Niewielu jest na scenie muzycznej piosenkarzy niepotrzebujących wielkiego show, kolorowych reflektorów czy wsparcia chórków, by zachwycić publiczność. Jeszcze mniej takich, którzy śpiewając na żywo brzmią lepiej niż na płycie. Na szczęście niezawodny Michał Bajor za każdym razem udowadnia, że należy mu się miejsce w czołówce jednej i drugiej grupy. Nie inaczej było 14 października w Nowohuckim Centrum Kultury.
Niedzielny wieczór. Sala koncertowa – świeżo wyremontowana tego roku – wypełniona po brzegi. Na scenie czterech muzyków i cztery instrumenty: fortepian, perkusja, gitara basowa oraz akustyczna. W tle zaledwie cztery niebieskie światła i jeden jasny reflektor skierowany wprost na niego – gwiazdę wieczoru. Choć on sam gwiazdą się nie tytułuje, a mnie znacznie bardziej pasuje do niego określenie „mistrz” czy „wirtuoz”. Razem z nim na salę wkracza klasa, styl i elegancja.
Wyczekiwany z niecierpliwością koncert rozpoczyna się od krótkiego powitania i piosenki „Mandalay”. Każde kolejne wykonanie poprzedzają krótkie, wysmakowane, ale i dowcipne anegdoty z życia Bajora. Dzięki nim publiczność ma niepowtarzalną okazję poznać go nie tylko od strony zawodowej, ale i prywatnej. Starsza część widowni może na jakiś czas wrócić myślami do czasów młodości. Powspominać twórczość wspaniałych polskich kompozytorów i autorów tekstów, między innymi Włodzimierza Korcza, Janusza Strobla, Piotra Rubika, Władysława Broniewskiego, Wojciecha Młynarskiego, Jonasza Kofty. To oni – bezpośrednio lub nie – wywarli największy wpływ na przebieg kariery artysty.
W trakcie ponad półtoragodzinnego koncertu wybrzmiało kilkanaście przebojów. Do grupy „lirycznych i nastrojowych” należą między innymi: „Popołudnie”, „Nie opuszczaj mnie” czy „Albertyna”. Wśród „rytmicznych oraz energetyzujących” znalazły się na przykład: „Ogrzej mnie”, „Femme Fatale” oraz „Flamandowie”. Nie mniej publiczności spodobały się także te „porywająco-wzruszające”: „Do trzech cnót”, „Bar <Pod zdechłym psem>”, „Oddaj mi samotność”. Najgorętsze oklaski zebrały oczywiście najpopularniejsze piosenki, czyli frywolna „Nasza niebezpieczna miłość”, pogodna „Chciałbym” oraz dramatyczna „Nie chcę więcej”. Ku uciesze widzów pojawił się także „Medley”, czyli składanka znanych i lubianych utworów, które wcześniej nie zostały odśpiewane w całości. Ostatnim, najmocniej poruszającym akcentem koncertu, było wykonanie polskiej wersji klasyka Franka Sinatry – „My way”.
To niezwykle przyjemne doznanie posłuchać muzyka tak dojrzałego i doświadczonego. Być świadkiem malowania przez niego dźwiękiem całej palety emocji. Bajor bowiem w jednej chwili oczarowuje spokojem, by zaraz potem wzbudzać na przemian radość, tęsknotę, śmiech, nostalgię… Robi to z maksymalną pewnością siebie, bez cienia fałszywej skromności, ale jednocześnie z właściwym sobie taktem. Wrażenia artystyczne potęguje unikatowa barwa głosu, nieskażona słynnym autotunem, oraz perfekcyjna dykcja. Połączenie wszystkich tych cech sprawia, że muzyka można słuchać bez końca, a jedyną wadą jego występu staje się to, że jest on zbyt krótki.
Można nie być fanem twórczości Michała Bajora bądź nie przepadać za jego wyrafinowanym kunsztem, specyficzną manierą czy nadmierną egzaltacją (choć właśnie to najbardziej podziwiają w nim fani). Z pewnością jednak nie można odmówić mu niepowtarzalnego talentu, charyzmatycznej osobowości ani kultury scenicznej. Istnieje jednak znacznie ważniejsza, być może nawet najważniejsza, cecha artysty kompletnego – to umiejętność uderzenia wyśpiewanymi emocjami w czułą strunę swego słuchacza. A on robi to bezbłędnie. Mnie naprawdę trudno jest wzruszyć, a jemu się udało.
Chapeau bas, panie Michale! Chapeau bas!
Autor recenzji: Wiola Nowak
Wykonawca: Michał Bajor
Miejsce: Nowohuckie Centrum Kultury
Data: 14.10.2018