Napisana z pomysłem, humorem i rytmem, opierająca się na słowach szkockiej piosenki historia, to brytyjski klasyk, który po prostu nie mógł się nie udać. Mimo początkowej rezerwy do zawartej w książeczce treści (bałam się, że czytanie jej córce, która ma teraz problem z koszmarami nocnymi, jeszcze bardziej wzmocni jej wyobraźnię o obrazy goniącego dzieci, groźnego niedźwiedzia), momentalnie stała się w naszym domu prawdziwym hitem. Hitem, który bardzo szybko doceniłam i polubiłam i ja sama.
Książeczka opowiada bardzo przyjemną, urozmaiconą, rodzinną historię wędrówki, będącą jednocześnie gdzieś w tle zabawą w poszukiwanie niedźwiedzia. Jest piękny dzień, dzieci wesoło biegają po łące, brodzą w błocie, oglądają kaczki na rzece, a rodzice (lub najstarsze rodzeństwo) z niemowlakiem towarzyszą im w tej wycieczce z przyjemnością – gdy przychodzi zawierucha przytulają, gdy potrzeba obcierają ubłocone nogi i sznurują buciki po przejściu na bosaka przez rzekę. A wszystko to w szybko zmieniającej się scenerii, ale we wciąż jednostajnym, wciągającym czytelnika rytmie.
Treść książki jest bardzo prosta, opiera się praktycznie na wciąż powtarzanych zaledwie kilku zdaniach, niemniej jednak ma w sobie jakiś czar, przyciąga, zaciekawia, uzależnia. Dziecko bardzo szybko łapie zawartą w książeczce treść, od tej pory ochoczo towarzysząc nam – lektorom, we wspólnym opowiadaniu historii. Doskonale bawiąc się zarówno rytmem, jak i interesującymi ilustracjami, zapoznaje się z różnymi formami powierzchni (gęsta trawa, grząskie błoto, zimna, rwąca rzeka, leśna ścieżka etc.), pojęciami góra-dół (nad- pod), żywo uczestniczy w tworzeniu i wypowiadaniu wyrazów dźwiękonaśladowczych („tup tup”, „krok trzask”, „wi wiuu” etc.). Zabawa w nadawanie dźwięku różnym strukturom powierzchni często zostaje przedłużana o nasze realne spacery i rodzinne wycieczki, co nie raz okazuje się wybawieniem dla rodziców zmęczonego, znudzonego wędrówką dziecka. Z resztą sami zobaczycie, po lekturze „Idziemy na niedźwiedzia”, jej rytm będzie siedział w Was na tyle głęboko, że idąc po piasku, śniegu, wodzie, lesie, sami zaczniecie szeptać „szu szu szu”, swojej powierzchni nadając określające ją przymiotniki (jak w książce np. „wysoka, gęsta trawa”).
Moja mała recenzentka bardzo szybko wymyśliła sobie jeszcze jedną formę zastosowania czytanej opowieści – w trakcie lektury brała lalki, które były rodziną i naśladując dźwięki, jakie robią ich nogi na danej powierzchni, odgrywała scenki przedstawione w opowieści. A potem kazała pomagać sobie w rysowaniu rozmaitych krajobrazów, poznanych dzięki tej właśnie historii. W internecie jest wiele blogów/ recenzji, idących jeszcze dalej, bo przedstawiających wiele pomysłów na żywe odtwarzanie scenek (typu przechodzenie lalek przez miseczkę z wodą, tunel/jaskinię z koca, trawę zrobioną ze szczypiorka czy las wykonany wcześniej przez dzieci z plasteliny).
Możliwości wiele, zabawy co nie miara, rytm, uśmiech i przygoda. Czegóż można wymagać więcej od prostej, krótkiej opowieści dla najmłodszych? Serdecznie polecam. Już teraz tak! Bo suma summarum okazało się, że miś nie gonił wcale dzieci by je zjeść (ach te dorosłe stereotypy!), on po prostu był bardzo samotny i chciał się wreszcie z kimś zaprzyjaźnić i pobawić. Być może kiedyś wreszcie mu się uda.
Autor recenzji: Agnieszka Jedynak
tekst: Michael Rosen
ilustracje: Helen Oxenbury
Tytuł: Idziemy na niedźwiedzia
Premiera: 25 październik 2017
wiek: 3+
Wydawnictwo: Dwie Siostry