Zagraj to jeszcze raz, Sam to jedna z najchętniej wystawianych sztuk Woody’ego Allena. W Teatrze Groteska Lech Walicki zagrał to jeszcze raz… sam! Krakowski teatr zaprosił widzów na monodram, w którym scenicznymi partnerami aktora są nie ludzie, a lalki, kukły, przedmioty czy instalacje świetlne…
Sztuka to historia trzydziestoletniego mężczyzny, porzuconego przez żonę – bo nigdy się razem nie śmiali. I nie jeździli razem na nartach. Stało się to nagle – w samym środku wakacji, w sierpniu, a ponieważ wszyscy psychoanalitycy, nie wiedzieć czemu ,wyjeżdżają na wakacje właśnie w sierpniu, Allan musi spróbować poradzić sobie z problemem sam. Znalezienie nowej kobiety, a tak właściwie to znalezienie sobie miejsca w nowej sytuacji, zrozumienie własnych pragnień i potrzeb nie jest takie łatwe. Na szczęście z pomocą przychodzą mu przyjaciele (Dick czy Linda, której pomocna dłoń wykracza poza koleżeńską przysługę), Humphrey Bogart oraz jego własna wyobraźnia, podsuwająca bohaterowi naprawdę wyjątkowe wizje po zażyci ośmiu aspiryn.
Skojarzenie sztuki z Casablancą, z racji tytułu, jest oczywiste. Spostrzegawczy widzowie, zanim jeszcze bohater odśpiewa As time goes by, zauważą wiszący na szafie, zasłonięty płaszczem plakat kultowego melodramatu. Obecny w sztuce mężczyzna w jasnym prochowcu i kapeluszu nie jest jednak Richardem Rickiem Blainem, bohaterem tegoż filmu, lecz odtwórcą tej roli – samym Humphrey’em Bogartem. Postać ta uosabia mit Bogarta, funkcjonujący w kulturze popularnej, który aktor tworzył wcielając się w silne męskie postaci w licznych filmach noir. To on doskonale wie, jak radzić sobie z kobietami, jego dobre rady mają przemienić neurotycznego, zagubionego bohatera w prawdziwego mężczyznę – twardego i bezwzględnego, dla którego kobiety nie są wielkim problemem, bynajmniej nie takim, którego nie dało by się naprawić burbonem z wodą. Tutaj pojawiło się jednak lekkie rozczarowanie – aktor grający Bogarta był zaledwie jego cieniem, ani postura, ani gra, ani nawet sposób palenia papierosów w żaden sposób nie oddał siły i charyzmy ikony kina. Dużo lepiej wypadł Bogart przemawiający głosem Walickiego z telewizora czy pistoletu.
W sztuce Lecha Walickiego pojawia się także inna legenda kina – Marilyn Monroe, śpiewająca z ekranu telewizora My name is Lolita…. Można odnaleźć tu także aluzje do Romana Polańskiego czy nawet Danuty Rinn. Tropienie tych konotacji daje odbiorcy dodatkową satysfakcję.
[imagebrowser id=31]
Dużym plusem spektaklu jest fakt, że można go poczuć – dosłownie. Mieszanina drażniącego zapachu wody kolońskiej i innych kosmetyków, który roztacza przygotowujący się do randki Allan dosięga także widowni, podobnie dzieje się z papierosowym dymem czy spalonymi przewodami telewizora. Dzięki temu, a także kameralnej sali Teatru Groteska i minimalistycznej scenografii, odbiorca może ma wrażenie, jakby faktycznie znajdował się w kawalerce Allana.
Scenografia pełni w spektaklu wyjątkową funkcję. W miarę rozwoju akcji każdy przedmiot i rekwizyt staje się także aktorem. Lodówka, lampa, szafa, ożywiane przez Lecha Walickiego zaczynają uosabiać pragnienia i wyobrażenia bohatera. Aktor robi to doskonale, wcielając się w różne role, odpowiednio modulując swój głos. Wprowadzenie lalek zamiast żywych ludzi, sprawia, że postaci spektaklu stają się bardziej przerysowane, karykaturalne, a co się z tym wiąże – zabawniejsze.
Nie można zapomnieć bowiem o tym, że Zagraj to jeszcze raz… – sam! to przede wszystkim rewelacyjna komedia. Monologi wygłaszane przez bohatera pełne są dowcipnych tekstów i sarkastycznych uwag, które w celny sposób komentują nie tylko życie Allana, ale i nasze.
Kończąc zapewniam, że jeśli kolejny spektakl wystartuje bez ciebie, zaczniesz żałować. Może nie dziś, nie jutro, ale wkrótce, i to na całe życie.
Dagmara Marcinek