„Sweet Country” jest obrazem surowym i minimalistycznym. Świat, w którym ma miejsce przedstawiona historia jest niezwykle wymagający, pełen niewybaczalnej natury i ascetycznych krajobrazów. Nie inni są jego mieszkańcy – silni, żyjący według własnych zasad. Ich nieugięta i nieraz szorstka postawa, w połączeniu z lakonicznym sposobem wypowiedzi, momentalnie przyciągają uwagę widza bijącą od bohaterów magnetyczną charyzmą. Wszystkie te elementy stanowią idealną mieszankę tworzącą western o tak niezaprzeczalnie australijskim charakterze.
Choć akcja filmu rozgrywa się już prawie 150 lat po przybyciu na kontynent pierwszych kolonizatorów, naród australijski wciąż rodzi się w bólach. Dzięki Warwick’owi Thornton’owi zostajemy świadkami tego zjawiska. Pierwsze ujęcie „Sweet Country” przedstawia kipiącą miksturę na tle odgłosów bójki pomiędzy jednym z właścicieli ziemskich, a tubylczymi robotnikami. Obraz ten symbolizuje proces narodotwórczy zachodzący w Australii, przedstawienie którego ciężar przyjął na swoje barki reżyser. Ciężar, gdyż jest to proces będący źródłem wielu wciąż niezagojonych ran, oparty na niewolnictwie i rasizmie, którego okoliczności po dziś dzień pozostają nie do końca przetrawionym przez Australijczyków problemem. Podjęcie szczerego i otwartego dialogu na ten temat ma szczególną wartość dla Thornton’a jako osoby, która sama jest potomkiem rdzennych mieszkańców Australii, ludzi którzy w przeszłości, a co smutniejsze również współcześnie, pozostają najbardziej poszkodowaną przez dyskryminacje rasową częścią australijskiego społeczeństwa. Zdaniem reżysera, które wyraził w styczniu tego roku w wywiadzie dla The Guardian, Australia jest jednak gotowa na tego rodzaju film i tylko dzięki podjęciu tej skomplikowanej polemiki będzie w stanie podążać naprzód jako wspólnota.
Film przedstawia pełen wachlarz ludzkich postaw prezentowanych przez mieszkańców Outback’u w 1929 roku, zarówno w grupie białych kolonizatorów jak i rdzennych mieszkańców Australii – od bogobojnego kaznodziei Fred’a Smith’a do zwyrodniałego weterana pierwszej Wojny Światowej Harry’ego Ranch’a, od niesfornego młodziutkiego Philomac’a do zgorzkniałego i pogodzonego ze swoim losem Archi’ego. Jednak najciekawszą postacią spośród nich wszystkich jest zdecydowanie Sam Kelly, emanujący niewypowiedzianą siłą i spokojem, ale też głębokim, wewnętrznym bólem. Mimo osaczającej go z każdej strony dyskryminacji, nie ma żadnych wątpliwości, że zawsze pozostaje on kowalem własnego losu. Gdy napędzany alkoholem i wojennymi demonami Ranch postanawia wyżyć się na rodzinie Kelly’ego, ten zachowuje stoicki spokój i decyduje się uniknąć konfrontacji nie z powodu służalczej uległości, ale kierując się wielką, życiową mądrością. Tym samym ośmiesza, próbującego udowodnić swoją domniemaną rasową supremację, Ranch’a.
Niestety, seria niefortunnych przypadków, zainicjowana przez przepełnionego młodzieńczym buntem Philomac’a, doprowadza do strzelaniny, podczas której Sam Kelly zabija w samoobronie pijanego Harry’ego Ranch’a. Oczywistym jest, iż gdyby role były odwrócone, cała sytuacja nie wywołałaby żadnej afery. Jednak ze względu na swoje pochodzenie, aby ratować siebie i swoją żonę, Sam zmuszony jest do ucieczki. Od tego momentu zarówno zbiegowie, jak i prowadzona przez sierżanta Fletcher’a pogoń, wkraczają w zupełnie nowy świat dziewiczej Australii. Do pościgu dołącza również, kierowany chęcią ochrony swojego przyjaciela, Fred Smith.
Na tym etapie warto podkreślić, iż portretujący Smith’a Sam Neill po raz kolejny wybitną grą aktorską potwierdził swój status jednego z najwybitniejszych aktorów południowej półkuli. Zachwyca łatwość z jaką portretuje on cały wachlarz skrajnie różnych charakterów. W ciągu jedynie paru ostatnich lat Neill przedstawił swego rodzaju ewolucję granych postaci – zaczynając od zimnego drania w osobie majora Campbell’a w „Peaky Blinders”, poprzez szorstkiego i małomównego, jednak pełnego ciepła i dobroci, Hec’a w genialnym „Hunt for the Wilderpeople”. W „Sweet Country” gra natomiast kaznodzieję – idealistę, którego nie sposób oskarżyć o brak odwagi, można mu natomiast zarzucić pewnego rodzaju życiową naiwność, nieprzystającą do okrutnego, kierującego się prawem silniejszego, świata, w którym przyszło mu żyć. We wszystkich tych występach Neill pozostawia swój charakterystyczny i niepodrabialny dotyk, nadający odgrywanym przez niego postaciom wzruszającą głębię.
Wejście w ten nieskalany przez białego człowieka świat dzikiego Outback’u otwiera nowy rozdział w całej opowieści. Pogoń jest zupełnie nieprzygotowana do panujących tam warunków i powoli, z powodu wszechobecnych niebezpieczeństw oraz wewnętrznych konfliktów, traci swoich uczestników. Jedynie sierżant Fletcher prze nadal naprzód, gnany nienawiścią, ale chyba równie mocno brakiem chęci zaakceptowania faktu poniesienia porażki z rąk człowieka, którego uważa za wrodzenie gorszego. Ostatecznie wyłącznie dobroduszność Sama pozwala policjantowi wrócić do domu żywym. Nie jest zaskoczeniem, że Kelly radzi sobie świetnie w tak wymagającym terenie. Jednak kolejne dni podróży i przede wszystkim interakcje z wciąż żyjącymi na tamtych terenach członkami pierwotnych struktur plemiennych, ukazują Samowi tragiczną prawdę. Jest on osobą zawieszoną pomiędzy dwoma światami, ogołoconą z własnych tradycji i tym samym praktycznie kulturowo bezdomną. Został on siłą wydarty ze społeczności swoich pobratymców, ale nie jest też akceptowany przez naród australijski jako jego pełnoprawny członek.
Własnie ta realizacja jest moim zdaniem głównym powodem, dla którego Sam Kelly postanawia „oddać się w ręce Boga Fred’a Smith’a”. Ryzykując własnym życiem postanawia spróbować stać się częścią, a raczej pomóc aktywnie współtworzyć rodzący się na jego oczach nowy naród. Kładąc wszystko na jednej szali daje tym samym szeroko postrzeganej kulturze Zachodu szansę postąpienia zgodnie z ideałami, którymi się rzekomo kieruje. Tym największym z możliwych poświęceń wyciąga rękę do białej części społeczeństwa i mimo świadomości grożącego mu niebezpieczeństwa, wykonuje pierwszy krok do stworzenia wspólnoty w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
To rozdarcie pomiędzy dwoma światami jest tym bardziej widoczne w osobie młodego Philomac’a. Pozostaje on praktycznie obojętny na wydarzenia głównego wątku fabularnego. Jest bezustannie zajęty, typowym dla wszystkich młodych ludzi, poszukiwaniem swojego miejsca na świecie. Zadanie to jest utrudniane ogromem sprzecznych informacji dotyczących jego własnej tożsamości, którymi bombarduje go otoczenie. Z jednej strony czuje się częścią świata, w którym się urodził i wychował, świata który nie chce niestety go do siebie przyjąć. Z drugiej strony jest ciągle pouczany przez swoich „wujków” o znaczeniu pielęgnowania swoich własnych tradycji i korzeni, o istocie ustrzeżenia się tego kulturowego wyjałowienia, do którego zmuszają go kolonizatorzy, a które jest jednym z powodów cierpień Sam’a Kelly’ego.
Co stało się z głównym bohaterem filmu – Samem? Nie zdradzając zakończenia, na pewno udaje mu się udowodnić, że on sam jest z pewnością gotowy na nową Australię. Własnie poświęcenie jego i jemu podobnych, pełne mądrości i altruizmu, stanowiło podwaliny przemian społecznych, które ukształtowały Australię dnia dzisiejszego.
„Sweet Country” jest filmem godnym polecenia również widowni spoza Antypodów. W niebanalny sposób przedstawia bowiem piękną historię o ponadczasowych i ponadnarodowych wartościach. Warwick Thornton po sukcesie „Samsona i Dalili” po raz kolejny udowodnił, że potrafi w ujmujący sposób opowiadać historię na tematy trudne i społecznie istotne. Jednak chyba najważniejszą nagrodą dla reżysera było entuzjastyczne przyjęcie, z którym spotkało się jego dzieło na australijskiej premierze podczas Festiwalu Filmowego w Adelajdzie. Film odebrał Nagrodę Publiczności oraz długą owację na stojąco. Po krakowskiej premierze przyłączamy się do oklasków.
Autor recenzji: Krzysztof Jarzmus
Tytuł: „Sweet Country”
Scenariusz: Steven McGregor, David Tranter
Reżyseria: Warwick Thornton
Data premiery: 6 stycznia 2018 roku ( Australia), 15 czerwca 2018 roku ( Polska)
Obejrzane podczas festiwalu NETIA OFF Camera