19. maja to wielki dzień dla Wielkiej Brytanii – książę Harry poślubił Meghan Markle. Oczy, flesze i kamery całego świata skierowane były na Londyn. Ceremonia jak z bajki – po wyjściu z kaplicy św. Jerzego para młoda, witana przez wiwatujące tłumy, które przybyły zobaczyć jej ślub, z promiennymi uśmiechami wsiadła do pięknej karocy, odjeżdżając na przyjęcie weselne. Widzowie przed telewizorami mieli okazję oglądać transmisje na żywo poprzetykane „pocztówkowymi widokami” najwspanialszych zabytków królewskiego miasta. W mediach aż huczy od domysłów na temat ogromnych kosztów organizacji całej uroczystości oraz kosmicznych cen strojów przybyłych nań gości – królowej, księżnych, książąt, księżniczek, dostojników i celebrytów. Jakże inny to Londyn niż ten, w którym przyszło egzystować „Nowym londyńczykom”.
Autorem powieści jest dziennikarz i pisarz Ben Judah. Urodził się w brytyjskiej stolicy, ma żydowskie korzenie, dzieciństwo spędził w Rumunii, a dziś żyje i pracuje w Londynie. Ale, jak sam twierdzi, nie poznaje już tego miasta. Wszystko przez nieustający napływ imigrantów z Afryki, Azji, Ameryki i Europy Wschodniej. To oni zmieniają jego oblicze, wypierając całkowicie dawny cockney, a rdzennych mieszkańców zmuszając do wyprowadzki na obrzeża. Zamiast asymilować się z angielskim społeczeństwem, tworzą własne osiedla, enklawy, klany i gangi. Może i obserwatorzy z zewnątrz nazwą to „kulturowym ubogacaniem”, ale na pewno nie Brytyjczycy. „Nowi” pracują „na czarno”, handlują narkotykami, przemycają towary… Robi się niebezpiecznie.
Ben Judah jest z tych, którzy „ufają tylko temu, co zobaczą na własne oczy”. Dlatego aby dogłębnie przybliżyć czytelnikom obraz „podziemia” Londynu, decyduje się na niebezpieczny zabieg – postanawia sam do niego zejść. Misja jest o tyle trudna, że emigranci nie pałają sympatią do (o ironio!) obcych, nie chcą zwierzać się „białym Angolom” ze swoich problemów. Na szczęście pochodzenie oraz zdolności aktorskie autora pozwalają mu w razie potrzeby wcielić się w rolę Rumuna, bezdomnego, Rosjanina czy ankietera.
I tak oto na początku powieści lądujemy na Victoria Coach Station – w miejscu nieustannie przepełnionym wysiadającymi z autobusów tłumami obcokrajowców. Ze słynnej Victorii można się udać do dowolnego punktu stolicy. Judah decyduje się zabrać czytelników do ponad dwudziestu różnych miejsc, gdzie poznaje ich z emigrantami z przeróżnych zakątków świata. Każdy z nich ma własną, niepowtarzalną historię. Skrzypek z Park Lane to jeden z wielu cygańskich bezdomnych, spędzających większość czasu w wygrzebanych ze śmieci barłogach, żebrzących o najdrobniejszego funciaka. Akwese przyjechał z Ghany, jest jednym z czarnoskórych sprzątaczy metra, czyli uosobieniem najbardziej niewdzięcznego zawodu w mieście. Paweł pochodzi z Polski, reprezentuje „imigrancką inteligencję”, prowadzi własny, dobrze prosperujący biznes. Powodzi mu się lepiej niż jego rodakom, którzy są najczęściej budowlańcami bądź sprzątaczkami – przedsiębiorczymi, oszczędnymi, rodzinnymi i (z reguły) pracowitymi. Ale dla Anglików to wciąż „poziom niżej”. Anonimowe pokojówki z Filipin mieszkające w Knightsbridge opowiadają o legendarnej Cioteczce Mii. Ta „dobra wróżka” pomaga im uciekać od „złych bogaczy” i znajdować domy „dobrych”, gdzie nikt już się nad nimi nie znęca. Zostają gosposiami, całe życie przyglądając się z boku luksusom, mając do nich dostęp tylko pod nieobecność gospodarzy. W powieści mowa także o Wietnamczykach, którzy do perfekcji opanowali biznes konopny i Albańczykach, walczących z „czarnymi” o palmę pierwszeństwa w handlu kokainą. Są tu także hazardziści z Harlesden Road – przez automaty i zakłady bukmacherskie przegrywający nie tylko wszystkie pieniądze, ale całe dotychczasowe życie. Prostytutki z Ilford Lane będące naocznymi świadkami morderstwa swojej koleżanki po fachu. Czarnoskóry Femi od dziecka marzący o karierze w administracji (póki co musi zadowolić się pracą w domu opieki, polegającej na usługiwaniu staruszkom oraz wysłuchiwaniu wyzwisk wykrzykiwanych przez chorych na demencję). A to zaledwie część życiorysów. Każdy z nich wsparty szczegółowymi opisami charakterystycznych dla danego miejsca widoków, wrażeń czy zapachów.
„Nowi londyńczycy” to tak naprawdę nostalgiczna opowieść o ludziach, którzy w pogoni za marzeniami i lepszym życiem przybyli do największego obecnie centrum finansowego świata. Szybko okazało się jednak, że wbrew legendom pieniądze nie rosną tu na drzewach, a luksus i blichtr dostępne są tylko dla wybranych. Przybysze mogą im najczęściej jedynie usługiwać. Niejednokrotnie okazuje się, że ci którzy z własnej ojczyzny uciekali przed biedą, wojną czy prześladowaniami, dziś za nią tęsknią i wiele by oddali, żeby móc do niej wrócić. Gdyby tylko nie spalili za sobą mostów… To także książka o niezrozumieniu międzykulturowym, potrzebie akceptacji, braku tolerancji, walce o wpływy, odrzuceniu i samotności.
Poza dobitnym realizmem, uzyskanym przez autora dzięki „wejściu w buty” bohaterów, warto zwrócić uwagę na jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza z nich to zgrabnie wplecione w treść, szczegółowe statystyki. W każdym bodaj rozdziale autor wtrąca kilka zdań, prezentując współczesny „Londyn w liczbach”. Tak oto dowiadujemy się, między innymi, że przedstawiciele mniejszości stanowią pięćdziesiąt pięć procent populacji miasta, większość bezdomnych to Polacy i Rumuni, najwięcej wariatów chodzi po ulicach Edmonton Green, a dziewięćdziesiąt sześć procent prostytutek to imigrantki. Ciekawych danych jest znacznie więcej. Drugą mocną stroną „Nowych londyńczyków” są czarno-białe ilustracje, pochodzące z prywatnego archiwum autora. Postacie na fotografiach różnią się płcią, wiekiem, pochodzeniem, kolorem skóry. Łączy je jedno – nieprawdopodobny smutek w oczach. Z kolei miejsca ze zdjęć są totalnie pozbawione życia, sprawiające wrażenie opuszczonych i zaniedbanych. Naprawdę warte zobaczenia.
„Wielokulturowość to gotowy przepis na katastrofę” – podsumuje w swej powieści Ben Judah, a ja nie mogę się z nim nie zgodzić. Dopóki sprawy społeczno-polityczne mają się w miarę poprawnie, dopóty można przymykać oko na sprawy emigracji. Ale jeżeli przybyszów będzie przybywać w tym samym tempie, co stanie się z brytyjską stolicą za kilkadziesiąt lat? Jako była emigrantka, bardzo dobrze znam opisywane przez autora problemy (na szczęście nie z autopsji). Jako turystka, bardzo dobrze znam Londyn – podczas kilkunastu wizyt poznałam zarówno ten z pocztówek, jak i z podziemia. Od mojej pierwszej podróży do tego miasta minęło zaledwie osiem lat, a ja, samodzielnie porównując obraz z 2010 roku do dzisiejszego oraz opierając się na opiniach znajomych, mieszkających tam od dłuższego czasu, doskonale dostrzegam te wszystkie procesy i zmiany, o których wspomina Ben Judah. W wielu przypadkach robi to w sposób odarty z człowieczeństwa, nieco brutalny, do bólu naturalistyczny. Pełen emocji, a jednocześnie jakby beznamiętny. Właśnie taki, jaki jest dzisiejszy Londyn i jego „nowi lokatorzy”.
Autor recenzji: Wiola Nowak
Tytuł: „Nowi londyńczycy”
Autor: Ben Judah
Tłumaczenie: Barbara Gutowska-Nowak
Wydawnictwo: Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego
Data premiery: 2018