Chociaż warsztat pisarski szlifowała już od dawna, publikując fan fiction na angielskojęzycznych portalach, na polski rynek wydawniczy wkroczyła niedawno, swoją twórczością łamiąc liczne zakorzenione w społeczeństwie stereotypy i zdobywając tym serca wielu czytelników. Z Aleksandrą Świderską, autorką serii „Miasto gasnących świateł” rozmawiamy tuż po premierze drugiego tomu cyklu: „Miasto gasnących świateł. Burza” o inspiracjach, pisarskich rytuałach i pierwowzorach bohaterów.
Kulturatka.pl: Dla osób, które jeszcze nie miały styczności z Twoją twórczością, czy mogłabyś na początek powiedzieć parę słów o sobie i Twojej serii „Miasto Gasnących Świateł”?
Aleksandra Świderska: Czy wystarczy jeśli powiem, że moja seria to kryminały, które łamią stereotypy, jakie przypisuje się temu gatunkowi? Nie chciałabym zdradzać za dużo. No i lubię brać czytelników z zaskoczenia.
K: Jesteśmy właśnie po premierze Twojej drugiej książki, „Miasto Gasnących Świateł. Burza”. Czy spodziewałaś się takiego odbioru, z jakim spotkała się jej poprzedniczka? I w związku z tym, jakie są Twoje oczekiwania względem „Burzy”?
AŚ: Szczerze mówiąc mam ogromną nadzieję, że odbiór „Burzy” będzie nawet lepszy. Albo może nie chodzi o to, że liczę na optymistyczne reakcje – bo te w przypadku „Mgły” nadal są nacechowane niezwykle pozytywnie, więc myślę, że to naturalnie przerzuci się na rzecz „Burzy” – ale chciałabym, żeby grono odbiorców znacząco się powiększyło. To byłoby uwieńczeniem tych dwóch lat ciężkiej pracy, którą włożyłam nie tylko w pisanie następnej części przygód Adama, Konrada i Elki, ale też w promowanie pierwszego tomu „Miasta…”. Dobrze byłoby poczuć, że w tej kwestii mogę już trochę odpuścić i zająć się w pełni pisaniem. Szczególnie, że nałożyłam na siebie bardzo rygorystyczny harmonogram, żeby już nie katować moich czytelników wielomiesięcznym oczekiwaniem na kolejne części serii oraz ewentualne utwory opowiadające historie pobocznych postaci.
K: Mając już doświadczenia z „Mgły” – jak, w porównaniu z debiutem, pisało Ci się „Burzę”? Było łatwiej czy może wręcz przeciwnie?
AŚ: „Mgłę” tworzyłam na przestrzeni paru lat i dużą jej cześć w okresie dla mnie bardzo trudnym, kiedy nadal próbowałam wrócić do pisania oraz walczyłam z blokadami. Zresztą, „Mgła” stanowiła dla mnie też pełną formę terapii i wiele z jej scen odchorowałam po ich napisaniu, więc to wszystko szło dość opornie i mam wrażenie, że momentami można to nawet poczuć w tekście. Ten mocny ładunek emocjonalny, który wręcz przesiąknął papier, na którym moja debiutancka książka została wydrukowana. W czasie tworzenia „Burzy” znajdowałam się już w kompletnie innym miejscu w moim życiu. Bycie wydanym dodało mi pewności siebie, ale też swoiście mnie ukierunkowało. Sprawiło, że upewniłam się w tym, co chcę robić w życiu – czyli pisać zawodowo. Wraz z tym pojawiło się przekonanie, że to co robię, jest dobre, więc zniknęły wszelkie blokady. Dodatkowo dzięki terapii poukładałam sobie w głowie wiele spraw i przestałam już je przeżywać, a raczej na spokojnie czerpałam z uczuć, z którymi już się oswoiłam. Wyciągałam je z siebie niczym elementy układanki i dopasowywałam do tych elementów fabuły, w których wydawały mi się niezbędne. Właśnie z tego powodu wydaje mi się, że „Burzę” pisało mi się dużo łatwiej i szybciej. Chociaż pewnie tego zdania nie podzielą moi czytelnicy, którzy jednak nadal musieli czekać na tę kontynuację dwa lata!
K: Co zmieniło się w uniwersum (a właściwie Mgłaversum), od pierwszego tomu? Mamy oczywiście nowych bohaterów, ale i nową sprawę kryminalną?
AŚ: Właściwie dwie sprawy! Mimo to, uważam, że najistotniejsze zmiany zadziały się w życiu wewnętrznym głównych bohaterów. Tym zewnętrznym też, ale uczuciowo Adam, Konrad i Elka dokonali zwrotu o sto osiemdziesiąci stopni. Nie chcę zdradzać za dużo, żeby nie zepsuć nikomu zabawy z czytania, ale przez wydarzenia mające miejsce we „Mgle” główna trójka dopiero powoli zaczyna mierzyć się ze skutkami podjętych wtedy decyzji, reagując na nie w różny, czasami nawet samo-destrukcyjny sposób.
K: Jak wygląda Twój proces twórczy, masz jakieś rytuały towarzyszące pisaniu?
AŚ: Jedynym czego potrzebuję do pisania to kompletna cisza i samotność. Jestem bardzo podatna na rozpraszacze. Czasami denerwuje mnie nawet energiczne chodzenie sąsiada nade mną. Dlatego najlepiej pisze mi się po dwudziestej drugiej i do późnych godzin porannych. Wtedy świat sobie śpi, nikt ode mnie nic nie chce, problemy dnia codziennego stoją w miejscu, bo i tak nie da się ich w żaden sposób rozwiązać, nie dostaję powiadomień z Instagrama i mogę spokojnie pracować. Przy „Burzy” ten rytm dość łatwo udawało mi się utrzymać, bo przebywałam na długim chorobowym i miałam praktycznie nieskończony czas. Niestety mój plan dnia diametralnie uległ zmianie na koniec tamtego roku, gdy wróciłam na sto procent do pracy zawodowej. Teraz siadam do pisania nie później niż godzina dziewiętnasta, zawsze po spacerze i najedzona, żeby nie uskuteczniać wycieczek do lodówki w poszukiwaniu inspiracji, i piszę pięć do sześciu godzin. W weekendy staram się „żyć”.
K: Skąd czerpiesz inspiracje do wątków, które podejmujesz? Wiem, że robisz w tym kierunku dość spory research, zagłębiając się np. w archiwalne sprawy kryminalne. Czy jest jakaś sprawa, która tak Cię zainspirowała, że chciałabyś nawiązać do niej w jakiejś następnej książce, albo wręcz przeciwnie, istnieje wątek, którego nie odważyłabyś się podjąć, z uwagi na jego zbyt kontrowersyjny charakter?
AŚ: Właściwie nie tylko grzebię w różnego rodzaju archiwach, ale również z zapałem śledzę bieżące sprawy kryminalne oraz uwielbiam zgłębiać profile psychologiczne sprawców. Dotarłam nawet do akt FBI, które są opublikowane na ich stronie internetowej wraz z różnego rodzaju naukowymi opracowaniami przypadków i zjawisk. Dla mnie, jako pisarki, jest to kopalnia inspiracji, ale staram się nigdy nie czerpać z tych źródeł jeden do jednego, bo wydaje mi się, że większość z tych spraw jest i tak już bardzo wyeksploatowana przez popkulturę. Dlatego próbuję tylko chwytać się niektórych szczegółów, łącząc je później ze sobą w całość, aby zbudować moją sprawę kryminalną i samego sprawcę. Można powiedzieć, że wygląda to trochę jak budowanie Frankensteina. Co zaś się tyczy spraw kontrowersyjnych, to w moich książkach staram się dotykać tematów tabu i tych najtrudniejszych przypadków, więc w tej kwestii czuję, że nie ma dla mnie limitów.
K: Mimo że „Burza” to dopiero Twoja druga książka, wiem, że oprócz całego cyklu Miasta planujesz również wydanie kilku spin–offów, publikujesz opowiadania, jesteś też twórczynią wielu fanficków. Masz jakieś porady, jak stworzyć tak skomplikowany, wielowątkowy świat i licznych bohaterów, a jednocześnie zachować spójność, indywidualne cechy poszczególnych postaci i nie pogubić się w swojej historii?
AŚ: Nie można „trzymać” tego wszystkiego tylko w głowie. Zwłaszcza, że pisanie książki jest tak samo sztuką, co przedsięwzięciem czysto logistycznym. Tyczy się to szczególnie kryminałów, w których informacje i emocje trzeba odpowiednio dawkować. Dlatego przy tworzeniu całego świata i poszczególnych historii posługuję się technikami, które wykorzystuje się do tworzenia wielosezonowych seriali telewizyjnych. Przede wszystkim do każdej książki mam przeznaczony notes, w którym zapisuję pomysły, tworzę konspekt, rozrysowuję linie czasowe, jak również w ostatnim etapie rozpisuję dokładnie, na kilka stron poszczególne rozdziały podzielone na sceny. To pozwala mi zawsze wrócić do zawartych tam informacji i –na przykład – sprawdzać, kiedy dana postać poszła na studia, dostała pracę, spotkała się z inną postacią itp. Dodatkowo przed tym jak zabiorę się do prac nad kolejnym tekstem, na ścianie (a właściwie obecnie na drzwiach wejściowych do mojego mieszkania) za pomocą wielokolorowych, samoprzylepnych karteczek wizualizuję linie czasowe każdego z głównych bohaterów, rozplanowuję dokładnie wydarzenia i elementy sprawy kryminalnej oraz wątki całej serii, które wiem, że będą się ze sobą krzyżowały i splatały, jak również rozpisuję rozdziały, które są podzielone na sceny wraz z datami, w czasie których się toczą oraz miejscem akcji i zaznaczonym bohaterem, do którego należy narracja. Kodowanie tego wszystkiego kolorami jest niezwykle pomocne, bo wtedy w każdej chwili mogę od razu wyłapać interesujące mnie informacje. Wspomnę też, że ta „ścianka” jest raczej żywym tworem, a jej część poświęcona scenom ulega zmianom w trakcie pisania. Mimo wszystko dzięki niej nic nie jest w stanie mi umknąć. Mam świadomość tego, że w pełni panuję nad historią.
K: W swoich książkach dajesz dużo przestrzeni osobom z szeroko pojętej społeczności LGBT, np. oddając śledztwo w ręce nieheteronormatywnego policjanta czy podejmując się wątku zabójstwa trans–dziewczyny jak ma to miejsce w „Burzy” – słowem „Miasto” zawiera w sobie liczną reprezentację. Jakich rad udzieliłabyś twórcom, by z tożsamości płciowej czy orientacji seksualnej swoich bohaterów nie czynili ich głównej, wyróżniającej ich cechy (a właściwie całej osobowości, wokół której kręci się fabuła), a jedynie jeden z wielu aspektów ich życia?
AŚ: Przede wszystkim nie powinniśmy dzielić postaci na te hetero czy nieheteronormatywne, bo już samo to skłania nas do ich tendencyjnego postrzegania. Lepiej traktować je jak realnych ludzi. Na przykład, kiedy kogoś poznajemy, nie wiemy czy ta osoba jest nieheteronormatywna. Możemy się tego domyślać, ale tego nie wiemy. Dopiero gdy zaczynamy z tym kimś rozmawiać, zadawać pytania, dowiadujemy się kim jest ten człowiek, co czuje, jakie ma poglądy, pragnienia, co lubi, a czego nie. Nadal jednak najczęściej nie dowiemy się nawet po kilkugodzinnej rozmowie, czy ktoś jest queer. Nie zapytamy też o to. A właściwie nie powinniśmy o to pytać, bo to kto z kim sypia albo co ma w majtkach, jest każdego z nas prywatną sprawą. I właśnie w ten sposób autor powinien przedstawiać swoje postacie – dając czytelnikowi szansę poznać je etapowo, tak jak poznaje się też ludzi, którzy stają na naszej drodze w realnym życiu. Najpierw opisując ich wygląd – bo jest to coś, co również w realu „widzimy” jako pierwsze. Później dając bohaterowi coraz więcej przestrzeni – pozwalamy mu opowiadać jego historię poprzez stworzenie miejsca na przedstawienie emocji, pragnień, planów, obaw i wszystkiego tego co składa się na każdego człowieka. Pozwalamy im myśleć i mówić, stopniowo uwalniamy ich charakter, cele, idee, wierzenia, upodobania. Kiedy czytelnik ma już te wszystkie informacje i zdąży polubić lub znienawidzić daną postać i przede wszystkim utożsamić się z nią, na prawdę przestaje mieć znaczenie to czy dana postać jest nieheteronormatywna.
K: Główni bohaterowie „Miasta”, policjanci Elka Soyta i Adam Gronczewski, są wyszkolonymi profilerami policyjnymi. Skąd pomysł na taką specjalizację, znasz prywatnie kogoś, kto służył Ci za ich pierwowzór bądź merytoryczne wsparcie? Bo o znajomości z gangsterskiego świata Konrada Gronczewskiego może lepiej nie będę pytać .
AŚ: Ze mną jest taki jeden problem – jestem pisarzem metodycznym. Nie wiem czy taki termin w stosunku do nas istnieje, ale jeśli tak, to ja jestem właśnie takim autorem. Tak jak metodyczni aktorzy, tak i ja muszę wszystkiego sama doświadczyć, zobaczyć, spróbować i poczuć. Dlatego staram się mocno angażować w tworzenie książki konsultantów, jak również szukam chętnych ludzi do rozmowy, którzy mogą wyjawić mi „branżowe” sekrety. Współpracuję z paroma stróżami prawa i kryminologiem. Znam chętnych do współpracy prawników – nie tylko praktykujących w Polsce. Konsultuję medyczne przypadki z anatomopatolożką i farmakolożką. W zgłębieniu zagadnień psychologicznych pomaga mi psycholożka i psychiatra. Mam też swoje kontakty w półświatku. Dodatkowo, przy „Burzy” korzystałam też genialnych rad osób nieheteronormatywnych, których obraz możecie chociażby widzieć w postaci Antka, Karoliny czy Rafała. Wszystko po to, żeby dostarczyć moim czytelnikom historię, która jest pełna i satysfakcjonująca. Odpowiadając więc na twoje pytanie – tak, moja nieustraszona dwójka policjantów ma swój pierwowzór. Nie są to jednak konkretne osobowości, a raczej zawarłam w nich zawodowe cechy kilku osób, tworząc „supergliny”. Bardziej realne, ale nadal supergliny ;).
K: Pytając o inspiracje i bohaterów, nie mogę również nie spytać o problematykę dyskryminacji ze względu na płeć w kontekście Elki i jej możliwości awansu zawodowego w policji. Czy możemy liczyć na Elkę komendanta?
AŚ: Ten aspekt postaci Elki jest idealną kalką z mojego byłego miejsca pracy. Możliwe, że stanowi dla mnie coś na kształt rozliczenia się z tym, co działo się ze mną. Ja nie dostałam tak satysfakcjonującego zakończenia mojej kariery w tej firmie, dlatego może powinnam dać je Elce? Na tę chwilę jednak nadal nie wiem gdzie zaprowadzi mnie ta postać. Zwłaszcza, że Elka na koniec „Burzy” doświadcza czegoś niesamowicie wstrząsającego, co tak naprawdę może ją skierować na nowe, wcześniej dla niej niemożliwe ścieżki.
K: Wrocław z Twoich książek wydaje się dość mrocznym miejscem, w którym żyje się dość niebezpiecznie. Jakie są Twoje doświadczenia jako wieloletniej mieszkanki tego miasta? I czy chciałabyś mieszkać w Mieście z Twoich powieści? 🙂
AŚ: Może odpowiem tak – nie jestem pewna czy rzeczywiście Wrocław z moich powieści tak bardzo różni się od tego realnego ;).
K: Bardzo Ci dziękuję za poświęcony czas i trzymam kciuki za sukces najnowszej powieści.
Rozmawiała: Katarzyna Rosół
zdjęcia: archiwum autorki/materiały promocyjne Novae Res