Wydaje mi się, że w literaturze i generalnie w sztuce wszystko już było, a żeby przyciągnąć i utrzymać uwagę odbiorców trzeba podać to danie z odrobinę innymi przyprawami, w innym sosie – mówi w wywiadzie dla Kulturatka.pl Tomasz Żak, który swoją debiutancką książką przebojem wdarł się na polską scenę kryminału. Drugi kryminał autora, „Dwudziestka”, potwierdza, że błyskotliwy Tomasz Żak dopiero się rozkręca!
Ponad trzy tygodnie temu miała premierę Twoja druga książka: „Dwudziestka”. Jest ona oceniana przez blogerów i czytelników znacznie lepiej niż „Trzydziestka”, która namieszała na polskiej scenie kryminału. Gratuluję! Spodziewałeś się tego, czy wręcz przeciwnie – obawiałeś się, że debiutem postawiłeś sobie zbyt wysoko poprzeczkę?
Bardzo dziękuję! Ja nigdy nie jestem do końca zadowolony z tego co robię, więc raczej moje uczucia skręcały w strach i obawy. Dopiero podczas prac nad korektą zacząłem widzieć, że faktycznie jest to po prostu lepsza powieść. Prawdziwą presję czuję dopiero teraz, przed zamknięciem trylogii.
Tym razem z małego prowincjonalnego miasteczka przenosisz akcję do Warszawy, gdzie spotykamy się z kluczowymi politykami kraju mocno przypominającymi tych, których znamy z ław sejmowych i szklanego ekranu. Liczyłeś na to, że książka zyska podobny rozgłos jak „Dziady” wystawiane w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie?
Nie, zupełnie tak nie myślałem, choć strzały są wymierzone w konkretnych ludzi i konkretne organizacje. Ja już po prostu nie mam żadnych złudzeń co do ludzi u władzy, nieważne z której partii się wywodzą. Widocznie żadnym politykom nie przeszkadzam. Jeszcze 😉
W „Dwudziestce” sięgasz po dylemat wagonika, który czytelnicy mogli już poznać w „Behawioryście” Mroza. Książka ta, jak z pewnością wiesz, w ostatnim czasie doczekała się ekranizacji, co spowodowało dotarcie do większego grona odbiorców. Czy nie uważasz, że ten temat mógł się nieco wyeksploatować?
Nie, ponieważ kompletnie nie znam twórczości Remigiusza. Wydaje mi się, że w literaturze i generalnie w sztuce wszystko już było, a żeby przyciągnąć i utrzymać uwagę odbiorców trzeba podać to danie z odrobinę innymi przyprawami, w innym sosie. Wydaje mi się, a przynajmniej chciałbym tak myśleć, że do tej pory mi się to udaje.
Tomasz Żak – mistrz ciętej riposty. Przychodzi Ci to naturalnie, czy długo pracujesz nad dialogami swoich bohaterów?
Haha, dziękuję! Paradoksalnie właśnie nad dialogami pracuje mi się najszybciej i najfajniej. Wydaje mi się, że tutaj procentują setki, jeśli nie tysiące godzin spędzonych na słuchaniu rapu, gdzie celne i trafne linijki są na wagę złota.
Powiedz, jak to jest z kłamstwami – są potrzebne czy niszczą?
Oczywiście, że niszczą. Szczerość to podstawa wszystkiego, a kłamstwo ma faktycznie krótkie nogi o czym sam się wielokrotnie przekonałem, często boleśnie. Ja w ogóle mam chyba problem ze szczerością, bo jestem – albo przynajmniej staram się być – całkowicie szczery i bezpośredni, nawet w komunikacji z fanami i wymagam tego samego od innych, a z tym niestety bywa różnie.
Czytając Twoje książki chyba każdy zastanawia się, ile jeden z głównych bohaterów – Jakub Jabłoński ma wspólnego z Tobą. W nawiązaniu do tego chciałabym zapytać o kilka rzeczy. Czy podobnie jak Kuba przejmujesz się recenzjami swoich książek, czy być może liczy się dla Ciebie tylko opinia Adama Szai?
Kuba z pierwszej części ma bardzo dużo wspólnego. Ja też byłem małomiasteczkowym dziennikarzem, sfrustrowanym swoją pracą. No, może aż tak bardzo nie marzyłem wtedy o pisaniu książek i nie miałem problemu z alkoholem, ale podobnie jak Kuba chciałem się wyrwać z tego miasta – i nie chodzi mi tutaj nawet o sens fizyczny. Tutaj podtrzymuję opinię, do której wspólnie dochodzą Iwona i Kuba w „Trzydziestce” – ludzie z małych miast są dużo bardziej głodni sukcesu, może właśnie przez jakiś kompleks mniejszości. A recenzjami oczywiście, że się przejmuję, bo można rzucać truizmami, że pisze się głownie dla siebie, ale przecież bez czytelników nie ma pisarza. Fajnie, jeśli są one konstruktywne. Dlatego opinie Adama, Marcina Mellera, czy Wojtka Chmielarza stawiam na równi z opiniami bookstagramerek. Na pewno nie reaguję aż tak panicznie jak Kuba na te negatywne 🙂
„Miał takie małe marzenie, chciał kiedyś kogoś spotkać …, miejsce nie było ważne. W jego marzeniu ten ktoś ma czytać którąś z książek Kuby, a on podchodzi do zaczytanej osoby i mówi: „Przepraszam czy ta książka jest dobra?”. Osoba odpowiada wtedy: „Tak, świetna! Normalnie wow, polecam!” Wtedy Kuba uśmiecha się, ściąga okulary przeciwsłoneczne i rzuca z lekkim rozbawieniem” „Proszę zerknąć na skrzydełko”. …”
Czy Ty też masz takie marzenie lub może przeżyłeś już podobną sytuację?
Tak! To jest takie moje małe, obrzydliwie egoistyczne marzenie, zaraz obok ekranizacji powieści. Ale takie spotkanie jeszcze się nie przydarzyło 🙂
A pozostając w temacie marzeń. Warto marzyć czy raczej powinno się od tego uciekać, w obawie, że kiedyś przyjdzie za nie zapłacić?
Warto, a nawet trzeba marzyć. Dobrze, gdyby te marzenia nie niszczyły żyć innych ludzi. Wtedy można celować w niebo, bo od dawna nawet ono nie jest limitem. Z marzeniami jest jednak tak, że kiedy już je zrealizujemy, okazuje się, że to droga do realizacji była ciekawsza niż sam cel. Dlatego marzenia nigdy nie powinny się kończyć. Nigdy.
W związku z faktem, że Twoje książki zostały wydane w okresie pandemii, ilość spotkań autorskich została mocno ograniczona. Czy zdążyłeś już wykreować swoją ulubioną anegdotę, z którą dzielisz się z czytelnikami? Jeśli tak – opowiedz proszę.
Chyba nie. Dzielę się raczej z prowadzącymi spotkania autorskie online którzy korzystają ze Streamyarda. Serwis w swoim logo ma kaczkę, a podczas jednego z takich spotkań bardzo chciałem zobaczyć, co się stanie, kiedy w kaczkę się kliknie. Dlatego powiadam wam: zostawcie kaczki w spokoju!
W „Dwudziestce” nie brakuje ciekawostek, które od zawsze mnie fascynują i sprawiają, że nasuwają mi się pytania dodatkowe. Zatem dopytam o kilka z nich. Ultrakrepidarianizm – uprawiasz czy unikasz?
Zdecydowanie unikam! „Nie znam się, ale i tak się wypowiem” jest narodowym sportem Polaków. Jak nie pandemia, to skoki narciarskie, jak nie skoki to piłka nożna, a jeśli nie piłka, to geopolityka. Ja naprawdę zazdroszczę takiej pewności siebie, żeby móc stawiać własną osobę w postaci eksperta od wszystkiego.
Moda – podążasz za nią, czy podobnie jak Pałecki uważasz, że facet ma wyglądać jak facet, jak Eugeniusz Bodo?
Różnie z tym bywa. Nie śledzę jakoś specjalnie modowych trendów, ale czasem lubię sobie kupić ładny ciuch i lubię sobie połazić po sklepach. Na co dzień jednak noszę się bardziej jak dresiarz niż pan Eugeniusz 🙂
Do pisania zasiadasz o okrągłych godzinach czy jest to dla Ciebie bez znaczenia?
Absolutnie bez znaczenia. Nie mam żadnych pisarskich rytuałów, typu pisanie tylko od 8 do 12, z zaparzonym dzbankiem hipsterskiej kawy i świeczką o zapachu świeżego prania, nie. Po prostu siadam i piszę.
Morsowanie, chodzenie z kijkami do nordic walkingu, rozwiązywanie krzyżówek oraz nauka nowych, rzadko używanych słów – co z tej listy chętnie praktykujesz, a czego nie życzysz największemu wrogowi?
Bardzo lubię rozwijać swój wokabularz, może nie krzyżówki, ale uzależniłem się od polskiej wersji Wordle, dobrze, że jest tylko jedna zagadka dziennie. Morsowanie praktykowałem i nie ma to dla mnie żadnej, absolutnie żadnej wartości dodatniej. W moim piekle nie mieszkają diabły, tylko pingwiny i niedźwiedzie polarne.
Na zakończenie – wysłałeś Deynn egzemplarz „Dwudziestki”?
Nie, ale dzięki za pomysł! Choć muszę nad tym chwilę podumać, trochę się boję, że mnie Majewski wyzwie do walki w oktagonie, a nie chciałbym podzielić losu ciołka Kossakowskiego.
Dziękuję za rozmowę i życzę wielu inspirujących napisów pod kapslami Tymbarka 😉
Rozmawiała: Anna Joanna Brzezińska
Zdjęcia: Jakub Celej