„Mayday 2”, sztuka która od lat nie schodzi z afiszy krakowskiego teatru Bagatela i pewnie nieprędko zejdzie.
„Mayday 2” to nic innego, jak ciąg dalszy zabawnych perypetii londyńskiego taksówkarza bigamisty Johna Smitha (Krzysztof Bochenek), który niespodziewanie zostaje postawiony w obliczu rychłej konfrontacji swoich dwóch, nic nie wiedzących o sobie na wzajem, rodzin. Nie mając innego wyjścia, postanawia on zaufać swojemu instynktowi i zdać się na jedną wielką improwizację. W opanowaniu sytuacji pomaga mu lokator Stanley Gardner (Łukasz Żurek), któremu taksówkarz bigamista wraz z żoną (jedną z dwóch) wspólnie wynajmują poddasze. I kiedy mogłoby się wydawać, że sytuacja została w miarę opanowana, a całe zajście można puścić w niepamięć, w domu Smith-ów pojawia się starszy pan, ojciec lokatora (Paweł Sanakiewicz), który na nowo komplikuje całą historię, więc zabawa w niedomówienia i przeinaczenia zaczyna się na nowo.
Dowcipna, bardzo dobrze zagrana komedia, idealna na ciepłe i odrobinę deszczowe letnie popołudnie. Świetna gra aktorska Łukasza Żurka oraz Pawła Sankiewicza. Pierwszy z nich wcielił się w rolę lokatora, który poproszony przez taksówkarza bigamistę o pomoc w zatarciu śladów swojej bigamii, tym samym został postawiony w krzyżowy ogień pytań przez pozostałych domowników, a zwłaszcza przez obie małżonki Johna Smitha. Z każdym kolejnym wypowiedzianym przez niego zdaniem coraz bardziej komplikuje się ta cała, jakże misternie utkana historia, przez co staje się ona coraz bardziej nieprawdopodobna, absurdalna wręcz, co doprowadza publiczność do niekontrolowanych wybuchów śmiechu.
Świetnym uzupełnieniem tej farsy jest pojawienie się na scenie ojca współlokatora (Paweł Sankiewicz), którego doskonale pamiętam ze sztuki pod tytułem „Układ” (Elia Kazan), w której zagrał mocno schorowanego i ogarniętego chorobą psychiczną starca. I zrobił to w taki sposób, że do dziś na samo wspomnienie mam gęsią skórkę. Wybitny aktor, obdarzony niezwykłym talentem, i tym razem nie zawiódł moich oczekiwań. Za każdym razem, gdy widzę go na scenie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że postać w jaką się wciela nie jest tylko kreacją aktorską, lecz prawdziwym „wejściem w postać” jak u Lee Strasberg-a, do tego stopnia że stają się jednością. I nie ma tu już mowy o rozdzieleniu na to co grane, udawane, a co prawdziwe. To niekończąca się przyjemność i prawdziwy zaszczyt móc podziwiać na żywo talent Pana Pawła.
Recenzowała Karolina Chłoń
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości Teatru Bagatela