Sacrum Profanum zawsze mnie czymś zaskakuje: muzyką, której się nie spodziewam i koncertami, który zakończenia nie da się przewidzieć. Tak też było i tym razem.
Rok 2018 jest rokiem szczególnym dla Polski, a co się z tym wiąże – dla polskiej kultury. Niemal każde wydarzenie w swoim programie szuka nitek łączących je ze stuleciem odzyskania niepodległości. Nie ominęło to Sacrum Profanum, które zapowiadane było hasłami WLNŚĆ czy NPDLGŁŚĆ. Z okazji rocznicy odzyskania niepodległości w programie tej edycji festiwalu pojawiło się wiele utworów polskich klasyków, przede wszystkim Krzysztofa Pendereckiego, Zygmunta Krauzego czy Witolda Szalonka. Ale nie tylko – kompozycje Agnieszki Stulgińskiej, Sławomira Kupczaka czy Dominika Strycharskiego pokazały różne oblicza polskiej muzyki współczesnej.
Na specjalne wyróżnienie zasługuje za koncert Emigranci, w którym niemal cały program oparł się na repertuarze polskich kompozytorek. Tu wybrzmiał też kolejny ważny ideowo wątek festiwalu – EMCPCJ. Sacrum Profanum stało się głosem w walce o równouprawnienie kobiet i zadbało o parytety – prawie 50 proc. twórców, których dzieła zaprezentowano podczas tej edycji, to kobiety.
Nie mniej różnorodnie było pod względem muzycznym, bo przecież to o nią tu przede wszystkim chodzi. Muzyka współczesna to termin bardzo pojemny i tak pojemny jest też festiwal Sacrum Profanum. Muzyka poważna łączyła się z rozrywkową, wielkie widowiska przeplatały się ze skromnymi, kameralnymi występami, koncerty na zespół czy orkiestrę pojawiały się na przemian z muzyką wykonywaną przez jednego artystę, a przemyślane kompozycje łączyły się z improwizacją.
W stronę jazzu powędrował festiwal podczas koncertu Actions, gdzie Fire! Orchestra wykonała na nowo utwór Pendereckiego z 1971 roku, a całkowicie się zanurzył podczas The Shape of Jazz to Come, gdzie zespół Zeitkratzer wraz ze świetną Mariam Wallentin wykonali kilka jazzowych hitów jak My Funny Valentine czy Cry Me a River. W stronę muzyki ludowej udał się SP dzięki koncertom takim jak Ustroje w utworze Trzy kobiety czy Folk Music. Elektronika, noise, dźwiękowe eksperymenty i klasyczne brzmienia. Minimalistycznie, a jednocześnie z rozmachem.
Wisienką na torcie tegorocznego festiwalu była muzyka Alka Nowaka do opery Ahat ilī – Siostra bogów, wykonana przez AUKSO. Czasami delikatna, a czasami przerażająca doskonale oddawała nastrój spektaklu, a uzupełniona o dźwięki gongów, bębnów czy cymbałów przenosiła w świat pradawnych bogów. Czarowała, hipnotyzowała, wciągała – nawet za cenę odciągania od tego, co działo się na scenie.
Jak wiadomo muzyka współczesna potrafi być trudna i wymagająca, dlatego w tym roku organizatorzy festiwalu zdecydowali się oznaczyć koncerty „stopniem hardcore’u”. Doskonałe posunięcie, które pozwala układać program festiwalowy według swoich muzycznych kompetencji i nie zaliczać „wpadek”, tylko dla tego, że to nie ta bajka. Festiwal stał się dostępny dla każdego, bez obawy, że niechcący trafi się do strefy dyskomfortu, którą kusił rok temu.
Dagmara Marcinek