„Ostatnie 300 metrów” to spektakl o Wandzie Rutkiewicz – polskiej himalaistce, która swoją ogromną determinacją wytyczyła szlaki na najwyższych szczytach świata. Podczas spektaklu będziemy jej towarzyszyć w „ostatnim” ataku
Zainteresowałem się postacią Wandy Rutkiewicz dopiero na spektaklu „Rok 1978 czyli Polacy w kosmosie. Rekonstrukcja” wystawianym przez Teatr Bagatela w ostatnie wakacje. Do tej pory jej nazwisko tylko przewijało się podczas różnych transmisji telewizyjnych albo wydarzeń i nie zwracałem na nie większej uwagi. Jeżeli chodzi o wspomniany spektakl, stanowił on zlepek różnych wycinków historycznych z okresu PRL, w tym jedna scena z Wandą, która zapadła mi szczególnie w pamięci. Stała ona przed sklepową ladą, a naprzeciw niej siedziała typowa PRL-owska znudzona sprzedawczyni. Chciała kupić „raki” na swoje buty przed wyprawą w góry, ale oczywiście w sklepie ich nie było. Kupiła więc… gwoździe, aby wbić je w buty dzięki czemu lepiej trzymałyby się śliskiej nawierzchni. Zaskoczyła mnie jej determinacja i upartość. Poruszony tą krótką sceną postanowiłem dowiedzieć się trochę więcej o tej postaci i wybrałem się na spektakl „Ostatnie 300 metrów”.
Podczas spektaklu towarzyszymy Wandzie w ataku szczytowym na Kanczendzongę. Od samego początku widzimy, że himalaistka jest wykończona, na granicy wytrzymałości. Do szczytu pozostało 300 metrów, ostatni odcinek i potem upragnione zwycięstwo. 300 metrów to niewiele, to jak wyjście po bułki do sklepu – wspomina. Jest jednak na 8 tysiącach metrów. Tutaj jest inaczej, niewyobrażalnie ciężko. Ma zadyszkę, brakuje jej tlenu i nie może utrzymać równowagi. Chwieje się, ale nie upada. Nie może upaść. Pcha ją do przodu ogromna determinacja i pewność, że osiągnie cel. Szczyt jest na wyciągnięcie ręki. Jest zimno, niesamowicie zimno. Chłód jest wyczuwalny również na widowni dzięki animacji burzy śnieżnej, która towarzyszy spektaklowi. Jednak jakby wbrew temu odczuciu, w pewnym momencie Wanda rozpina kombinezon i ściąga kaptur. Nie rób tego – chciałoby się w tym momencie powiedzieć. Z filmów można skojarzyć, że w momencie skrajnego wychłodzenia organizmu, osoby odczuwają rozlewające się ciepło. To ostatni etap przed śmiercią.
Podczas tych ostatnich 300 metrów nie jesteśmy tylko i wyłącznie na szczycie Kanczendzongi. W monologu, który prowadzi Rutkiewicz, odkrywamy obrazy z jej przeszłości. Dzieli się z nami wspomnieniami z dzieciństwa oraz dorosłości. To podróż po najważniejszych wydarzeniach jej życia. Towarzyszy im refleksja oraz skrajne emocje, dzięki którym wkraczamy do duszy Wandy. Wspomina o śmierci swojego brata, mówi o morderstwie swojego ojca czy też opisuje skomplikowane relacje z matką. Dowiadujemy się o tym co czuła po śmierci swojej przyjaciółki i partnerki wspinaczkowej – Dobrosławy Miodowicz-Wolf. Z trudem mówi o śmierci swojego ukochanego – Kurta Lyncke, który podczas wyprawy na Broad Peak spadł w przepaść na jej oczach. Z tych urywków i strzępów wspomnień wyłania się obraz bolesnego i trudnego życia. Im więcej złych rzeczy spotykało Wandę, tym bardziej przyciągały ją góry i oddawała się wspinaczce.
I znów wszystko od nowa. Nareszcie. Najpierw sprzęt. Sprzęt jest najważniejszy. Ale trzeba wziąć jak najmniej. Ubranie, jedzenie, palnik, czekan, raki, liny, namiot. Żółty kombinezon, niech będzie żółty. Wszystko musi się zmieścić na plecach. Więcej nie trzeba. Więcej tylko przeszkadza, tylko ciąży, tylko opóźnia. Potem przyjazd na miejsce. Umowa z tragarzami i pieniądze dla nich. I od razu do bazy. Rozbicie namiotu. Dwa doły. Jeden z wodą, drugi – latryna.
Fragment scenariusza „Ostatnich 300 metrów” Magdaleny Zarębskiej-Węgrzyn i Patrycji Babickiej
Zawsze zastanawiałem się kim trzeba być, aby wspiąć się na najwyższą górę świata. Jaki rodzaj psychicznej siły, determinacji i uporu należy w sobie posiadać, aby w najgorszych momentach iść dalej. Trzeba mieć w sobie coś nieludzkiego, co nie pozwala się zatrzymać i zawrócić w obliczu zbliżającej się śmierci. Musi to być pewien rodzaj fanatyzmu, nadrzędnej misji życiowej, w której wszystko jest podporządkowane jasno określonemu celowi. Nie ma tam miejsca na rozglądanie się po bokach, dogłębną refleksję nad sytuacją, delikatność. Ta szorstkość oraz pragmatyzm pozostawiają widoczne znaki na twarzach ludzi. W oczach możemy zobaczyć płonącą determinację graniczącą z fanatyzmem. Oglądając Lidię Olszak jako Wandę Rutkiewicz możemy doświadczyć pewnego dysonansu. Jej delikatna aparycja kontrastuje z wyobrażeniem ludzi gór, naznaczonych twardym i bolesnym doświadczeniem. Gra aktorska jest na wyśmienitym poziomie. Sugestywnie przedstawia trudy zdobywania szczytu. Coraz większy brak tlenu, dojmujące zmęczenie oraz objawy wychłodzenia.
Spektakl jest wart obejrzenia. Szczególnie polecam go osobom, które chodzą po górach oraz ludziom mającym w życiu jasno określony cel lub pasję. Z pewnością będzie on stanowił inspirację oraz przykład jak siła woli determinuje ludzkie życie. Jednakże warto pamiętać, że za wszystko trzeba zapłacić. W przypadku Wandy Rutkiewicz cena była bardzo wysoka.
Auto recenzji: Mateusz Banasik
Teatr Bagatela
Reżyseria: Bartosz Kulas
SCENARIUSZ: Patrycja Babicka, Magdalena Zarębska-Węgrzyn
Obsada: Lidia Olszak
Kostiumy: Małgorzata Chruściel
Muzyka: Łukasz Pieprzyk
Reżyseria świateł: Marek Oleniacz
Asystent scenografa: Adam Szymański
Asystent reżysera/ inspicjent/ sufler: Monika Handzlik