Ilona Witkowska to jedna z najjaśniej świecących gwiazd młodej polskiej poezji. Jej twórczość stanowi forpocztę krajowej poezji zaangażowanej. Dzieła utrzymane w stylu określonym przez Dawida Kujawę jako hermeneutyczny minimalizm zapraszają odbiorców do swoistego współtworzenia wierszy, a przede wszystkim skłaniają do głębokiej autorefleksji. Poetka jest laureatką Nagrody Specjalnej XVI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jacka Bierezina oraz Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius 2013. Jej najnowsza książka, „Lucyfer Zwycięża” zdobyła nagrodę WARTO 2018 oraz została nominowana do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej.
Z Iloną miałem okazję porozmawiać podczas sobotniej gali wręczenia Nagrody im. Wisławy Szymborskiej.
Mieszkasz obecnie w Sokołowsku. Sam pochodzę z małej, górskiej miejscowości i w pełni rozumiem magię takich miejsc. Dlatego też pozwól, że na początku zapytam, jaką rolę w Twojej twórczości odgrywa Sokołowsko – czy pozwala Ci nabrać pewnego dystansu do reszty wielkiego świata, czy po prostu zaspokaja Twoją potrzebę bliskości z naturą?
Ilona Witkowska: Na pewno. Poza tym daje mi to też wiele czasu, aby siedzieć i myśleć. Nie ma tam po prostu innych rozpraszających mnie bodźców. Przy czym nie chodzi mi tylko o ludzi, ale w ogóle o jakiekolwiek bodźce. Gdy wyjechałam i w ogóle zdarzeń w moim życiu zaczęło być o wiele mniej, to zaczęłam je dużo dokładniej i lepiej procesować. Na pewno taki ma to wpływ na moją twórczość.
Ta bliskość z przyrodą jest jedną z cech charakterystycznych Twoich wierszy, ale kolejną jest z pewnością bijąca z nich ogromna empatia. Czy chęć dawania głosu grupom czy bytom, które na co dzień są słabo słyszane, jest motywacją dla Twojej twórczości?
I.W.: Często jestem pytana o to, dlaczego jest tak dużo zwierząt w moich wierszach. Wydaje mi się, że ich nie jest wcale tak dużo, bo tak naprawdę wszędzie otaczają nas zwierzęta. Wciąż żyjemy wśród nich, a ja po prostu chcę w tych tekstach umieścić nas w odpowiednim kontekście. A co do empatii… Na jednym z dzisiejszych spotkań doszliśmy do wniosku, że w moich tekstach chodzi właśnie o taką nagą empatię, niezależnie od kogo do kogo skierowaną. Chodzi o takie współczucie dla całego świata, z uwagi na łączący nas niesamowity fakt, że żyjemy w jednym momencie, w jednym miejscu, co powinno wystarczyć za płaszczyznę każdego porozumienia.
Właśnie to umiejscowienie Twojej twórczości w społeczeństwie, wśród nas, powoduje że jesteś określana mianem poetki zaangażowanej. Czy odpowiada Ci taka kategoryzacja?
I.W.: Na pewno nie mam nic przeciwko niej. Czuję, że jestem zaangażowana. Sprawy, o których mówię naprawdę mnie obchodzą i zależy mi na losie tych, o których staram się opowiadać.
Czy w związku z tym uważasz, że poezja może być polem do walki z nierównościami, dyskryminacją? Czy po prostu jest to pewna chęć zaznaczenia istniejących problemów?
I.W.: Jest to chyba pewna chęć zaznaczenia, jednak bez wiary, że może to coś zmienić. W takim wywiadzie pisanym nie da się odtworzyć mojej reakcji na ostatnim spotkaniu, gdy zostałam zapytana o to samo, więc powiem tylko, że zrobiłam bardzo bardzo długą pauzę i powiedziałam – Tak, może… – Każdy niech sobie to rozumie, jak chce.
W tytule swojej ostatniej książki dokonujesz pewnej znaczącej obserwacji, mówisz że „Lucyfer zwycięża”. Kim dla Ciebie jest ten Lucyfer?
I.W.: Lucyfer z książki to światło, które oświetla. Jest to jednak nie do końca dobry rodzaj światła. Światło nie zawsze jest dobre. Oczywiście, opisuję go teraz bardzo oględnie, ale najbardziej dla mnie jest właśnie tym światłem, które bierze w posiadanie kolejne, kolejne i kolejne przestrzenie.
Nawiążę teraz do spotkania, w którym przed chwilą brałaś udział (Ilona Witkowska była gościem premiery 5. numeru „Kontentu” – przyp. red.) – podkreślaliśmy tam mocno, że pozostawiasz nam, odbiorcom, ogromną wolność interpretacji. Czy nie obawiasz się, że właśnie taki hermeneutyczny minimalizm, jak to określił Dawid Kujawa, spowoduje pewnego rodzaju wypaczenie sensu Twoich dzieł?
I.W.: Nie, robię to przez szacunek do samego słowa, języka i, przede wszystkim, do czytelnika. Zależy mi na tym, żeby te teksty miały tylko parę zaznaczonych punktów. Tak, aby można było, czytając całość, ich resztę wypełnić sobą. Nie odnoszę się przecież do jakiś nieznanych ludziom doświadczeń czy zdarzeń, więc każdy jest w stanie sobie dopowiedzieć, co tylko chce.
Jesteś poetką zaangażowaną i dajesz swoim czytelnikom ogromną wolność. Czy, mając w pamięci niedawny wyrok w sprawie Jaśka Kapeli, nie obawiasz się, że właśnie przez to zaangażowanie, z którym się identyfikujesz, Twoja twórcza wolność będzie w jakiś sposób ograniczana?
I.W.: W życiu o tym nie pomyślałam. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, żeby ktoś obawiał się moich tekstów, więc raczej wyroku nie dostanę. Ale, korzystając z okazji, chciałabym powiedzieć, że strasznie nienawidzę władzy, jakiejkolwiek. W zasadzie to właśnie o tym jest ta książka, o tym że władza jest zła i nie należy chcieć jej mieć. Złe jest samo podleganie władzy, ale i jej posiadanie. Chciałabym wyjścia poza dualizm: albo jest się podwładnym albo władcą. Chciałabym wyjścia z tej drabiny: czy nas zabiją czy my ich zabijemy.
W swoich wierszach opisujesz pewne problemy społeczne, bliskie również mojemu sercu. Opisujesz pewną pustą religijność, za którą nie idą żadne postawy moralne, w „kółku graniastym” opisujesz naszą znieczulicę społeczną, portretujesz również na przykładzie milczącej Laury pasywność także tych, którzy nie zgadzają się z zachodzącymi dookoła nas przemianami społecznymi. Jest to tak bardzo przygnębiający obraz, jak bardzo jest on prawdziwy. W związku z tym chciałbym kończąc naszą rozmowę zadać Ci to samo pytanie, którym kończysz jeden ze swoich wierszy: co jest dobre w człowieku?
I.W.: Co jest dobre w człowieku… Gdybym znała odpowiedź na to pytanie, to pewnie nie zadałabym go w tym tekście. Nie wiem, mam jedynie nadzieję, że coś jednak jest.
Rozmawiał: Krzysztof Jarzmus