co zmienić. Podobnie bywało w kawiarni „Kolorowa”, punkcie kontaktowym, gdzie (podczas ogólnego braku telefonów) spotykaliśmy się o 15.

Z okazji 5 rocznicy naszego ślubu, Robert zaprosił Piwniczan na przyjęcie. Byli pp. Długoszowie.Piotr, K. Litwin, Z. Konieczny, inni partyjni wówczas goście, taki melanż. Prowokacja gospodarza, mały happening (te wówczas weszły w modę). Smaczne jedzenie, przygotowane przez Roberta i napitki szybko jednają. A był to zając w śmietanie, upolowany przez wujka, niby kłusownika. Tak stało w zaproszeniach. Przysłany z S. długo kruszał za oknem, wzbudzając sensację wśród sąsiadów. Bal w kwaterze nr 16 trwa długo. Nie przejmujemy się, że obok nas śpią utrudzeni sąsiedzi. Niektórzy, mniej zmęczeni, udają się do domów. Inni padają. A J. Cnota usypia w łóżeczku naszej córki, (ta u babci.). Do końca wytrzymywał zwykle Krzyś Litwin. No i ja, usiłująca zaprowadzić jaki taki porządek. Wietrzę starannie pomieszczenie. Usuwam szkło.
– Nie krzuntaj się tak, nie krzuntaj proszę – mruczy przysypiając, ale przedtem zostawia dowcipny rysunek w albumie.

Na następne przyjęcie udaje się zaprosić Ewę Demarczyk. Świeżo po występach w paryskiej Olimpii. Zmarznięta, siedzi początkowo w czarnym futerku, pali „Carmeny”. Potem opowiada, że właściwie cały ten sukces zawdzięcza pewnej umiejętności. Cała ta międzynarodowa publiczność nie rozumiała, oczywiście treści. Oczarowała ich nieprawdopodobna szybkość wyśpiewanych słów w „Karuzeli z madonnami” lub „O cudownych narodzinach Bolesława Krzywoustego”. Na temat tej ostatniej kompozycji ktoś żartuje, że inspiracją do niej mogła być ludowa przyśpiewka z Krakowskiego „Jedna baba, drugiej babie”. Nurt etno-folkowy też był modny w piwnicy. Tu przytoczę tekścik, który został zaprezentowany podczas jakiejś biesiady: „Łopaciuk jako zjawisko społeczne”. Autor poeta, dziennikarz Wiesław Koszela.

„Łopaciuk jako taki zapewnił sobie trwałe miejsce w etnografii polskiej obok takich sprzętów wyposażenia domowego, jak kociuba, stepy, przyzdybek, podnóżek, nadupeksiad, międlica zwyczajna, skopek, turkuć podjadek itp. Dowodem wielkiej popularności Łopaciuków jest również dzieło „Dykcyonarz służący do poznania historyi naturalney y różnych osobliwszych starożytności, które ciekawi w Gabinetach znayduyą”. Dzieło wielce ciekawe użytecznie z Francuskiego przełożone przez X. Ładowskiego Piara, w Krakowie, w drukarni Ignacego Grebla, Typografya y Bibliopoli J.K.Mci.

ŁOPACIUK. Jest to rodzay, który zębami wgryzaią się w żyłki ziela,y tam zakladaią swoie mieszkanie żyiąc bezpiecznie od wszelkiej przygody. Jedne mieszkaią osobno,drugie razem. Rozmaite są ich rodzaie, iedne przemieniają się w motyle, drugie w muchy lub robaczki łuszczaste. Do murowania iest lepszy, który twardnieje.W Kanadzie znaydują sie Łopaciuki bielutenkie, co skutkiem iest położenia kraju, może że y w Europie północney, kiedy postrzegą ich.

Op. Cit. Str. 85 et 35

W inny sposób genealogię powstania zawołania ŁOPAACIUK! przedstawia Jan Długosz w swoich kronikach polskich. W tomie z r. 1477 pisze on/Tłumaczenie Józefa Dzwońca, Paris 1882, rue Lopatschuk:
„A kiedy polował Król Jagiełło w swoich podsanockich lasach na zwierza grubego się wybrawszy, wśród pachołków popłoch wzbudził dzik okropny, który z gąszczu wypadłszy, poprzewracał ich i- fi donc-/przypadek tłumacza/rozpieprzywszy, powalił. A chmyz w onczas pospolity, źwierza ogromem przerażon, krzyknął ŁÓ…PACIUK/więc świnia/, przez co szlachectwo wraz z tytułem i herbem otrzymał„.

Jak mówią ciury przy tym obecne, pachołek wieprza dzikiego tak nazwał, jako, ze wieprz ten plugawie, w gąszczu biegnąc się o nadleśniczym wyrażał. W powszechnym przekonaniu miano: „Łopaciuk” nie jest pejoratywne. Znalazło to swój wyraz w licznych pieśniach ludu polskiego cyt.: Tom XV- Rzeszowskie:
Hej, Łopaciuki jadą
Hej, Łopaciuki stoją
Hej, bo się Łopaciuki
Nikogo nie boją
Hej, gdyby Łopaciuków
Było pięćdziesiąt siedem
To ja się ich nie boję
Ćhociem jest tylko jeden.
Tom xxiv ŁEMKIWCZINY
Łopaczok –nie tot, tot nie Roberczok, s uma saszod jewo znajet- da ni Roberczok ni Łopatiok.

Dalej nie cytuję, bo.jest lekko nieprzyzwoite.dla niezaspokojonych pozostawiam do wypełnienia luźną stronę np……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………….

Śmiech, żarty, brak poważnych tematów. Piwnica potrafiła strącać z piedestału. Niekiedy też Piotr zaskakiwał nas, przyprowadzając nieznanych gości, np. Witię Trachtenberga, młodego gitarzystę z ZSRR. Grał nocą. Latem towarzystwo przenosiło się w plener. Na imieninach Piotra, w Swoszowicach, nie mogliśmy nikogo odnaleźć w ciemnościach, nawet solenizanta. Ubrudzeni stearyną, wracaliśmy na piechotę z Mają Zającówną i St.Radwanem aż na Biały Prądnik, gdzie mieszkała. Bywaliśmy też u innych. Częściej u pp. Długoszów w „szarej kamienicy”, rzadko u W.Dymnego, czy p. Zachwatowicz na Jana.

Robert krąży wokół Dymnego, zachwycony monologami o Majewskich i innych. Wiesław staje się autentycznie jego idolem. Mnie to nie raduje, bo coraz czesciej mój mąż korzysta ze zwolnień z pracy (od zaprzyjaźnionych lekarzy). Jeszcze kwatera nr 16 gościnnie przyjmuje plastyków. Zbigniew Warpechowski obmyśla być może swoje performance. A ja pomału doznaję rozdwojenia jaźni. Muszę pracować,wychowywać córkę, żyć normalnie, tzn.mówić coś innego, myśleć inaczej. Tak jak większość ludzi w tamtej rzeczywistości. Marzec 1968. Nie rozumiemy fali antysemityzmu. Piotr żartuje: ”Patrz, jaka ta piwnica zażydzona, nawet Święcki ma w nazwisku-Icki”. Rynek krakowski czarny, nieprzyjazny, tłum robotników, przestrzeń agresywna. Uciekam do domu. Robert ma wystawę swoich fotografii w Piwnicy, potem w „Zaścianku”. Krąży po mieście, akademikach. Niedaleko jednostka „czerwonych beretów”. Podobno docierają tam dziewczyny z agitacją. Jaki był udział Roberta w tym wszystkim – nie wiem, ale po jakimś czasie okazuje się, że skrzętnie zanotowano w jego kartotece: ”brał udział w wypadkach marcowych”!

Spostrzegam, że nie bardzo mi odpowiada taka projekcja życia, taka formuła. Każde z nas ma swoją przestrzeń psychiczną. Robert inność, nienormalność. Ja dążę do stabilizacji. Widzę, jak wiruje niczym satelita. A Piwnica zniszczyła niejedną osobowość. Piwniczny festyn trwa. Potem nastąpił program pt. ”Ja ciebie, Władek, psuć nie chciałem…czyli kochać nie warto”. Szalone wykonanie „Szalonego szału”przez M. Zającowną. Halina Wyrodek też to fantastycznie recytowała, później. Inna piwnica, inny czas. Jeszcze przez rok uczestniczyłam w szalonych przedsięwzięciach, balach. Męczyły suto zakrapiane radosne biesiady. Aż zdarzyło się pewnego wieczoru wielkie otrzeźwienie. Wracam z pracy, a tu na barakowym korytarzu kłębi się tłum. Najpierw mnie przepuszczono, aby za chwilę zastukać do drzwi i grzecznie poprosić:
– My chcielim z panią porozmawiać.
Wychodzę zaniepokojona.
– My chcemy prosić, żeby tu więcej nijakich hałasów w nocy nie było! Dzieci spać nie mogo, chłopy do roboty. Śpiewy, trzaskanie drzwiami, pijanice jedne.
Czerwienię się po same uszy za w gruncie rzeczy nie swoje przewinienia.Czuję się okropnie, wstyd i złość.
– A ten z brodą to goły po korytarzu lata. Oczy trza odwracać. Nie chcemy tego oglądać.
Skruszona i zawstydzona obiecuję, że to się na pewno skończy. Robert wraca, wzrusza ramionami. Nie, to nie.
Ale wystarczyło, żebym wyjechała z córką na wakacje, żeby następna breweria (z Warpechowskim) skończyła się dla Roberta kolegium do spraw wykroczeń. Świadkami byli sąsiedzi, robotnicy.
– Czy to prawda……itd?
– A skądże, pan profesor to spokojny człowiek.
– Kulturalny i inteligentny, swój chłop.
– Że tam jakichś artystów sprasza, to każden ma swoich znajomych.
Uniewinniono go, oczywiście.
Tak, każdy miał swoją piwnicę, jak mawiał Leszek Długosz. Potem wyjechaliśmy na Mazury, a Piotr w noc pożegnalną na Rynku o świcie wykrzykuje: Co robicie? Gdzie jest piękniejsze miasto na świecie? Popatrzcie na te wieże, kościół.
On autentycznie kochał Kraków i nie lubił z niego wyjeżdżać. Po 5-letnim pobycie wracamy i już ciężko znaleźć naszą piwnicę. Inni i nowi ludzie. Robert zaprzyjaźnia się z Haliną Wyrodek, która pozostaje wtedy w związku z „malarzem pokojowym”. Urządzono jej wspaniały benefis. Kiedy pytam ją, czemu ma łzy w oczach za każdym razem, gdy śpiewa „Tę naszą młodość”, mówi, że widzi wtedy swego ukochanego psa pod kołami samochodu.

Takie były zabawy w ‘one lata’ dla mnie niezapomniane. Dobrze mieć taki talizman w zapasie, kiedy już, jak pisze W. Myśliwski „wyobraźni nie chce się już wyobrażać”. Pozostały wspomnienia, poczucie udziału w czymś obrosłym już legendą. I „Muzyka. Tylko muzyka, na ten świat, na to życie”.

[pisownia oryginalna]

Tags: opowiadaniafelietonyPokaż nam swoją szufladę
Poprzedni post

Urszula – The best off

Następny post

Kat & Roman Kostrzewski

admin

admin

Następny post
Kat & Roman Kostrzewski

Kat & Roman Kostrzewski

Facebook Instagram LinkedIn

O NAS

Jesteśmy pasjonatami, których łączy kultura: literatura, krakowskie teatry, kina, koncerty, galerie, muzea... i wiele wiele innych.



Publikujemy, patronujemy, szerzymy, głosimy o KULTURZE i KULTURĘ. Nic w Krakowie się nie zdarzy bez czujnego oka KULTURAtki!



prezes@kulturatka.pl

  • GŁÓWNA
  • O NAS
  • REDAKCJA
  • WSPÓŁPRACUJEMY
  • PROJEKTY
  • PATRONUJEMY
  • NAPISZ DO NAS
Brak wyników
Pokaż wszystkie wyniki
  • Literatura
    • Wydarzenia
    • Zapowiedzi
    • Premiery
    • Wywiady
  • Teatr
    • Spektakle
    • Repertuar
    • Wydarzenia
  • Kino
    • Premiery
    • Repertuar
    • Wydarzenia
  • Muzyka
    • Koncerty
    • Wydarzenia
  • Sztuki Wizualne
    • Wernisaże
    • Wydarzenia
    • Wystawy
  • Recenzje
  • Misz-masz
    • Okiem Kulturatki
    • Konkursy
      • Teatr
      • Kino
      • Literatura
      • Muzyka
      • Rozmaite
    • Promocje
  • Dla dzieci

© 2023 JNews - Premium WordPress news & magazine theme by Jegtheme.

Nasza strona internetowa używa plików cookies w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. dowiedz się więcej

Nasza strona internetowa używa plików cookies w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych.
Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb.
Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje.

Zamknij