Prawie wszyscy jesteśmy od czegoś uzależnieni. Niekoniecznie od używek czy alkoholu – mogą to być uzależnienia nieco bardziej subtelne i nie rzucające się w oczy. Pieniądze, dobra materialne, seks, a nawet miłość. Ważne by do zrealizowania swoich pragnień dążyć z umiarem i nie doprowadzać się do ostateczności. W końcu nie chcielibyśmy skończyć tak jak główna bohaterka spektaklu „Kochanie na kredyt”.
Spektakl wyreżyserowany przez Olafa Lubaszenkę dla Teatru My i goszczący w największych miastach w Polsce zrobił wrażenie na publiczności. Wypełniona po brzegi widownia Nowohuckiego Centrum Kultury w Krakowie również nie stroniła od ciągłego aplauzu. Ta lekka i emanująca radosną energią komedia jest doskonałym wyborem na mile spędzony wieczór, ale pobudza w nas też refleksje dotyczące rzeczywistości w której żyjemy. Tekst do sztuki napisany przez Marcina Szczygielskiego zawiera zarówno nutkę frywolności, przedstawia postaci w sposób groteskowy, ale też uświadamia nam, że te pochłonięte konsumpcjonizmem osoby nie są nam aż tak bardzo obce i że niewiele brakuje, byśmy stali się tak absurdalni jak oni. To przedstawiona w słodki sposób, a jednak gorzka prawda o mechanizmach, jakie rządzą naszym życiem.
Już pierwsza scena zarysowuje nam sytuację w jakiej znajduje się główna bohaterka – Ania (w tej roli znakomita Agnieszka Sienkiewicz). Wraca do mieszkania z pełnymi torbami zakupów i z uśmiechem zakłada nową bieliznę. Zaraz potem dzwoni do swojego ukochanego. Nie, nie ma to być romantyczny wieczór, a jedynie zwykła intryga ze strony dziewczyny – nie może pogodzić się z odejściem chłopaka, dlatego imituje napad i z płaczem powiadamia Pawła, że w jej mieszkaniu znajduje się włamywacz. Po chwili ktoś otwiera drzwi i jak na złość nie jest to Paweł, a była żona jej ojca, której niewykorzystane pokłady miłości macierzyńskiej uruchomiły się akurat teraz (czyli nieziemska Małgorzata Pieczyńska).
Podczas ich krótkiej, acz zajadłej rozmowy dowiadujemy się, że Ania pracowała niegdyś w telewizji w programie śniadaniowym. Dobre zarobki przyzwyczaiły ją do nadmiernego wydawania pieniędzy. W końcu butów czy sukienek nigdy za wiele, a lepiej kupić takie za kilka tysięcy i tym samym przypodobać się swojemu chłopakowi-celebrycie. Jednak przyszedł czas, że straciła zarówno pracę, jak i ukochanego chłopaka. Jedyne co jej zostało to nawyki zakupowe – ale jak tu kupować nie mając za co? Dla Ani to oczywiście nie jest żaden problem. Wszystko co posiada jest na kredyt , począwszy od nowoczesnego mieszkania i całego umeblowania, poprzez tysiące sukienek i butów, a skończywszy na eleganckiej bieliźnie. Czy można tak żyć wiecznie? Otóż nie! Ale nawet gdy w mieszkaniu Ani pojawia się komornik, nie potrafi zerwać z nałogiem i zadłuża się jeszcze bardziej.
Tak rozpoczyna się spektakl. Od samego początku aktorzy nie dają nam chwili wytchnienia zadziwiając raz po raz swoim aktorstwem i niebanalnymi żartami. Sceniczny diapazon energii unosi się w powietrzu docierając do każdego widza i pozostając w nim długo po zakończeniu sztuki. Takiej Agnieszki Sienkiewicz jeszcze nie widzieliśmy. Znana głównie z serialu „M jak miłość” pokazała tu swój aktorski kunszt i niewątpliwie była jedną z największych atrakcji spektaklu. Trudno nie ulec jej wulkanicznemu temperamentowi, który rozsadzał scenę od ciągłych zmian nastrojów – począwszy od radosnej ekstazy na widok ukochanego Pawła (granego przez Stefana Terazzino), poprzez przedziwne pomysły podczas wizyty komornika (w tej roli elegancki Filip Bobek) i jego sepleniącego ochroniarza (Tomasz Bednarek), a skończywszy na gorzkich docinkach w stronę swej nietuzinkowej macochy. Chyba żaden z aktorów grających w tym spektaklu nie mógł przyćmić jej barwnej osobowości. No może z wyjątkiem Małgorzaty Pieczyńskiej, pełnej werwy Grażynki, czyli przyszywanej mamy Ani. Od niej też ciężko oderwać wzrok – przykuwa nas jej niebywała figura, kocie ruchy i niezwykła charyzma. Przenikliwe spojrzenia połączone z bezpośredniością i ciekawymi żartami są u niej codziennością. I choć ma słabość do mężczyzn, flirtuje niemalże z każdym, który nawinie się pod rękę, nawet wątpliwie prezentującym się i sepleniącym ochroniarzem, tak naprawdę potrzebuje prawdziwej miłości. I może właśnie ten niepozorny okularnik ubierający skarpety do sandałów i nie potrafiący mówić, da jej to, czego potrzebuje. Ale to trzeba samemu zobaczyć.
Najsłabszym ogniwem spektaklu okazał się tu według mnie Stefano Terazzino. Wcielił się w rolę zakochanego w sobie narcyza, celebrytę, który podobno coś śpiewa, gdzieś występuje, podobno jest znany, a jednak nie do końca. Robi wszystko by pokazać się światu, zawsze musi mieć idealnie dopasowany strój i uczesaną grzyweczkę, bo nigdy nie wiadomo, kiedy przyłapią go paparazzi. Ta presja wyglądania idealnie przechodzi też na jego dziewczynę, która zaczyna kupować coraz to droższe ubrania, by dopasować się poziomowo do ukochanego i by nie przynieść mu wstydu przed dziennikarzami. Szkoda, że w NCK nie zagościł Przemysław Sadowski, który w tej roli odnalazłby się zapewne lepiej niż Terazzino i który samą swoją prezencją wzbudza zachwyt niejednej kobiety. Ale może nie ma czego żałować, bo wolę widzieć go jako aktora z niezaprzeczalną męskością, a nie próbującego zniewieścieć nawet na rzecz tak chlubnej sztuki.
„Kochanie na kredyt” to spektakl mówiący głównie o pieniądzach, uzależnieniu od nich i przekonaniu, że dzięki nim uda nam się odnaleźć miłość. I choć dużo w nim komizmu zarówno sytuacyjnego, jak i słownego, wnioski z niego płyną smutne. W dzisiejszym świecie dobra materialne zaczynają przyćmiewać nam prawdziwe wartości, przestajemy dostrzegać, co tak naprawdę w życiu jest najważniejsze i na czym powinniśmy budować wzajemne relacje. Na pewno nie są to ani pieniądze, ani drogie, markowe ubrania, ani też gwiazdorstwo i sława. XXI wiek jednak nie sprzyja ludzkim odruchom, zostajemy poddawani coraz to nowszym i trudniejszym próbom, uzależniamy się od wszystkiego, od czego tylko się da i w natłoku mało istotnych spraw zapominamy o najważniejszym – o drugim człowieku. Pragniemy miłości i choć głośno się do tego nie przyznajemy, robimy wszystko, by ją w końcu odnaleźć. Czasem jednak obieramy złą metodę – tak jak spektaklowa Ania szukamy tam, gdzie jej nie ma i tak błądząc między rozczarowaniami, spotykamy ją w miejscu, w którym nigdy byśmy się jej nie spodziewali.
Dwie godziny „Kochania na kredyt” uważam za czas dobrze wykorzystany, pełny niepohamowanego śmiechu, dobrej zabawy i podziwu do aktorów. Nowohuckie Centrum Kultury ma do zaoferowania coraz to ciekawszy repertuar i zapewne wybiorę się jeszcze na nie jeden proponowany przez nie spektakl. Już w kwietniu na ich scenie będziemy mogli zobaczyć „Preludium Słowiańskie” w wykonaniu Art Color Ballet, recital kabaretowy Artura Andrusa, Kabaret Hrabi i Jurki oraz koncert niesamowitego Korteza. Na maj natomiast NCK poleca spektakl komediowy „Przebój sezonu” w reżyserii Krzysztofa Jaroszyńskiego ze znakomitą Elżbietą Zającówną, Olgą Borys, Arturem Dziurmanem i Andrzejem Beya Zaborskim. A na tym nie koniec – odwiedzi nas też Stanisława Celińska ze swoim recitalem „Atramentowa” i Grzegorz Halama z programem „Długo i szczęśliwie”.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
Tytuł spektaklu: Kochanie na kredyt
Reżyseria: Olaf Lubaszenko
Autor tekstu: Marcin Szczygielski
Obsada: Agnieszka Sienkiewicz, Małgorzata Pieczyńska, Filip Bobek, Stefano Terazzino, Tomasz Bednarek
Premiera: 4 kwietnia 2016
Obejrzane dzięki uprzejmości Nowohuckiego Centrum Kultury