Spodziewałam się kiepskiej wiktoriańskiej powieści, wiecie: heroina napotyka problem, następuje siedmiostronicowy opis tego, jak ze względu na problem heroina musi się poświęcać, wreszcie problem magicznie rozwiązuje się sam i koniec. I tak gdzieś przez czterysta stron. A tu nie.
Na początku jest jeszcze zwyczajnie. Główna bohaterka, Valeria Brinton, po cichu wchodzi w związek małżeński, stając się żoną Eustace’go Woodville’a. Atmosfera jest nieco nerwowa. Nad zebranymi ciąży niepokój pana młodego, jak również odczuwalna nieobecność jego matki. I to ciąży na tyle, że podczas podpisywania dokumentów Valeria przez przypadek używa panieńskiego nazwiska. Co wcale nie jest dobrą wróżbą. Zanosi się na wielkie nieszczęście.
Jak wiele innych bohaterek swojej epoki Valeria zaczyna więc drążyć i lamentować– co brzmi mniej więcej tak: „Czemu coś przede mną ukrywasz, Eustace?”,„Czemu ja, kobieta, nie umiem zaniechać pytań?”, „Dlaczego nikt nic nie mówi?”, „Dlaczego ja tak myślałam?”. I tak dalej.
Tak bardzo rozproszyły mnie te narzekania, że nie zauważyłam czegoś bardzo ważnego. Valeria zdobywała odpowiedzi. Do tego zdobywała je bardzo szybko. Już koło setnej strony udało jej się wyłożyć na stół wszystkie karty. I kiedy na ich widok tym razem to jej mąż pogrążył się w smutku i beznadziei, Valeria postanowiła zagrać. Sama. O ich wspólne, małżeńskie szczęście.
W ten sposób w pełni przekształcając „Prawo i damę” w jedną z najwcześniejszych powieści detektywistycznych i źródło moich nieskończonych radości. Bo to jednak kryminał! Prawdziwy! Z ciekawymi podejrzanymi, bo to właśnie do nich Wilkie Collins ma szczególny dryg; z rozważaniami na temat niewyraźnych granic płci; i z Valerią w roli porządnego detektywa w spódnicy, któremu trochę za bardzo zależy czasem na zagadce i trochę za mało na samym małżeństwie.
Czy książka ma problemy? Oczywiście. Szczególnie, jeżeli chodzi o osoby niepełnosprawne, które przedstawiane są tutaj naprawdę okropnie. Są to jednak zupełnie inne problemy niż te, które zauważam w popkulturze XXI wieku.
Współczesne fabuły bardzo lubią nas informować, że zawierają silne, niezależne bohaterki. Zwykle jednak wolą nam tego nie pokazywać. „Prawo i dama” za to nawet nie sugeruje, że uznaje zachowanie Valerii za godne podziwu. Ciągle tylko powtarza, że kobiety to ładne, ale płoche i słabiutkie stworzenia– po czym wpuszcza do historii prawdziwe kobiety i pozwala im dotrzeć do prawdy.
Karolina
Tytuł: Prawo i dama
Autor: Wilkie Collins
Za książkę dziękuję Wydawnictwu MG