Klub Kwadrat w piątkowy wieczór przeżył nie tylko oblężenie, ale równocześnie próbę wytrzymałości swoich murów i progów. Bilety na koncert Happysadu z gościnnym występem grupy Ted Nemeth wyprzedały się co do jednej sztuki, a w ten zimny dzień miejsce pod scena wypełniło się fanami przeróżnego pokroju, stanu i wieku. Fenomenem okazało się również to, iż w kuluarach dysputowano, od kiedy to support grywa po gwieździe wieczoru…
Happysad jak zwykle mogliby grać niemal w nieskończoność. Na scenie pojawili się w dekoracji emitujących barwne światło paneli, zajmując królewsko swoje stanowiska. Na pierwszy rzut zagrano najświeższe przeboje, show rozpoczęło się od „Tańczmy” z płyty „Jakby jutra nie było” z 2014go roku. Chłopcy mieli co zaprezentować, w końcu na swoim koncie posiadają aż sześć doskonałych albumów z których melodie automatycznie zapisują się w głowie. Happysad to dla mnie skojarzenie najmłodszych lat, czasu kolonii nad polskim morzem i młodzieńczych dyskotek, gdzie z przyjaciółmi wyśpiewywano nad wyraz dojrzałe na nasz ówczesny wiek hymny. Zespół towarzyszy nam właściwie od zawsze, miło jest więc na koncercie poczuć się jak w wehikule czasu, przebiegając pamięcią przez wszystkie etapy życia.
A co też działo się pod scena! W powietrzu fruwały kobiece włosy, mężczyźni w euforii wymachiwali rękoma i w tańcu ocierali pot z czoła. Pełni energii skakali w rytm uderzeń perkusji. Występ trwał na tyle długo, że pod koniec trzeba było cucić i wyprowadzać na powietrze, pozwalając ochłonąć najbardziej strudzonym i ledwo przytomnym fankom. Kiedy to wcale nie był jeszcze koniec.
Muzycy byli w świetnej formie. Chcąc nadrobić koncertowe zaległości i poczuć klubową atmosferę po przeżyciach festiwalowego lata, otworzyli sezon koncertowy w Krakowie w znakomitym, rockowym stylu. Sami, zachwyceni energia czerpaną od publiczności (czy też nawzajem wymieniając ją między sobą) mogliby grać do upadłego, jak tez sami oznajmiali. Na wezwania fanów reagowali dwukrotnie, raz za razem pojawiając się z powrotem na scenie.
Wierni wielbiciele zespołu na pewno nie mogą poczuć niedosytu po tym występnie. Zdecydowanie fundusze wydane na bilet nie przepadły niepowrotnie, ale zostały spożytkowane jako niezapomniane wspomnienia. Zespół dał z siebie wszystko i ugruntował swoją mocną pozycje na polskiej scenie rockowej.
O czym warto jednak wspomnieć, to fenomenalny support, który rozgrzał atmosferę przed głównym wykonawcą. Ted Nemeth z Łodzi to czwórka młodych, diabelnie uzdolnionych muzyków, których wciąż raczkującej w kraju sławy wprost nie jestem wstanie zrozumieć. Będąc obdarzonym tak niezwykłym talentem, kreatywnością i niepowtarzalnym stylem powinni od dawna grywać na największych festiwalach i ogromnych scenach.
Piosenki z ich albumu, zresztą opisanego świetnymi recenzjami przez branżowych krytyków, zabrzmiały tego wieczora również na scenie. Ponadto, chłopcy zaprezentowali zapowiedź kolejnego krążka, ku uciesze tych fanów, którzy na koncert przybyli jedynie dla nich.
Pod sceną zgromadziły się piszczące fanki, niemalże mdlejące na widok artystów. Obok rozegrało się krwiste pogo, zagotowujące krew u innych widzów wydarzenia.
Materiał zaprezentowany przez grupę był świetna rozgrzewką przed Happysadem, jednak wiele osób zadawało pytania, dlaczego organizatorzy zaprosili gwiazdę wieczoru wcześniej…
Mimo wszystko najwytrwalsi kibice Tedów również nie powinni narzekać na spotkanie ze swoim ukochanym zespołem (po długiej nieobecności ponownie w Krakowie). Zespół z entuzjazmem gawędził z fanami uchylając rąbka tajemnicy na temat zawartości kolejnej płyty i zdradzając największe tajemnice. Osobiście miałam przyjemność wysłuchać ich na żywo dwukrotnie- w owy piątek oraz wiosną tego roku podczas ich własnego koncertu w rodzimym mieście. Mimo że atmosfera tamtego miejsca była nie do podrobienia, sprawiając iż całkowicie zatraciłam się w twórczości chłopaków, energetyzująca mieszanka rockowego brzmienia na zaproszenie Happysadu również zdała receptę.
Podsumowując, spotkanie z zespołami w Klubie Kwadrat zaliczam do jednego z ważniejszych wydarzeń tego muzycznego roku, a na pewno już jako fascynującą zapowiedź koncertowej jesieni. Mam nadzieję, że oba zespoły pozyskały nowych fanów, a równocześnie zaspokoiły rządnych wrażeń zagorzałych wielbicieli. Jeśli wahałeś się czy poświecić ten wieczór dla szaleństwa w Klubie Kwadrat i nie zaryzykowałeś, możesz ogromnie żałować. A ci, którzy znaleźli się w piątek pod sceną, mniemam iż mogą potwierdzić moje zdanie.