Kyle i Eve – artystyczna para z artystycznej szkoły. On zadufany w sobie filmowiec amator, ona pisarka. Bardzo poetycko, ale w żadnym razie romantycznie. By wygasły romantyzm przywołać przybywają do Tel Awiwu. Chociaż właściwie nie wiadomo czy po to. Po pierwsze sami nie bardzo wiedzą czego chcą, po drugie każdy szuka bardziej siebie niż tego drugiego.
Eve (Haley Bennett) na przykład szukając natchnienia spaceruje i pisze. Czyta swoje wiersze literackiej bohemie, o dziwo nie ma romansu z pisarzem. Kyle (Thomas Dekker) ugania się z kamerą za dobrymi w jego mniemaniu ujęciami. A najbardziej ugania się za Avim (Bob Morley). Byłabym bardzo ostrożna co do zawierzenia słowom z opisu filmu jakoby Avi – izraelski żołnierz – „pozwolił im całkowicie się zatracić w miłości i sztuce”. Może faktycznie trochę intensywniej imprezują i wraz z pojawieniem się egzotycznego chłopca w amerykańskim duecie wybuchają drobne nieporozumienia, ale nie jestem przekonana czy ktoś tu się w czymś zatraca.
Kyle, jak na stereotypowego artystę przystało, odrobinę we wszystkim przesadza. Zafascynowany Avim czyni z niego bohatera swojego filmu. Ale żeby zatracenie? Tylko na chwilę żołnierz z Tel Awiwu staje pomiędzy parą, ale ostatecznie rzewna scenka nad morzem, łzy, piękne słowa i na ogół dramatu nie ma. I w sumie film mógłby się skończyć. Schematycznie, przewidywalnie, happy end po rzekomych perturbacjach. Ale nie: reżyser przypomina, że akcja filmu rozgrywa się w Tel Awiwie „w trakcie politycznych konfliktów w Izraelu”. Więc prowadzi bohaterów, naszą młodocianą bohemę do Gazy i zostawia ich z jakimś niebezpieczeństwem. Urwane zakończenie mogłoby uratować sytuację, ale nie ratuje. Na szczęście aktorstwo i muzyka jakoś dają radę.
Mam wrażenie, że trochę tu wszystkiego za dużo. Mamy pseudoartystyczny światek, związek na granicy rozpadu, trójkąt, wątek homoseksualny, trochę polityki, patologię, a nawet różnice klasowe. I może udałoby się stworzyć z tego spójną całość, gdyby choć jeden kontekst był przedstawiony rzetelnie i wyraźnie. Tu wszystko wypada nijak, nękane zewsząd sztucznym artyzmem. A przecież daje się połączyć te wszystkie wątki w piękne, niewymuszone całości, jak to chociażby w „Powtórnie narodzonym” (Sergio Castellitto, 2012). W „Zagubionych…” fakt, iż bohaterowie znajdują się w Tel Awiwie jest istotny na początku, później akcja mogłaby dziać się właściwe gdziekolwiek, na końcu okoliczności te wracają jako podwójnie ważne. I ktoś może mi zarzucić, że to nie miał być film o polityce, ale to nie zmieni mojego wrażenia, że coś w tym filmie, i to niekoniecznie wątek polityczny, ewidentnie nie współgra z resztą.
Recenzowała: Adrianna Olejarka
Tytuł oryginalny: Lost in the White City
Reżyseria: Tanner King Barklow, Gil Kofman
Scenariusz: Tanner King Barklow
Data premiery (świat): 29 sierpnia 2014 r.
Film obejrzany dzięki uprzejmości Kina Pod Baranami w ramach 7. LGBT Film Festival (23-28 maja 2016 r.)