„Pewna legenda opowiada o ptaku, który śpiewa jedynie raz w życiu, piękniej niż jakiekolwiek stworzenie na Ziemi. Z chwilą, gdy opuści rodzinne gniazdo, zaczyna szukać ciernistego drzewa i nie spocznie, dopóki go nie znajdzie. A wtedy, wyśpiewując pośród okrutnych gałęzi, nadziewa się na najdłuższy, najostrzejszy cierń. Konając wznosi się ponad swój ból, żeby prześcignąć w radosnym trelu słowika i skowrona. Jedną najświetniejszą pieśnią za cenę życia. Cały świat zamiera, aby go wysłuchać, uśmiecha się nawet Bóg w Niebie. Bo to, co najlepsze, trzeba okupić ogromnym cierpieniem… Przynajmniej tak głosi legenda.”
„Ptaki ciernistych krzewów”, Colleen McCullough
Pisząc o najnowszej książce Agaty Steczkowskiej, córki księdza, książki tak pięknej i wzruszającej zarazem, nie mogę pominąć nasuwającej się do głowy nieszczęśliwej historii Meggie i Ralpha z powieści Colleen McCulough, tak swymi czasy dla mnie istotnej. Nie będę też ukrywać, że napisanie tej recenzji jest dla mnie zadaniem dość trudnym, gdyż historie tego typu wzbudzały i zawsze będą wzbudzać we mnie ogromne emocje. Biografię Steczkowskich czytałam z wypiekami na twarzy, łzami w oczach, chusteczką w dłoni i przede wszystkim głową wypełnioną przeróżnymi refleksjami.
Miłość zakazana, miłość wbrew regule, jak to zaznaczyła w tytule książki Agata Steczkowska, to najtrafniejsze określenie uczucia, jakie łączyło jej rodziców, Stanisława i Danutę Steczkowskich. Kto by pomyślał, że tak pełny cierpienia, trudności i sprzeciwu społeczeństwa związek tych dwojga da im również tak wiele szczęścia. Niewątpliwie do czynienia mamy tu z ludźmi, którzy nie tylko potrafią kochać bardziej i intensywniej, ale i ze względu na piękno dusz roztaczają wokół siebie tak pozytywną aurę, że każdy, kto choć w pewnej mierze ich pozna, pragnie nieustannie obok nich przebywać. I ja, mimo że nie miałam okazji poznać państwa Steczkowskich osobiście, po przeczytaniu tej książki wyobraziłam sobie, jak wiele wniosłoby do mojego życia obcowanie z tak wspaniałymi ludźmi.
Agata Steczkowska decydując się na napisanie tej biografii dokonała chyba jednego z najlepszych wyborów. O takich ludziach, takich historiach, świat powinien się dowiadywać. To nie tylko znakomity materiał na stworzenie filmu, ale i żywy przykład na to, jak ważna w życiu jest miłość i jak bardzo trzeba o nią walczyć, nie zniechęcając się przeciwnościami losu, wiatrem wiejącym w twarz i szyderstwami, jakich na drodze do szczęścia pełno. Przykład również tego, jak niesprawiedliwy i wręcz okrutny dla księdza zrzucającego sutannę jest Kościół, a tym bardziej jego przedstawiciele.
Stanisław, jeden z nielicznych nie tylko w latach 60. ale i obecnie księży, który postanowił żyć zgodnie ze swoim sumieniem i dla ukochanej kobiety zrezygnować z posług kapłańskich, w zamian za tę olbrzymią odwagę, bo przyznajmy szczerze, nie był to najłatwiejszy wybór, został odepchnięty przez Kościół i, co wydaje się wręcz nieludzkie, przez ten Kościół szykanowany. Przydomek byłego księdza ciągnął się za nim przez całe życie i utrudniał mu po pierwsze znalezienie pracy, po drugie koncertowanie ze swoim zespołem muzycznym na terenie całej Polski i co najważniejsze, pełny i czynny udział w Mszy Świętej – ze względu na brak ślubu kościelnego nie mógł, wraz ze swoją małżonką, przyjmować komunii świętej, co, biorąc pod uwagę okoliczności, tej akurat, bardzo wierzącej i religijnej osobie, niezmiernie przeszkadzało i spotęgowało i tak niemały już smutek. I choć Stanisław podczas osobistego spotkania całej jego rodziny z Janem Pawłem II już w 1989 roku wręczył mu list z prośbą o dyspensę, odpowiedź, dziwnym trafem, dostał dopiero wówczas, gdy przejmujący pocztę z Watykanu biskup przeszedł na emeryturę – czyli po 9-ciu długich latach. Kościelny ślub z Danutą odbył się więc dopiero w roku 1998, 3 lata przed jego śmiercią. Jak piękny i wzruszający musiał być to widok, gdy w podeszłym już wieku, z dorosłymi dziećmi i małymi wnukami, państwo Steczkowscy wzięli wymarzony ślub. Tym piękniejszy, że w dzisiejszych czasach już po kilku latach małżeństwa ludzie przestają się kochać, cała magia uczuć pęka niczym bańka mydlana wraz z nastającą prozą życia. Stanisław i Danuta jednak kochali się cały czas i w tej właśnie miłości wychowali 9-cioro wspaniałych, utalentowanych dzieci; mimo, że nieraz było ciężko, nie znaleźli zrozumienia wśród najbliższych, wśród znajomych i przyjaciół, którzy odtrącili ich po kontrowersyjnym wyborze Stanisława, nie poddawali się, tylko dążyli do spełnienia zarówno emocjonalnego, jak i zawodowego. I udało się!
Pochodzący z okolic Jasła na Podkarpaciu, a później zamieszkujący Stalową Wolę w tymże województwie Steczkowscy, znani byli bowiem nie tylko z niekonwencjonalnej historii dotyczącej ich uczuć, ale i z wielkiego zamiłowania do muzyki. Stanisław jeszcze podczas posługi kapłańskiej tworzył w swoich parafiach chóry chłopięce, którymi rzetelnie się zajmował i które odniosły niejeden sukces. Jednak to właśnie po najburzliwszym etapie w jego życiu, odejściu z kapłaństwa, zajął się muzyką poważniej – zdecydował się skończyć szkołę muzyczną i utworzył znany w Europie chłopięcy zespół Cantus wykonujący głównie muzykę sakralną oraz zespół rodzinny do którego należeli wszyscy członkowie rodziny Steczkowskich, na czele z samym Maestro, a później przejmującą wodze, najstarszą córką Agatą. Dlaczego jednak nikt nie słyszał o nich w Polsce? Dlaczego żaden kościół w naszym wspaniałym kraju nie zaprosił chóru Cantus ze sterującym nim Steczkowskim na koncert? Dlaczego żaden kościół nie chciał posłuchać tej jednocześnie śpiewającej oraz grającej rodziny i choć w pewnej mierze przyczynić się do jej wypromowania? Odpowiedź nasuwa się sama, choć po głębszej analizie wierzyć się nie chce, że ci faryzeusze przed swymi parafianami potrafią udawać takich świętych i wspaniałych i jednocześnie niszczyć życie tych, którzy postanowili wieść egzystencję w zgodzie ze swoim sumieniem. Czyżby myśleli, że nikt nie wyrwie się z oków ich fałszywej świątobliwości?
Nie chcę za dużo rozpisywać się na temat tego, jak Kościół traktował Steczkowskiego, by ktoś czasem nie posądził mnie o antykatolicyzm, tym bardziej, że sam Steczkowski wszystkim swym oprawcom wybaczył i nigdy złego słowa na tę instytucję nie wypowiedział. Nie chcę, choć wiele mocnych słów ciśnie się na język i nie mogąc wyrwać się autonomicznie narzuconym pętom lingwistycznym, pali jeszcze mocniej. Pozostańmy więc przy tym, co zostało powiedziane i przejdźmy do spraw bardziej merytorycznych.
Książka Agaty Steczkowskiej jest niewątpliwie pozycją wartościową ze względu na nietuzinkową historię. Napisana poprawnie i ciekawie, ale daleko jej do doskonałości. Jak na typową biografię zbyt wiele tu nieścisłości; autorka poprzez nie cytowanie, lecz przetwarzanie, opisywanie własnymi słowami listów swoich rodziców (nie chciała by całkowicie zostali obdarci z prywatności, choć powinna być świadoma, że samo napisanie tej biografii, bez względu na to czy zamieści cytaty czy nie, niestety nią jest) mogła popaść w koloryzację. Ja czytałam jednak tę książkę nie tylko z nadzieją, że do ów koloryzacji nie doszło, ale i z myślą, że tak pięknej miłości, tak wielkiego poświęcenia w jej imię nie da się opisać słowami, tym bardziej, jeśli nie potrafi się nimi operować tak jak Rousseau, Chateaubriand czy nieco bardziej współczesny Proust. Nie da się jej opisać, ale wytrawny koneser takich opowieści na pewno rozpozna czy jest ona prawdziwa czy nie między zdaniami, nawet nieudolnie skonstruowanymi i ja do takowych należę. Oczywiście książka została napisana nie najgorzej, ale to nie styl ani forma są w niej najważniejsze. Najważniejsza jest treść życia, a państwo Steczkowscy udowodnili, że warto o nie walczyć, bo każdy ma prawo do szczęścia, nawet jeśli zbacza z wybranej wcześniej przez siebie drogi.
Steczkowscy są dla mnie takimi polskimi ptakami ciernistych krzewów. Wiele w życiu przeszli, ale bez wątpienia było warto, „bo to, co najlepsze, trzeba okupić ogromnym cierpieniem… przynamniej tak głosi legenda”.
Recenzja: Diana Kaczor
Tytuł książki: Steczkowscy, Miłość wbrew regule
Autorki: Agata Steczkowska, Beata Nowicka
Wydawnictwo: Wydawnictwo W.A.B
Premiera: 29.03.2017
Przeczytane dzięki uprzejmości Wydawnictwa W.A.B