Odgłosy łamanych pod stopami gałęzi, pozornie niewinna rozmowa dotycząca meczu piłki nożnej. Esesman prowadzony na egzekucje przez kaprala Armii Krajowej. Kamera rejestruje prymitywne, nędzne lepianki, miejsce stacjonowania leśnego oddziału partyzantki. Zbliżenie na twarze pokryte brudem, z grymasem cierpienia, bólu i troski. Na ciała okryte nędznymi łachmanami, ciemne i zimne wnętrza szałasów. Wśród oddziału jest egzekutor – kapral Wydra, który na małych karteczkach dostaje kolejne „zlecenia”. Wyroki śmierci na kolaborantach i zdrajcach ojczyzny. Jest i dziewczyna Pestka, która pełni rolę sanitariuszki.
Głód i ubóstwo leśnego oddziału zostało zestawione z przepychem, jaki panuje w mieszkaniu właściciela młyna Kondolewicza. Przedsiębiorca jest kolaborantem, dzięki czemu chce bezpiecznie i godziwe przeżyć wojnę. Jego małżonce Hance nie brakuje niczego, oboje opływają w dostatki, jedzą mięso trzy razy w tygodniu, używają ekskluzywnych, jak na owe czasy kosmetyków. Jednak Kondolewicz nie wie, że AK właśnie wydała na niego wyrok śmierci. Niebawem zginie z ręki kaprala Wydry. W czasie, gdy ten prowadzi młynarza na śmierć w lesie Niemcy mordują cały oddział partyzantów.
„Obława” w reżyserii Marcina Krzyształowicza nie jest produkcją spektakularną, z wielkim rozmachem ukazującą zwycięskie starcia husarii, wielotysięcznych armii napierających na nieprzyjaciela, czy konnicy szturmującej wrogie czołgi. Nie widać wielkich bohaterów, autorytetów, ogromnego poświęcenia dla sprawy, nie ma przesady i pompatycznych ujęć. Heroicznych postaci i zbędnych, nabrzmiałych patetycznie słów. Są ciężkie czasy wojny i zwykli ludzie uwikłani w wybory, z których żaden nie jest dobry. Jest szara, przygnębiająca rzeczywistość. Bieda i trudy życia przeciętnego Polaka. Sposoby radzenia sobie z tą sytuacją. Jedni wybierają walkę, niektórzy współpracę z okupantem, jeszcze inni bierne oczekiwanie. Uczucie smutku i nędzy potęgują dodatkowo bardzo dobre zdjęcia Arkadiusza Tomiaka. Pokazują one okupacyjną rzeczywistość, z bezwzględną szczerością obnażają szary i przygnębiający obraz Polski podczas II wojny światowej.
Narracja nie jest prosta i klarowna. Przybiera formę zbliżoną do ludzkiej pamięci, to tak jakby ktoś opowiadał tę historię i czynił dygresje, przywoływał w pamięci trudne wspomnienia, przypominał sobie pewne fakty, ich przyczyny, wracał do różnych wątków. Cofa się w czasie, by pokazać to, co widz zobaczył już wcześniej, ale z innego punktu widzenia, chcąc pokazać genezę tej sceny, którą już widzieliśmy na ekranie. Akcja jest porwana. Liczne retrospekcje zdecydowanie utrudniają szybki odbiór tekstu, ale ma to niewątpliwie swoje zalety. Widz musi się skupić, natrudzić by dotrzeć do sedna przekazu. Reżyser nie idzie na łatwiznę i nie pokazuje wszystkiego od razu, nie przemawia otwarcie, rzucając nam w twarz gotową interpretację. Tu nie ma prostych rozwiązań. Wraz z upływem czasu składane w całość elementy porozrzucanej układanki pokazują, że postacie nie są jednobarwne. Ich ocena ulega zmianie, podczas gdy wychodzą na jaw kolejne fakty. Nie ma idealnych bohaterów i odrażających wrogów, brak podziału na całkiem dobrych i zupełnie złych.
Kapral Wydra, którego pierwowzorem był ojciec reżysera Adam Krzyształowicz był żołnierzem AK. Do zbudowania tej i pozostałych ról zostały wykorzystane wspomnienia ojca i one na pewno odegrały tu duża rolę. Wydra jest egzekutorem, wymierza sprawiedliwość skazanym na śmierć zdrajcom ojczyzny. Wydaje się być twardy, nieugięty, nieustępliwy. W tę rolę wciela się znakomicie Marcin Dorociński, który z pozornie kamienną twarzą wykonuje wyroki. Liczne zbliżenia pokazują surowy i niezłomny charakter. Na pierwszy rzut oka można ocenić go pozytywnie – zabija przecież tych, którzy szkodzą Polsce. Zdrajców. Sam jednak nie jest bez winy i niebawem okazuje się, że nie jest również tak odważny. Prócz niewierności wobec żony, ma na sumieniu także inną niegodziwość. Jedna pozornie niepotrzebna scena, gdy kapral Wydra ogląda się na ulicy za kobietą z małą dziewczynką jedzącą watę cukrową pokazuje ranę na sumieniu mężczyzny. Nie miał na tyle odwagi, zawahał się, przez co w pożarze zginęły najbliższe mu osoby. Ta historia powraca do niego i sprawia, że niczego już w życiu nie pragnie.
Sonia Bohosiewicz z wrodzoną sobie elegancją i chłodem gra z pozoru wyrachowaną żonę Kondolewicza Hankę. Jednak i ona cierpi. Nie może pogodzić się z tym, że wyszła za kolaboranta. Postanawia ukarać człowieka, który jest gotów dla niej na każde poświęcenie. Odmawia mu małżeńskiej powinności, zdradza go z kochankiem, traktuje chłodno, z dystansem, aż wreszcie postanawia wydać go w ręce partyzantów.
Kondolewicz to postać tragiczna. Dzięki doskonałej kreacji aktorskiej Macieja Stuhra bohater ten nabiera kolorytu. Chcąc zapewnić sobie i żonie dobrobyt i bezpieczeństwo w czasie wojennej zawieruchy zostaje kolaborantem. Jednak jego decyzja nie tylko nie przysparza mu szacunku w oczach żony, ale wręcz odpycha ją od niego. Zdradza i jest zdradzany. Mimo, że może być oceniony z góry, jako postać negatywna okazuje serce i wyrozumiałość w stosunku do Pestki proszącej go o pomoc.
Weronika Rosati wreszcie w roli prawdziwej i dramatycznej. Młoda dziewczyna Pestka, która zdradza miejsce stacjonowania oddziału AK by ratować swoją siostrę. Znosi upokorzenia, głód i niewybredne podrywy żołnierzy, jest nawet zdolna oddać się Kondolewiczowi by dostać się do siostry.
Milczącym bohaterem jest również las. Jednym daje schronienie, innym niesie śmierć. Dla jednych jest sprzymierzeńcem, dla innych wrogiem. Partyzantom daje pożywienie, kolaborantom bezimienną mogiłę.
„Obława” Marcina Krzyształowicza to niekonwencjonalny film o zdradzie. Zdradzie, która nie jedno ma imię. Zdrada to nie tylko przejście na stronę wroga. Zdrada małżeńska, zdrada własnego oddziału i ideałów, by ocalić kogoś bliskiego. „Obława” to film wielopłaszczyznowy. Zdrada nie jest stopniowalna, żadna z nich nie jest ani mniej ohydna, ani bardziej usprawiedliwiona od innej. Zdrada jest po prostu zdradą.
„Obława” nagrodzona Srebrnymi Lwami na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, podobnie jak „Róża” Wojciecha Smarzowskiego wpisuje się w konwencję filmów opowiadających o historii wojennej inaczej, bez heroizowania i wprowadzania czarno-białych postaci. Moralność bohaterów „Obławy” nie jest jednoznaczna. Nie ma klasycznego podziału na dobrych i złych, na czarnych i białych. Jest druga strona medalu, szlachetni mogą być też po części zdrajcami, bezwzględni egzekutorzy mogą okazać komuś serce. Żadna z postaci nie okrywa się chwałą walcząc za ojczyznę, nikt nie czyni ich bohaterami. Umierają samotni, zdradzeni. Ich ciała bezładną kupą spoczywają w szarym, zimnym lesie.
„Obława” jest jednym z najlepszych polskich filmów ostatnich lat. Pokazuje, w jaki sposób wojenna zawierucha potrafi wypaczać charaktery. Wskazuje, że nie należy nikogo jednoznacznie klasyfikować i z góry oceniać sytuację. Nie zawsze, bowiem znamy wszystkie okoliczności, najczęściej jedynie część, jednostronną relację, czy opinię jednej ze stron. Zdrada ma wiele twarzy i potrafi dobrze się maskować. W czasie wojny nie ma bohaterów bez skazy, krystalicznie białych postaci. Każdy popełnia błędy, nie tylko te dużego kalibru, jak zdrada ojczyzny, ale i te mniejsze, choćby w stosunku do swoich bliskich.
Marzena Rogozik