Kobiety z Kabulu powinny trzymać w napięciu, przerażać, zachwycać, poruszać, złościć. Powinno się je pożerać jak wiele innych książek o dramatycznej sytuacji kobiet w krajach pod rządami islamskich fundamentalistów. A tak nie jest. Język Kobiet z Kabulu jest prosty, zbyt prosty. Czy zawiniło tłumaczenie, czy też styl pisarski samej autorki – tego nie wiem.
W obliczu śmiertelnego zagrożenia życia głównej bohaterki, Kamili Sidiqi, Czytelnik pozostaje niewzruszony. Czytelnik nie odczuwa codziennych trudów i zmagań Kamili, a na kartach (dramatycznej!) historii afgańskiej dziewczyny nie maluje się strach. Bohaterka jest dzielna, ale dlaczego Czytelnik tego nie odczuwa, a co za tym idzie – nie może podziwiać? Przed oczami Czytelnika maluje się żeńska manufaktura, chwilami wyczyniająca cuda – bywa nierealnie. A może to ja nie doceniam zapału i zaangażowania?
Bez wątpienia podziwiać trzeba Gayle Tzemach Lemmon za podjęcie się podróży do Afganistanu. Samotna kobieta w kraju rządzonym przez Talibów – to budzi respekt. Kobiety z Kabulu to niezła baza dla laika tematyki afgańskiej. A historia Kamili Sidiqi niebanalna, niestety opowiedziana zbyt banalnie. Bo jakże w XXI wieku banalnym może być noszenie burki, niemożność podjęcia nauki, pracy, leczenia, rozmowy w miejscu publicznym; nie posiadanie podstawowych praw, pardon – nieposiadanie żadnych praw… ?
Ważne jest, że Kobiety z Kabulu zostały napisane, ponieważ trzeba mówić o nich światu. Szkoda, że nie miałam okazji poznać prawdziwego życia Kobiet z Kabulu.