Spektakl „Jednoręki ze Spokane” najtrafniej określić jako szaleństwo, które odgrywa się na scenie. To dlatego, że każda z występujących tu postaci, sprawia wrażenie bycia co najmniej chorą umysłowo, a to, co od początku rządzi ciągiem akcji, to nic innego jak absurd.
„Jednoręki ze Spokane” to sztuka napisana przez irlandzkiego dramatopisarza, reżysera i zdobywcę Oscara – Martina McDonagha. Zaklasyfikować ją można do gatunku dreszczowców z bardzo specyficzną dozą humoru (czyt. komedio-thriller, czarny humor). McDonagh jest mistrzem tworzenia na scenie światów nietuzinkowych. Jego spektakle przypominają wyjście z ekranów kin bohaterów filmów Quentina Tarantino. Tak było i w przypadku krakowskiej inscenizacji w Teatrze Barakah.
Zaczyna się bardzo enigmatycznie – Jednoręki (Paweł Sanakiewicz) rozmawia przez telefon. Później pojawia się hotelowy recepcjonista (Lidia Bogaczówna), który wprowadza widzów w akcje – mówi o zniknięciu tajemniczej pary, blondynki i afroamerykanina. Jest znudzony swoją pracą, która była warunkiem zwolnienia za kaucją z więzienia. Jak sam mówi: „[…] każdego dnia żyję nadzieją, że coś kiedyś tu się zdarzy. Na przykład ktoś rzuci się na prostytutkę, albo na lesbijkę z nożem i będę musiał je uratować.” Nadchodzące wydarzenia będą stanowiły okazję do wyjścia ze swej roli, ale czy będzie potrafił pozbyć się swojego cynizmu, stanąć na wysokości zadania i zostać „amerykańskim bohaterem”?
Rewizji podlega tu także inny amerykański mit – historia miłosna w stylu Bonnie i Clyde’a. Marilyn – głupiutka i infantylna blondynka, i Toby – zaszufladkowany poprzez innych bohaterów jako Murzyn, który żyje z szemranych interesów, hochsztapler, i oczywiście diler narkotykowy. Licząc na zarobek w wysokości pięciuset dolarów, przybywają do Jednorękiego, próbując sprzedać mu jego własną dłoń, odciętą przed dwudziestu siedmiu laty. Jednoręki od razu jednak orientuje się, iż para próbuje go oszukać – nie wierzy, że mała, czarna ręka Aborygena należała do niego. Demaskując oszustów, wścieka się, przywiązuje ich do łóżka hotelowego. Tak nawiązuje się nie lada sytuacja tragiczna – para czeka na śmierć, a Jednoręki udaje się w poszukiwaniu dłoni do ich mieszkania. Toby i Marilyn zostają zdani na łaskę… nie kogo innego jak właśnie boya hotelowego.
Absurd sytuacji w połączeniu z zabawnymi dialogi, sprawia, że trwający nieco ponad godzinę (70 min) spektakl, minie w mgnieniu oka. Akcja rozgrywa się naprawdę z zawrotną szybkością, a towarzyszą jej do tego skrajne emocje – śmiech, napięcie, przerażenie. W tle cały klimat podtrzymuje Łukasz Łukasik – jest on ponad wydarzeniami na scenie (w przenośni i dosłownie, bowiem przez cały spektakl siedzi na kolumnie), którego gitarowe riffy narzucają tempo akcji. Cała magia tej sztuki polega na tym, że jest ona jednocześnie prosta i przekombinowana, i to w każdym możliwym aspekcie. Albo inaczej – to właśnie w prostocie kryje się jej skomplikowanie. Np. Czarno-biała sceneria (jedynie widniejące wycinki z gazet na ścianach) przenosi nas w czasie do lat 30-tych (kino gangsterskie). Występuje tu tylko czterech aktorów, ale ich postacie są bardzo dokładnie zbudowane – ich postępowanie jest zawsze umotywowane, nie jesteśmy w stanie jednoznacznie określić kogoś jako pozytywny bądź negatywny charakter. Wszystko jest dokładnie przemyślane – od scenariusza, aktorów, po scenerie i rekwizyty.
Jednoręki ze Spokane jest „żywym” przykładem potwierdzającym fakt, że nie trzeba tak naprawdę nie wiadomo ile pieniędzy, miejsca, czy rekwizytów, by stworzyć świetny spektakl. Wystarczy jedynie talent. I jest on tu widoczny na każdym calu – od scenariusza Martina McDonagha i tłumaczenia (Klaudyna Rozhin) po występujących aktorów.
Autor recenzji: Karolina Orlecka
reżyseria/direction: Ana Nowicka
autor/playwright: Martin McDonagh
tłumaczenie/translation: Klaudyna Rozhin
scenografia i kostiumy/scenic and costume design: Monika Kufel
muzyka/music: Łukasz Łukasik
obsada/cast: Lidia Bogaczówna, Monika Kufel, Ana Nowicka, Paweł Sanakiewicz, Łukasz Łukasik
Obejrzane dzięki uprzejmości: TEATR BARAKAH