Mijająca właśnie połowa wakacji może nastrajać do wspominania lipcowych podróży bądź planowania tych, które jeszcze przed nami. Może śladami Greka Zorby? O swojej fascynacji Kretą i związanej z filmem Michalisa Kakojanisa wyprawie, uwiecznionej w wyjątkowej książce-przewodniku (której recenzję możecie przeczytać na naszej stronie, TU), opowiada nam Tomasz Zaród z Wydawnictwa Książkowe Klimaty, autor „Zorby. 50 lat później”.
Wspomina Pan w książce o Walterze Lassalym (operatorze filmowym – przyp. red.), który miał ogromny wpływ na to, że zainteresował się Pan filmem Michalisa Kakojanisa. Jak doszło do waszego spotkania w Stavros?
Tomasz Zaród: Spotkanie z Walterem było przypadkowe. Byłem z rodziną pierwszy raz na Krecie, na zwykłych wczasach z biurem podróży. Spaliśmy w Stavros w Kavos Beach, gdzie znajdowała się knajpka, do której regularnie chodziliśmy na kawę. Przesiadywał w niej mężczyzna, mówiący trochę po polsku. Ktoś mi potem powiedział, że to laureat Oscara za „Greka Zorbę”. Chwilę z nim porozmawiałem, co na pewno zainspirowało mnie do obejrzenia filmu. Wcześniej w ogóle go nie widziałem.
Jakie więc było pierwsze wrażenie po obejrzeniu „Greka Zorby”?
Było naprawdę niesamowite, że widzę na ekranie te miejsca, w których jeszcze niedawno byłem. Pamiętam swoje zaskoczenie: wszystko wyglądało, jakby działo się dwieście lat wcześniej, a nie jedynie czterdzieści. Rozwój Stavros i całej Krety przez te lata był ogromny, a w filmie uwiecznione są tylko kaplica i ledwie trzy chałupy…
Znajomość z Lassalym nie skończyła się na tych jednych wakacjach, prawda? Jaki był udział legendarnego operatora w powstawaniu Pańskiej książki?
Tak naprawdę umówiliśmy się kilka lat później i dopiero wtedy opowiedziałem mu o pomyśle założenia strony internetowej, gdzie można by było pooglądać zestawione ze współczesnymi zdjęciami kadry z filmu. Walter powiedział, że chętnie pomoże, podał mi swój mail i numer telefonu. Potem okazało się jednak, że musiał wrócić do Wielkiej Brytanii na jakieś badania, więc kiedy byłem na Stavros i robiłem zdjęcia, nie było go na miejscu. Na szczęście, kilka miejsc podpowiedział mi wcześniej mailowo.
Pamięta Pan, jak narodził się pomysł na tę stronę internetową, który ewoluował w wydanie książki-przewodnika?
Jak zawsze: przypadek. Po wielokrotnym obejrzeniu filmu stwierdziłem, że chcę znaleźć miejsca, w których był on kręcony. Zacząłem poszukiwania w Internecie, ale niewiele udało mi się tam wtedy znaleźć, więc zabrałem się za to na poważnie i pomyślałem o własnej stronie internetowej. Dopiero później w wydawnictwie stwierdziliśmy, że można by wydać ją w formie papierowej, w wersji polsko-angielskiej. Dodatkowo, Walter pozwolił nam na wykorzystanie w książce fragmentu jego autobiografii, co uzupełniło publikację, która tym samym okazała się całkiem ciekawa.
Jak długo trwała praca nad samą książką? Zdjęcia opatrzone są przecież odsyłającymi do filmu adresami z dokładnością co do sekundy!
Samo fotografowanie na Krecie zajęło mi trzy dni. Przy czym nie była to nadzwyczajnie intensywna praca. Przeplatałem ją wędrówkami po górach czy plażowaniem. Zrobiłem wcześniej dokładny plan. Już na miejscu z tabletem (wyświetlającym film) znajdowałem konkretne miejsca.To dlatego tak łatwo mi było zanotować dokładny czas poszczególnych ujęć. Trudniej szło znajdowanie niektórych filmowych scenerii, ponieważ, choć w zasadzie nie było większych problemów z ich znalezieniem, dom Madame Hortense znajdował się na przykład w trochę innym miejscu niż mi się wcześniej wydawało. Udało się go znaleźć dzięki nieocenionej pomocy mieszkańców wyspy. Domu wdowy w miejscowości Kounoupidiana nie udało mi się znaleźć. Myślałem, że został zburzony, ale potem dostałem od czytelniczki mieszkającej na Krecie informację, że jednak istnieje. Może kiedyś wrócę i go odszukam.
Wspomniał Pan o pomocy Kreteńczyków. Jak reagowali na Pańskie działania i wiadomość o powstającej książce?
Na tamtym etapie jeszcze nie wiedziałem, że wyjdzie z tego pomysłu książka. Natomiast mimo to wszyscy byli bardzo pomocni. Starsi ludzie, których spotykałem, opowiadali o tym, jak dużym wydarzeniem dla nich był przyjazd ekipy filmowej i same zdjęcia. Niestety, miałem problem z porozumiewaniem się: nie mówię po grecku, a tamtejsi Grecy znali angielskiego.
Często wraca Pan do Grecji?
Jestem co najmniej raz w roku, czasem udaje mi się być częściej. Staram się nie jeździć kolejny raz w to samo miejsce. Nawet na Krecie za każdym razem znajduję dziesiątki zakątków, w których jeszcze nie byłem. Na pewno jeszcze dziesiątki przede mną. Ale najbardziej lubię Cyklady.
Rozmawiała: Maja Skowron