Fani pierwszej części „Pitbulla” w tym roku mogli zakasłać rękawy i z radością wybrać się do kina na dwie jego kontynuacje – „Nowe porządki” i „Niebezpieczne kobiety”. O ile jednak Patryk Vega w 2005 roku do zekranizowania prawdziwych wydarzeń, które wstrząsnęły zarówno nim, jak i wszystkimi znającymi fakty ludźmi, przyłożył się solidnie, tak produkcje z 2016 pozostawiają wiele do życzenia.
Nie wiem czy przyczyną nietrzymającej się kupy i dość pogmatwanej fabuły „Niebezpiecznych kobiet” jest fakt, że Patryk Vega zaprezentował nam ten film w niecałe 10 miesięcy po premierze „Nowych porządków”. Stwierdzić jednak trzeba, że jest to najmniej dopracowana część tej trylogii. Wielość ukazanych w dość lakoniczny sposób wątków sprawia wrażenie chaosu, pomnożonego jeszcze przez oczywisty w tym przypadku suspens gatunkowy. Tytułowe niebezpieczne kobiety zamiast wyjść na pierwszy plan, okazują się być po prostu jednymi z wielu przedstawionych przez reżysera bohaterów. Może Vedze, przyzwyczajonemu do swojej męskiej poetyki filmowej, wydaje się, że nawet tak pobieżne potraktowanie tej płci usprawnia go do nadania temu filmowi rangi hołdu złożonemu kobietom w mundurze?
Moje rozczarowanie dotyczy głównie „Zuzy” (w tej roli Joanna Kulig), która, choć z założenia tytułowa niebezpieczna kobieta, nie została sportretowana jak należy. W dosłownie kilka minut przedstawiono jej życie przed wstąpieniem do policji, a motyw, który jej przyświecał w chwili podjęcia decyzji o zmianie pracy był dość prymitywny. Jako kochanka gangstera też wypadła przeciętnie i tak naprawdę dziwię się „Cukrowi”, że zwrócił uwagę na jej skromną osobę. Losy Zuzy zresztą nieudolnie splatały się również z innymi postaciami. „Somalia” (Magdalena Cielecka) i „Jadźka” (Anna Dereszowska), dwie inne policjantki, były tu zupełnie niepotrzebne. I choć dramaty z jakimi te kobiety zmagały się w życiu osobistym przykuwały uwagę, ciekawiły, a nawet poruszały, wkomponowane w tak niespójny i spłycony sposób pozostawiały nie tylko niesmak, ale i nasuwały pytanie – kto napisał scenariusz do tego filmu? Oczywiście Vega, ale w tym przypadku nie ma się za bardzo czym chwalić…
Kobietami, którym moim zdaniem należą się laury pochwalne i które ocaliły ten przewrotnie poświęcony im film przed całkowitą bezbarwnością są „Drabina” (Alicja Bachleda-Curuś) i Olka (Maja Ostaszewska). Zadziwić tu może szczególnie Bachleda-Curuś, którą w takiej odsłonie widziałam po raz pierwszy i która, jako dziewczyna psychopatycznego acz bardzo inteligentnego gangstera, poradziła sobie rewelacyjnie. Natomiast jeśli chodzi o Ostaszewską to nie wiem czy tylko ja mam takie wrażenie, ale gdy pojawia się na ekranie to nie można oderwać od niej wzroku. Prawdę mówiąc jej postać nie ma, ani nie miała we wcześniejszej części „PitBulla” istotnego dla fabuły znaczenia, ale jest tak smacznie wyglądającą wisienką na torcie, że w tej kwestii wybór Vegi mnie kompletnie nie dziwi. Ostaszewska zachwyca nie tylko wzrokowo, również jej dialogi są pełne interesującej filuterności i właśnie to mnie przekonuje. Myślę, że jest sporo osób, które na film wybiorą się z myślą o popatrzeniu na piękne, półnagie ciało tej niemłodej już, a jednak nadal świeżej aktorki. Scen erotycznych wszak tu nie brakuje. Vega nie zapomniał zadbać o marketing, czego dowodem są te rzucające się w oczy chwyty merkantylne.
Na tym skończyłaby się opowieść o groźnych kobietach. Niestety. Ich postępowanie zresztą i tak kontrolowane jest przez grono męskich mundurowych. Żeby jednak nikt nie posądził mnie o mizoandrię nie omieszkam napisać o najbardziej wyrazistej postaci, jaką można zobaczyć w „Niebezpiecznych kobietach”. Jest nią „Cukier” (Sebastian Fabijański), niejednoznaczny i neurotyczny antagonista, hodujący w domu Pytona i czytający Schopenhauera. Chyba nigdy nie zapomnę sceny w której „Cukier” świadomy, że zaraz zginie, podnosi ręce ku niebu i krzyczy: „świat jest moim wyobrażeniem”. Te słowa w zupełności opisują jego nastawienie do rzeczywistości i nihilistyczną osobowość. Z zaciekawieniem przyglądamy się tej charyzmatycznej postaci i może nawet zazdrościmy „Drabinie” takiego chłopaka (pomijając fakt, że gdy przebywała w więzieniu zdradził ją z policjantką).
Wspomnieć też trzeba o Piotrze Stramowskim, grającym, tak jak w „Nowych porządkach”, komisarza „Majami”. Vega postawił przed nim poprzeczkę wysoko, ponieważ w „PitBullu” przejął on miejsce, chcąc nie chcąc, niezastąpionego Marcina Dorocińskiego. Tak jak on pełnił funkcję bystrego, odważnego i stojącego po jasnej stronie mocy policjanta. Oglądając „drugą” część „PitBulla” najbardziej obawiałam się, że będzie mi brakować Dorocińskiego i przez ten niedający się ugasić brak, nieobiektywnie spojrzę na postać „Majamiego”. Stramowski na szczęście zarówno w „dwójce” jak i „trójce” dobrze i z gracją odegrał rolę, więc nie było dla mnie nadmiernym ciężarem przesumblimować swój zachwyt na niego.
Tak jak i we wcześniejszych częściach tej sensacyjnej trylogii, pojawiają się tu ikony polskiego kina. Andrzej Grabowski znany nam już od pierwszej części jako „Gebels” i Artur Żmijewski o pseudonimie „Szelka”, pracujący na mafii paliwowej. Ten ostatni jednak nie wyszedł najlepiej. Ukazany jako damski bokser znęcający się nad swoją żoną, niezbyt przekonująco odegrał rodzinną awanturę – ten dramatyczny moment rzucania w nią czekoladowymi pączkami według mnie przerodził się w farsę.
Nowe produkcje Vegi zbierają od recenzentów zarówno pochwały, jak i nagany. Nie są jednak aż tak złe, jak może się wydawać po wysłuchaniu paru opinii. Miłośnicy filmów sensacyjnych na pewno będą zadowoleni, wszak nie brakuje tu ani nagłych zwrotów akcji ani brutalności. Realia świata policyjnego i gangsterskiego reżyser przedstawił bardzo naturalistycznie. Może nie widzimy scen z obcinaniem ofiarom palców, jak w „Nowych porządkach”, ale krwi jest tu sporo – począwszy od podrzynania gardeł, poprzez zbliżenia na rozkładające się ciała, a skończywszy na trupie noworodka. To jednak tylko kilka przykładów. Wszystkiego jest tu przecież w nadmiarze. Zdawać by się mogło, że Vega o niczym nie zapomniał – kompletnie – a jego chęć włożenia tych, niekiedy niepasujących do siebie, elementów do jednego worka zawiodła go na manowce. Ponadto mamy tu także typowy dla jego pitbullowskiego świata humor. „Strachu” może niektórych irytować, ale mnie osobiście rozbawił. I już nawet nie mam na myśli słynnego epizodu z „gołębiem”, a tym bardziej żartu dotyczącego Pinokia – bo czy to jest naprawdę śmieszne? – ale przekomicznej sekwencji zdarzeń u jego wydziaranej „ukochanej”. Scena z niewidomą babcią mnie po prostu rozwaliła. I jak słyszę głosy, że ten humor jest zinfantylizowany, to mam ochotę uderzyć głową tegoż krytyka o mur – bo tak! żarty może mają niski poziom, ale przecież i takie niektórych bawią. To przecież zależy od natury humoru danego odbiorcy.
Nowy „PitBull” jaki jest, każdy widzi. Każdy też wyraża na jego temat opinie, często naganne. Dziwi mnie jednak, że „PitBulla” najbardziej krytykują osoby, które podczas seansu śmiały się najgłośniej i pewnie też najbardziej przeżywały przedstawione w brutalny sposób sceny. Nie można przecież zapomnieć, że mimo wszystko film ten trzyma w napięciu, jest tu parę świetnych scen akcji, niektóre postaci są przekonujące i ciekawe, a praca kamery spisała się na piątkę. Rzecz jasna Vega mógł się bardziej postarać i dokładniej przemyśleć, co przekazać widzowi, a co jest mu niepotrzebne; widocznie ważniejsze były dla niego aspekty komercyjne. W takim świetle też widzę nowego „PitBulla”. Niemniej jednak uważam, że w chłodny, zimowy wieczór, warto sięgnąć do tej filmowej pozycji.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
Reżyseria: Patryk Vega
Scenariusz: Patryk Vega
Produkcja: Polska
Premiera: 11 listopada 2016 (Polska), 9 listopada 2016 (świat)
Film obejrzany dzięki uprzejmości Cinema City Kazimierz.