Jeśli tak wygląda pełnometrażowy debiut reżyserski to biję brawo i składam pokłony. William Oldroyd stworzył film, na który patrzy się przez zasłonę niepokoju, grozy, żalu a nawet współczucia. Bo drogi czytelniku i widzu – musisz wiedzieć, że świat Katherine (Florence Pugh) wciągnie Cię na całe 1,5 godziny. Uwięzi w gorsecie zawiści, kłamstwa i pożądania.
Katherine to jeszcze młode dziewcze, wydawane za mąż za dziedzica fortuny Aleksandra (Paul Hilton). Od samego początku będzie tylko salonową ozdobą, służącą do wymuszonych uśmiechów przy stole i jednym wielkim oczekiwaniem, kiedy wyda na świat dziedzica fortuny. Traktowana przez męża jak najgorszy sort, nazywana grubaską i zmuszona rozbierać się przy zgaszonym świetle. Jak sądzisz widzu, czy frazy: „miłość”, „wierność” i „uczciwość małżeńska” będą w tym świetle traktowane z przymrużeniem oka czy nasza bohaterka pokaże rogatą duszę? Postępująca impotencja Aleksandra tylko rozpali jej żądze i napędzi do działania. Nie będzie więcej upadlana przez teścia, czara goryczy się przeleje i któregoś dnia sprawi mu bardzo zaskakującą niespodziankę…
Nasza bohaterka z owieczki zmienia się w wilka, dusząc się w sznurowanym co rano gorsecie, będzie obmyślać plan zemsty. Gdy teść i mąż wyjeżdżają, wdaje się w romans z jurnym parobkiem Sebastianem (Cosmo Jarvis). Na niego przelewa swoje niezrealizowane fantazje seksualne, z nim przeżywa uniesienia i nakłania do złego. „Nigdy więcej niebycia tym, kim masz pełne prawo być” – te słowa stają się jej mottem.
Czuje smak wolności, na języku ma krew niewygodnych dla niej ludzi, ale tak naprawdę nic w tym filmie nie jest pewne ani jednoznaczne. Osąd widzowi pozostawia reżyser, sam nie kusi się by jednoznacznie ocenić bohaterkę, zamiast drążyć – zachowuje dystans bezstronnego obserwatora. Wciągnięci w XIX wieczny purytanizm, gdzie akcja często przenosi się na wzgórza (nie mylić z wichrowymi chociaż też…wieje) nawet nie zauważamy jak nasza bohaterka bardzo się zmienia. Chłodno, metodycznie i z precyzją zabiera się za usuwanie utrudniających jej życie osób. Czy zdąży do przyjazdu męża? Czy jej romans wyjdzie na jaw? A co w tej całej historii robi czarnoskóra pokojówka, która jest jej „opiekunką”?
Chętnie zaproszę Was do obejrzenia tego dzieła, chociażby dla przepięknych obrazów Ariego Wegnera i delikatnej ale wyrazistej scenografii zamkniętych w scenariuszu Alice Birch. Oldroyd nie zasłużył na trójkę, bliżej mu do czwórki plus. Fabuła dosyć przewidywalna, chociaż niektóre rozwiązania mnie zaskoczyły. Całość ogląda się przyjemnie, ale bez efektu wow, ba, w niektórych momentach film przypominał mi „Służące.„
Autor recenzji: Karolina Futyma
Tytuł: „Lady M.”
Scenariusz: Alice Birch
Reżyseria: William Oldroyd
data premiery: 30.06.2017 r.
Obejrzane dzięki uprzejmości: Kino.Kijów