Przyznajcie się: po obejrzeniu (wyskakującego od kilku tygodni z lodówki) zwiastuna filmu wydawało wam się, że będzie on wielką, duszpasterską libacją alkoholową przy akompaniamencie przygrywanych na akordeonie „Sokołów”? Kupowaliście bilet do kina w wierze oraz nadziei na wielkie dwugodzinne śmieszkowanie? Sądziliście, że Wojtek Smarzowski zmasakruje Kościół u samych fundamentów, z premedytacją obnażając prawdziwe i wymyślone wady duchowieństwa? A może – wzorem niektórych instytucji – postanowiliście zbojkotować film w obawie o obrazę własnych uczuć religijnych?
Jeśli na którekolwiek z powyższych pytań odpowiedzieliście twierdząco, to „czym prędzej się wybierajcie” do kina, by zmierzyć się z tematem. Ale uprzedzam: na ekranie zobaczycie mocny dramat o podwójnej moralności, a nie tanią sensację. Bo oto „Kler” jest kolejnym trafionym w samo sedno obrazem całego naszego społeczeństwa, a nie wypowiedzeniem wojny konkretnej grupie społecznej czy (jak twierdzą samozwańczy krytycy) próbą wywołania obyczajowego skandalu w skali ogólnokrajowej.
„Oto wielka tajemnica wiary: złoto i dolary” – podśpiewują sobie wesoło mocno wstawieni księża podczas suto zakrapianej imprezy na plebanii w jednej z początkowych scen. Ale wszystko co dobre szybko się kończy. Z minuty na minutę reżyser odsłania przed widzem coraz więcej nielegalnych interesów, mrocznych zagadek oraz bolesnych wspomnień. Losy i działania głównych bohaterów są ze sobą ściśle powiązane, a akcja jednego warunkuje reakcję drugiego.
I tak oto na dobry początek ksiądz Andrzej Kukuła (Arkadiusz Jakubik) zostaje oskarżony o pedofilię. W obawie przed linczem ze strony rozwścieczonych parafian ucieka z plebanii. Zwierzchnicy kierują go do ośrodka dla emerytowanych duchownych, gdzie może w spokoju oczekiwać na zatuszowanie sprawy. Z kolei proboszcz Tadeusz Trybus (Robert Więckiewicz) miłuje nie tylko bliźnich, ale także niekończące się zbiórki pieniędzy, duże ilości mocnego alkoholu oraz… zamieszkującą na plebanii Hankę (Joanna Kulig). Ta ryzykowna kombinacja w efekcie sprowadza na niego falę nieszczęść. Trzeci z bohaterów, ksiądz Leszek Lisowski (Jacek Braciak), ewidentnie pomylił sutannę i koloratkę z garniturem i neseserem biznesmena. Szemrane transakcje oraz kariera w samym Watykanie stanowią główny cel jego posługi kapłańskiej. Na deser najstarszy z towarzystwa, arcybiskup Mordowicz (Janusz Gajos), czyli największy w ekipie materialista, wyznający zasadę „Kościół to ja”. Stara się więc podporządkować sobie nie tylko duchownych, ale również media, polityków czy przedsiębiorców. Do czego doprowadzi tak ciekawe zestawienie odmiennych charakterów i przeciwstawnych interesów?
Połączenie Więckiewicza, Jakubika, Gajosa oraz Braciaka stanowi dla reżysera wygraną na loterii plus gwarancję sukcesu w jednym. Wszyscy panowie znajdują się obecnie w czołówce rankingu najlepszych polskich aktorów (nie tylko mojego prywatnego), a ich pozycja nie jest póki co zagrożona. W filmie każdy z nich prezentuje się w sposób prawdziwy, „brzydki” i „brudny”, przez co idealnie wpisuje się w scenariusz. Obsadzenie w głównej roli żeńskiej Joanny Kulig okazało się być strzałem w dziesiątkę, prawdziwą wisienką na tym słodko-gorzkim torcie. Zadziorna, odważna i walcząca o swoje kobieta z charakterem jako jedyna wie, jak skutecznie sprowadzić na ziemię jednego z księży. Ale poza sferą aktorską, „Kler” to także prawdziwe dzieło (bo do arcydzieła jednak trochę mu brakuje) pod względem zdjęć, montażu, a nade wszystko scenografii, gdzie symbole religijne w sposób idealny zgrywają się bądź kontrastują z innymi jej elementami. Technicznie więc trudno jest cokolwiek twórcom zarzucić.
„Kler” wywołał burzę zanim jeszcze pojawił się na dużym ekranie, a rekordy oglądalności pobił już w pierwszym tygodniu po premierze. Powód? Smarzowski pokazuje w nim to, co społeczeństwu, a zwłaszcza młodszej jego części, nie podoba się już od dawna – hipokryzję oraz cynizm wśród duchownych. Bo jeśli złych czynów dopuszcza się przeciętny Kowalski, łatwiej o wyrozumiałość. Ale kiedy pedofilem czy oszustem okazuje się osoba, która pretenduje do roli nadczłowieka i ślubuje życie w zgodzie z najwyższą moralnością, wtedy wybaczyć nie sposób. Choć film to fabuła, a nie dokument, chyba każdy w osobie obwieszonego złotem, jeżdżącego Bentleyem, a przy tym wszystkim ułożonego z politykami arcybiskupa dopatruje się najsłynniejszego „ojca” w Polsce. A w osobach księży zbyt często zaglądających do kieliszka, łamiących zasady celibatu, zakładających rodziny, zbierających w nieskończoność fundusze na remont świątyń, ustalających cennik za udzielenie sakramentu czy jeżdżących luksusowymi samochodami (etc. etc.) wielu widzów dostrzega znajomego proboszcza ze swojej lub sąsiedniej parafii. Może czas, by Kościół zmienił swe skostniałe zasady na bardziej ludzkie? Wtedy wielu wynaturzeń udałoby się uniknąć. Po co udawać, że księża są święci, gdy w gruncie rzeczy niczym się nie różnią od zwykłych śmiertelników?
O tym ile złego kleru jest w „Klerze” wspomnieli już chyba wszyscy krytycy, ale wielu zapomina o drugiej stronie medalu. Nieliczni zwracają uwagę na przedstawiony w filmie obraz naszego społeczeństwa. Przecież gdyby nie przyzwolenie wiernych na wykraczające poza normy obyczajowe działania duchownych, w wielu przypadkach nie dochodziłoby do tragicznych w skutkach nadużyć. Ludzie często zbyt naiwnie wierzą w prawdy głoszone z ambony, niesłusznie upatrując w kapłanach obrazu Boga. Zgadzają się na ich samowolkę, cierpiąc przy tym materialnie czy duchowo. To nie sama wiara jest zła, tylko rozpowszechniane dogmaty czy półprawdy. „Chciałbym żeby ludzie traktowali księży jak ludzi, nie jak świętych” – powiedział w wywiadzie dla Canal+ Wojtek Smarzowski, kondensując w jednym zdaniu cel powstania swojego dramatu. Reżyser (naprawdę!) w ani jednej scenie nie uderza w Boga ani wiernych. „Kler” nie jest obrazem antykatolickim, mimo że stworzył go ateista. Owszem, można zarzucić mu antyklerykalizm i stronniczość, ale trzeba nadzwyczajnego braku umiejętności interpretacji, by w tym filmie dopatrzeć się bluźnierczego wydźwięku. Smarzowski ani nie atakuje, ani nie ośmiesza, a jedynie odsłania prawdę o zakorzenionych w danej społeczności patologiach, podobnie jak zrobił to dużo wcześniej w „Drogówce”, „Weselu”, „Róży” czy „Domu złym”. A więc dobitnie, wymownie i skutecznie. Prawdę, która być może dotyczy zaledwie niewielkiego odsetka kapłanów, ale przecież nie powinna dotyczyć ich wcale.
Choć finałowa scena jest dla mnie nie do przyjęcia (zbyt wzniosła, patetyczna oraz symboliczna jednocześnie, mam wrażenie, że ktoś ją Smarzowskiemu napisał, bo kompletnie nie pasuje mi do jego stylistyki), film oceniam jako bardzo dobry. Jednego tylko brakuje: pokazania w filmie jaśniejszej strony duchowieństwa. Kościół tworzy wielu księży niosących pomoc, działających charytatywnie, mocno wspierających ludzi (nie tylko materialnie). Niestety, twórcy filmu o nich zapomnieli. Zapewne celowo, by nadać mu mocniejszy wydźwięk. A szkoda, bo może wtedy całość wypadłaby bardziej wiarygodnie.
Jesteście katolikami, więc wydaje wam się, że dla dobra Kościoła nie powinniście oglądać najnowszego filmu Smarzowskiego? Wręcz przeciwnie. Zawsze warto wyjść poza schemat, spojrzeć na organizację, której jest się członkiem z perspektywy osoby do niej nienależącej. Zresztą sami zobaczcie, a przekonacie się, że nie taki „Kler” straszny, jak go malują. A nade wszystko pamiętajcie: koniec końców to wciąż tylko film.
Autor recenzji: Wiola Nowak
Tytuł: „Kler”
Scenariusz: Wojtek Smarzowski, Wojciech Rzehak
Reżyseria: Wojtek Smarzowski
Data premiery: 28 września 2018 (Polska), 18 września 2018 (świat)
Obejrzane dzięki uprzejmości: Kina ARS
Źródło zdjęcia: https://ars.pl/film/kler/
Wywiad Wojtka Smarzowskiego i Jacka Braciaka dla Canal+: https://www.youtube.com/watch?v=kYSeKO896Q4&t=15s
Ocena: 9/10