Norweski reżyser Erik Poppe zmierzył się z największą współczesną traumą swojego kraju. Atak szaleńca Andersa Breivika na Wyspie Utoya to wydarzenie, które prędzej czy później na pewno zostałoby sfilmowane. Oczekiwałem jednak, że pierwszy film o ataku na Utoyi będzie filmem o naturze prawicowego ekstremizmu, naturze zła czy będzie stawiał mocno historiozoficzne tezy. Poppe wybrał jednak inną konwencję. Konwencję, którą znamy na przykład z węgierskiego filmu „Syn Szawła”.
Przez 84 minuty filmu widzimy zmagania głównej bohaterki Kai z sytuacją w jakiej się znalazła. Zaczyna się niewinnie. Przez pierwsze 12 minut bohaterowie prowadzą normalną, typową dla obozu młodzieżowego dyskusję. Dowiedzieli się właśnie, że szaleniec (jak się później okazało Anders Breivik) zaatakował w Oslo. Ich reakcje to zarówno troska o zagrożonych najbliższych, obojętność, głupie żarty jak i dobrze pojęta empatia.
W 12 minucie filmu na Wyspie padają strzały. Od tej pory kamera jest przykuta do twarzy Kai, śledzimy samotną walkę 20 letniej dziewczyny o przeżycie. Nie wydaje się aby tej filmowej obserwacji towarzyszył masochizm. Widzimy Kaię w przeróżnych sytuacjach. Raz pokazuje wielkość, innym razem sytuacja wyzwala słabsze strony jej charakteru. Nie ma tu jednak taniego moralizmu. Poppe chciał pokazać jak normalna dziewczyna zachowuje się w tak nienormalnej sytuacji.
Wydaje się, że dobra realizacja przyjętego planu umożliwiła norweskiemu reżyserowi stworzenie naprawdę wybitnego dzieła. Anders Breivik pojawia się w filmie tylko raz, w głębokim cieniu. I chyba nikogo to nie martwi. Film nie jest manifestem politycznym, nie jest pokazem masochizmu, jest po prostu świetną opowieścią o normalnej dziewczynie, w nienormalnej sytuacji.
Autor recenzji : Łukasz Kołtuniak
Tytuł filmu : Utoya, reżyser Erik Poppe
Ocena: 9/10
Film obejrzany dzięki uprzejmości Kina Kijów Centrum