„To nie jest miejsce do życia” autorstwa Krzysztofa Potaczały, książka nad którą nie można przejść obojętnie. Jest to reportaż opisujący tragedię dziesiątków tysięcy ludzi, który po raz kolejny, musieli opuścić swoje domu i rodzimą ziemię, gdzie niejednokrotnie rodziny zostały rozłączone na długie lata, a także gdzie łzy smutku mieszały się z nadzieją na lepsze.
Operację, o opowiada autor nazwano w kręgach władzy poprawianiem granicy. W 1951 roku Stalina zażyczył sobie, aby Polska zrzekła się części terenów nadbużańskich, otrzymując w zamian fragment Bieszczadów. W wyniku polsko-sowieckiej umowy przymusowo przesiedlono dziesiątki tysięcy ludzi – Polaków i Ukraińców związanych od pokoleń ze swoją ziemią. Pierwsi zamienili równiny na góry, drudzy, wśród których również były rodziny Polskie – góry na bezkresne stepy centralnej Ukrainy. Jednych rzucono do zapadłych, krytych strzechą chat, innym kazano budować lepianki a braku budulca. Dwie społeczności po raz kolejny musiały zmierzyć się z exodusem, który ich czekał.
Odkrojony od Polski w roku 1951 kawałek nad Bugiem miał obszar 480km2, takiej samej wielkości teren przekazano Polsce. Istotniejsze jednak, że tereny oddane Sowietom były czarnoziemami, dodatkowo zasobnymi w potężne pokłady węgla kamiennego. Tego chciał właśnie Stalin. W zamian dostaliśmy zachwalany przez władzę wyniszczony i wypompowany z nafty kawałek Bieszczad z Ustrzykami Dolnymi.
Autor nie skupia się tylko na temacie przesiedleń, jego historia zaczyna się przed wybuchem II wojny światowej, gdzie tereny te były mieszanką wieloetniczności. Najmocniejsze są oczywiście opowieści dotyczące okupacji, kiedy ziemia zaznała zbrodni stalinowskich, hitlerowskich czy ukraińskich. Na łamach książki pojawiają się bestialstwa UPA, którego macki i w Bieszczadach narobiły spustoszenia. Znajdujemy jednak wśród Ukraińców również postawy heroiczne. Podobnie jest w przypadku stosunków polsko – żydowskich. Obrzydliwe występki szmalcowników mieszają się z narażaniem życia przez bezbronne polskie gospodynie.
Ludzie, którzy przeżyli piekło wojny, przemarsze Wermachtu, Armii Czerwonej, napady UPA, którzy wreszcie zaczynali normalnie żyć, zostali nagle poinformowani, że muszą opuścić swoje rodzinne gniazda i iść w Bieszczady. Większość z nich nie widziała nigdy gór. Za gardło ściskają opisy tego, co zastali na nowym miejscu, tego jak żegnali stare, jak byli przewożeni i traktowani. Obiecywano im żyzną i bogatą ziemię, piękną przyrodę i hektolitry nafty do wydobycia. Tymczasem zastali pozrywane dachy, domostwa ledwo trzymające się całości, błotniste drogi, potopione w studniach koty oraz karaluchy w mieszkaniach. Przybyli na ziemię splądrowaną przez wojnę oraz kilkuletnie sowieckie zarządzanie. Zresztą tragiczny był też los mieszkańców Bieszczad, którzy zostali z kolei przesiedleni do znajdujących się wgłębi Rosji i Ukrainy kołchozów. wielu wtedy przesiedlonych Polaków po kilku latach powróciło do Polski, często na ziemie odzyskane, zdarzali się jednak i tacy, którzy wracali w Bieszczady.
Według mnie jest to książka, którą każdy powinien przeczytać. Dlaczego? Aby poznać mało znany fakt o tym, jak w 1951 roku, Polska i ZSRR podpisały dokument, który pozwalał na korektę i zmianę granic. Dla mnie książka ta i jej treść, jest tym bardziej ważna, gdyż sam pochodzę z terenu Bieszczad, a moja rodzina z zakola Bugu.
Autor recenzji: Tomasz Osuch
Autor: Krzysztof Potaczała
Tytuł: „To nie jest miejsce do życia. Jak Stalin wysiedlał ludzi znad Bugu i z Bieszczad”
Premiera: 2017 r.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Prószyński i S-ka