Chyba żadna z serii filmów opartych na grach komputerowych nie utrzymała się na kinowym ekranie tak długo. Aż trudno uwierzyć, że od premiery pierwszej części „Resident Evil” minęło blisko 15 lat. Zgodnie z powiedzeniem, że wszystko ma swój koniec, nastał czas by zamknąć tę serię o nieumarłych. Przynajmniej na dużym ekranie.
Zanim przystąpię do recenzji, czuję się w obowiązku opisać pokrótce swoją historię. Robię to również dlatego by nieco osadzić moją ocenę w kontekście. Moja przygoda z „Resident Evil” rozpoczęła się wraz z „Resident Evil 3: Nemesis” na PlayStation około roku 2000. Do dzisiaj pamiętam także młodą Mille Jovovich i jej zdjęcie w czasopiśmie „Play” pochodzące właśnie z pierwszej filmowej odsłony. Artykuł poruszał tematykę ekranizacji gier. Wspomnianą produkcję oglądałam pierwszy raz całe wieki temu, po latach gdy leciała w telewizji nie miała już tego pierwszego czaru, ale nadal darzę ją pewnym szacunkiem. Chcę przez to powiedzieć, że spędziłam z tą serią ponad 15 lat, z ciekawością oglądając kolejne odsłony oraz z mniejszym lub większym zamiłowaniem ogrywając kolejne części komputerowej serii. Wszystko to sprawia, że mam do tego uniwersum ogromny sentyment i zdecydowanie ujawnia się on w czasie oceniania poszczególnych części filmowych odsłon. Po tym wstępie przejdźmy już do bohaterki dzisiejszej recenzji.
Ziemie zalały hordy nieumarłych, ostatnie ludzkie kolonie ledwo się trzymają i najpewniej lada moment padną. Pomoc przychodzi z zaskakującego źródła. Czerwona Królowa, system komputerowy sprawujący kontrolę na terenie Umbrella Corporation informuje Alice (Milla Jovovich) o tym, że istnieje lekarstwo na wirusa-T. Można je znaleźć właśnie w siedzibie wcześniej wspomnianej korporacji. Alice będzie musiała więc ponownie stoczyć walkę z zombiakami oraz antagonistami z korporacji Umbrella by w końcu dostać się do Ula. Pomogą jej w tym nieliczni ocaleni, pośród których raz jeszcze zobaczymy między innymi Claire Redfield (Ali Larter).
Pierwsze skojarzenia, które nasunęły mi się po seansie nowej odsłony, to nawiązania wizualne do trzech pierwszych części. Zdecydowanie brak tu sterylnych wnętrz znanych z „Retrybucji”, za to sporo mroku, jak w „Apokalipsie” i bezdroży, jak w „Zagładzie”. Zdarzyło mi się podskoczyć, gdy w kadrze nagle pojawił się potwór, tej odsłonie bliżej więc choć częściowo do horroru. Milla Jovovich znowu jest silną babką i kopie tyłki nie tylko zombiakom, co w zasadzie od pewnego momentu tej serii stało się dla wielu osób jedynym argumentem by udać się do kina. Ktoś kiedyś powiedział, że filmowa saga już dawno niewiele wspólnego ma z zombie. Fakt, od 4 części jest to raczej film o przygodach Alice w świecie opanowanym przez nieumarłych. Z serią gier o tym samym tytule filmy wiąże w zasadzie tylko kilka cech. Motyw zombie, główni przeciwnicy w postaci bossów oraz niektóre postaci, takie jak Clarie Redfield, Wesker, Jill Valentine czy Chris Redfield. Sama główna bohaterka w grze nie występuje. Filmy stanowią więc raczej luźną interpretację. Można powiedzieć, że pierwsze dwie/trzy odsłony wiązały się w jakiś sposób fabularnie pomiędzy sobą. Za to szukając logicznego powiązania dla niektórych wątków z „Afterlife” i „Retribution” dopatrzyć możemy się sporo dziur i niejasności, a nawet błędów logicznych. Nie mówiąc już o najnowszej odsłonie, która w zasadzie w ogóle nie odnosi się do części piątej, umieszczając Weskera ponownie po stronie przeciwników. Właśnie dlatego nieco lepiej rozpatrywać tę serię w kontekście samodzielnych filmów. „The Final Chapter” próbuje pewne wątki wyjaśnić i zakończyć godziwie serię. Niestety, tym samym wprowadza ono sporo bajzlu w naszej dotychczasowej wiedzy. Można jednak pokusić się o stwierdzenie, że na ile to możliwe, zręcznie wieńczy dotychczasowe zmagania Alice.
To nie jest ambitne kino bo i nigdy do miana takiego raczej nie aspirowało. Za to jako film akcji spełnia się doskonale. Otrzymujemy dokładnie to samo co w poprzednich częściach, czyli sporo spadających pocisków, walki i kilka smacznych odwołań do pierwszych odsłon takich jak – zmutowane psy, powrót do laboratorium czy korytarz z laserami. Jeśli jesteście fanami serii, którzy ze sporą dawką sentymentu i dystansu oglądają kolejne dokonania Paula W.S. Andersona, to będziecie się świetnie bawili! Pozostałym proponuję sięgnąć po wcześniejsze odsłony w domu, a dopiero później ewentualnie udać się do kina. Zaoszczędzi Wam to nierealnych oczekiwań i słów krytyki pod adresem tego filmu, a ostatecznie zawodu.
Autor recenzji: Monika Matura
Tytuł: Resident Evil: Ostatni rozdział
Scenariusz: Paul W.S. Anderson
Reżyseria: Paul W.S. Anderson
Data premiery: 27 stycznia 2017 (Polska) 13 grudnia 2016 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości: Multikino Kraków