
Gdy wchodzimy do prowizorycznej sali teatralnej (będącej częścią Spółdzielni Ogniwo), od razu rzuca się w oczy konkretna część pomieszczenia. Podłużną salę wieńczy scena, oddzielona od reszty progiem. Trochę przypomina obraz w ramce. Każda część tego płótna jest odpowiednio zagospodarowana. W górze, jak girlandy wznoszą się portrety Witkiewicza. Lokum należy bez wątpienia do jakiejś artystycznej duszy.
Na scenie panuje rozgardiasz, skąpany w niebieskim świetle. Na podeście siedzi rozkraczone dziwadło, z roztrzepaną fryzurą, trzymając druty do dziergania nawleka soczyście-czerwoną włóczkę. Przypomina szmacianą lalkę, a zanurzona w niewyraźnym świetle sprawia wrażenie, jakby była z innego świata, psychodelicznego filmu.
Niewielki pokój wypełniony po brzegi daje nam odczuć, że znajdujemy się w intymnym, niemal rodzinnym kręgu, vis a vis z intrygującą postacią i jej towarzyszu. Akompaniuje jej mężczyzna w stroju tygryska. W chwilach gdy nie gra, przypomina pijanego klienta przy barze, który miewa przebłyski świadomości i wtedy zaczyna działać. Do samego końca nie wiemy o nim nic.

Rudawa kobieta nieustannie skupia uwagę publiczności. Zabawia nas, obraża, szuka wsparcia, wypluwa przekleństwa i zachwyt nad światem. Z minuty na minutę zmienia kształt, przepoczwarza się, ewoluuje. Trudno ją gdzieś zaklasyfikować, jest niczym nieodkryty gatunek. Znika, aby pojawić się niespodziewanie, jak dziecko szuka kompana do zabawy, jest bezpośrednia i zadziorna. Staje się koślawą baletnicą, pozującą na stole jakby była pozytywką. Tancerką flamenco, która powoli sztywnieje. Gorylem z ZOO i garbusem rodem z Katedry Notre-Dame.
Zdarza się, że wychodzi z ram swojego obrazu i próbuje swym szaleństwem się podzielić. Scala scenę z widownią, zabawiając ją i wprowadzając w zakłopotanie. Każde kolejne wyjście z „obrazu” jest przekroczeniem kolejnej granicy.

Treść spektaklu jest niezrozumiale piękna. Bywa wulgarna, sprośna i prowokacyjna. Wszystkie elementy do siebie nie pasują i właśnie dlatego stanowią spójną całość. Nie dziwią góralskie przyśpiewki wsadzone między elementy popkultury (melodii z Różowej Pantery czy Happy Birthday Mr. President– znanego wykonania Marilyn Monroe). Postać posługuję się własnym kodem, a do nas należy jego interpretacja. Dla mnie była skrzywdzoną Kochanką, niepokornym dzieckiem, zmysłową kotką, istotą z innej planety. Dzięki niej poznajemy zakątki życia Witkacego, wygrzebane gdzieś na strychu.
Śpiew nie jest – jak to często bywa w przedstawieniach – słabym punktem. Piosenki są kontynuacją strumienia świadomości bohaterki, kolejną formą przekazania namiastki kształtu jej myśli. Tylko tam, kołysanka Kotki dwa nabiera głębszego sensu, bo tylko tam możemy poznać ciąg dalszy historii.
Poza głównym spektaklem, publiczność miała okazję posłuchać występu nowego członka Teatru Vis a Vis pochodzącego z gorącej Kuby. Mężczyzna w garniturze, o nienagannej aparycji doskonale wpasował się w klimat przedstawienia. Hiszpański tekst był dla mnie niezrozumiały, ale forma w jakiej mi go podano ciekawiła. Nie tyle pod względem jakości wokalu, ale miejsca gdzie się znalazł. Niewątpliwie Witkacy ucieszyłby się z tego dodatku.
Autor recenzji: Anna Haza
Tytuł: „DO FUFY! SYTUACJE a 'la WITKACY” Grotesque Variete
Reżyseria: Bartłomiej Piotrowski
Scenografia: Bartłomiej Piotrowski
Obsada: Kinga Kaczor
Muzyka: Paweł Pierzchała
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości: Teatru Vis a Vis
Linki:
https://www.facebook.com/teatrvisavis/timeline