Choć zadebiutował w ubiegłym roku, na swoim koncie ma już cztery wydane i bardzo dobrze przyjęte książki, w tym najnowszą „Na białym koniu”. W swojej twórczości lubi odwoływać się do archetypów bohaterów, nadając im współczesny charakter, a jego fascynacja literaturą kryminalną nurtu noir przekłada się na klimat pisanych przez niego powieści. Z Adamem Dzierżkiem rozmawiamy o tragizmie tworzonych przez niego postaci, rynku wydawniczym oraz procesie twórczym.
Kulturatka.pl: Od czasu debiutu ukazało się już kilka książek Pana autorstwa. Jak wyobrażał Pan sobie życie publikującego pisarza, i czy rzeczywistość pokrywa się z wyobrażeniami?
Adam Dzierżek: Przed debiutem na pewno nie byłem świadom, jak wiele powieści publikowanych jest każdego miesiąca i że każda moja kolejna książka będzie musiała toczyć z nimi zaciętą walkę o uwagę czytelników. Walkę, którą nie zawsze można wygrać. Wydaje mi się, że moje wyobrażania opierały się głównie o rynek amerykański, gdzie częściej zdarza się, że to właśnie debiut danego pisarza staje się bestsellerem. Rzeczywistość w Polsce jest zupełnie inna – trzeba publikować regularnie (przynajmniej na początku swojej kariery, gdy nie jest się jeszcze zbyt rozpoznawalnym) inaczej zostanie się przysypanym przez nowości i czytelnicy szybko o nas zapomną. Choć zdarzają się oczywiście wyjątki. Nie byłem też chyba świadom, że promowanie swoich książek, to równie ciężka praca co ich pisanie.
K: Na swoim koncie ma Pan obecnie cztery książki. Dwie z nich można uznać za bardziej sensacyjne, pełne wartkiej akcji i brutalnych opisów, dwie z kolei są spokojniejsze, duszne, skupione wokół małych miasteczek i sekretów ich mieszkańców. Które z nich chętniej Pan pisze? Czy proces twórczy czymś się różni?
A. D.: Nie wydaje mi się, żeby pisanie jakiegoś konkretnego gatunku sprawiało mi większą przyjemność niż innego. Zawsze po napisaniu książki spokojniejszej, bardziej skupionej na zawieszonej gdzieś w powietrzu tajemnicy, mam ochotę napisać coś szybszego i naładowanego akcją. I na odwrót. Wydaje mi się, że w ten sposób się nie wypalam i pozwalam psychice odpocząć od danego stylu prowadzenia opowieści. Gdybym ciągle pisał coś zbliżonego do siebie czy to klimatem, tempem czy stylem narracji, prędzej czy później popadłbym w schematyczność, pisanie by mnie męczyło a stąd prosta droga do zamęczenia czytelnika. Zależy mi na tym, żeby każda książka była czymś świeżym i zaskakującym. Może właśnie dlatego wciąż nie mam w swoim dorobku żadnej serii i nie zapowiada się, żeby szybko miało się to zmienić.
K: Wiem, że lubi Pan się odwoływać do archetypów bohaterów, zwłaszcza tych upadłych, ikonicznych, zdegenerowanych bohaterów, nadając im bardziej nowoczesny, współczesny sznyt. Co takiego jest w tych postaciach, że nadal inspirują twórców i są wciąż aktualne?
A. D.: W postaciach niedoskonałych widzimy przede wszystkim własne odbicie. Łatwiej nam się z nimi utożsamić. Jeżeli chodzi o kryminał, to wydaje mi się, że wraz z nastaniem epoki Chandlera, Hammetta czy James M. Caina i tworzonych przez nich postaci-detektywów upadłych skończyła się era nieskazitelnych detektywów – geniuszy, którym zawsze wszystko się udaje, a których tak ochoczo powoływali do życia Agatha Christie czy Sir Arthur Conan Doyle. Do mnie bardziej trafiają te historie i te postaci, którym nie wszystko idzie jak po maśle, które w drodze do rozwiązania zagadki często muszą stracić więcej niż warta jest nagroda a być może czasem nigdy nie udaje się osiągnąć zamierzonego celu. Owszem, być może takie książki pozbawiają nas tego krótkiego strzału endorfin, gdy cieszymy się, że bohater wygrał a zło zostało ukarane, ale jestem zdania, że takie opowieści, gdzie bohater nie jest chodzącym ideałem a odkrycie prawdy może być często dużo gorsze niż jej szukanie, zostają z nami na dłużej po odłożeniu książki. Są prawdziwsze i bardziej skłaniają do refleksji. A lubię, gdy literatura, oprócz zapewnienia mi czystej rozrywki, pozostawia coś po sobie w głowie.
K.: Czy któryś bohater Pana książek jest wzorowany na Panu, albo kimś z Pana otoczenia? Który jest Panu najbliższy? Wydaje się, że to raczej postaci tragiczne, którym wiele rzeczy w życiu się nie udało, wręcz znajdują się na dnie, nawet jeśli na samym początku wydają się zwykłymi osobami, jak Karol Szczygieł.
A. D.: Tworząc postaci staję się ofiarą przedziwnego paradoksu – żadna z nich nie jest mną, ale jednocześnie wszystkie z nich są mną, bo powstały w mojej głowie. Mimo to unikam jak ognia tworzenia swojego literackiego awatara i przywdziewania jakiejś postaci we wszystkie moje cechy. Zawsze uważałem, że każdy z głównych bohaterów moich powieści jest kimś, kim mógłbym się stać, gdybym podejmował w życiu inne decyzje niż podjąłem, ale całe szczęście nie stałem się żadnym z nich. Nie lubię też przenosić na karty powieści osób, które znam. Wychodzę z założenia, że takie osoby prędzej czy później przeczytają moje książki i będę się musiał z tego tłumaczyć. Nie potrzebne mi to.
K.: Czy tego typu postaci, których życie się właściwie wali, tworzy się łatwiej? Jak w ogóle konstruuje Pan bohaterów swoich powieści?
A. D.: Nie wiem, czy tworzy się je łatwiej, ale na pewno pisanie ich wymaga większej empatii i skupienia na tworzeniu pogłębionego portretu psychologicznego. Jak ich konstruuję? Wrzucam postać w niecodzienne, często bardzo trudne sytuacje i zastanawiam się jak się zachowa. Reszta tworzy się poniekąd sama w toku pisania. Dopiero stawiając ostatnią kropkę tak naprawdę poznaję postać, która w pierwszych szkicach czy moich wyobrażeniach mogła być kimś zupełnie innym niż się stała. Potem, poprawiając powieść, muszę się tylko upewnić, że jej charakter od początku będzie współgrał z tym, co utworzyło się na końcu, żeby uniknąć niespójności.
K.: Jesteśmy właśnie po premierze Pana kolejnej książki, „Na białym koniu”. Z jakim odbiorem na ten moment spotyka się ta książka i jak wypada na tle poprzednich publikacji?
A. D.: Jeśli chodzi o te pierwsze recenzje i oceny, to odbiór jest w większości pozytywny. Być może najlepszy ze wszystkich wydanych przeze mnie dotychczas powieści. Choć nie wszystkim przypadła do gustu podkręcona brutalność tej historii.
K.: Pamiętam, że w przypadku „Padliny” najpierw wymyślił Pan tytuł, a potem całą historię. Jak powstawała najnowsza propozycja, „Na białym koniu”?
A.D.: Tym razem tytuł wynika z motywu przewodniego całej książki, jakim jest próba rozprawienia się z mitem (a może lepszym słowem byłby tutaj „syndrom”?) rycerza na białym koniu, tak głęboko zakorzenionym wydaje mi się w każdym mężczyźnie a przynajmniej w każdym dorastającym w czasach, gdy ja dorastałem. Filmy, seriale, gry, kreskówki, komiksy – wszystkie te wytwory kultury zaszczepiły w nas chęć do zostania bohaterami. Pragnienie, którego w rzeczywistości nie ma możliwości zaspokoić. To właśnie to napędza Karola – głównego bohatera, który porzuca całe swoje dotychczasowe życie i wraz z dawnym sąsiadem, jak rycerz wyrusza na ratunek „księżniczce”. Wyrusza „Na białym koniu”.
K.: Zagłębiał się Pan w zakamarki dark netu w celu inspiracji dla Parku Świń?
A. D.: Na potrzeby powieści robiłem pogłębiony reaserch tego, czym jest dark net i tego, co można tam znaleźć. Jedno jest pewne, przeszukując go, trzeba uważać na każdy swój ruch, na każde kliknięcie myszą. Inaczej można zobaczyć coś, czego wcale się zobaczyć nie chce. Całe szczęście mi udało się tego uniknąć, ale dotarłem do wielu historii tego, co można tam zobaczyć i z pewnością ta świadomość nie zachęca do dalszych eksploracji.
K.: W „Na białym koniu”, z resztą podobnie jak w „Padlinie” i słynnym już krawacie kolumbijskim, pełno jest brutalności i opisów krwawych tortur, to naprawdę mocna propozycja. Czy te momentami wręcz odpychające opisy są inspirowane horrorami, serialami czy są całkowicie wytworem Pana wyobraźni?
A. D.: Pewnie jest to mieszanka wszystkich wymienionych – zarówno wyobraźni, jak i wszystkiego czym nasiąkłem przez lata czy to w filmach, serialach czy grach. I choć zdaniem części czytelników może być to mocne, to staram się nigdy nie przekraczać pewnej granicy dobrego smaku i to co najgorsze pozostawić wyobraźni, zamiast opisywać bezpośrednio. Brutalność jest też dla mnie tylko środkiem przekazu, nigdy zaś celem samym w sobie.
K.: W swoich książkach porusza Pan wiele trudnych, ale zarazem kontrowersyjnych tematów, nałogi, bezdomność, porachunki gangsterskie, sekty. Jest jakaś tematyka, której by się Pan jednak nie podjął?
A. D.: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale wszyscy mamy jakieś granice. Ja jeszcze nie wiem, gdzie jest moja.
K.: Najnowsza propozycja również dotyka trudnej tematyki, właściwie sięgając granic moralności, nie tylko poprzez działania samej Natalki czy Parku Świń, ale nawet jej ojca, który dla ratowania córki jest w stanie wszystko poświęcić. Wielu bohaterom towarzyszą dylematy moralne, możemy znaleźć również pewne nawiązania do filozofii, jak w „Spóźnionym pożegnaniu”. Interesuje się Pan tą tematyką?
A. D.: Pogłębione zaznajomienie się z pewnymi postawami, jak pesymizm czy antynatalizm było mi potrzebne głównie podczas pisania „Spóźnionego pożegnania”, choć czytelnicy na pewno mogą dostrzec podobne zagadnienia czy dylematy moralne, które przewijają się przez wszystkie moje powieści. Sam jestem otwarty na poznawanie wielu różnych poglądów na życie i dzielę się nimi z czytelnikami w każdej kolejnej książce, jednak unikam moralizowania i wskazywania właściwych (według mnie) dróg. Zadaję pytania, na które nie daję odpowiedzi. Każdą powieścią staram się sprawić, żeby czytelnika uwierało, swędziało w miejscu, którego nie da się podrapać. Zmusić do refleksji i wyrobienia sobie zdania na tematy, o których w innych okolicznościach pewnie nawet by nie pomyślał. To jest według mnie piękno literatury i do tego będę w swojej twórczości dążył.
K.: Bardzo dziękuję za poświęcony czas i trzymam kciuki za sukces najnowszej powieści.
A. D.: Również dziękuję!