Kiedy myślę „przyjaźń” czuję ciepło wokół serca, a przed oczami staje mi obraz dwóch bliskich sobie ludzi. Brałam do ręki książkę Eve Bonham „U kresu dnia” z nadzieją, że za chwilę wkroczę w świat głównych bohaterek – wieloletnich przyjaciółek – i będzie to doświadczenie kojące, dodające otuchy, pełne serdecznego uczucia w tle każdego zdania.
Jednak poznając dzieje Lizzie i Anny przekonywałam się kolejny raz, ale z nieodmiennym zdziwieniem, jak na wiele sposobów można spojrzeć na jedno konkretne zjawisko.
Autorka portretując te dwie dojrzałe kobiety, które w czasie jednego intensywnego dnia swojego życia wspominają wspólne losy, zrobiła to niczym biochemik badający w laboratorium nieznany do tej pory nauce związek chemiczny.
Precyzyjnie, chłodno i z dystansem rozłożyła na czynniki pierwsze przyjaźń Anny i Lizzie , nie pozostawiając ani skrawka miejsca na grę niedopowiedzeń czy subtelne czytanie między zdaniami. Wszystko opisane językiem wziętym wprost ze sprawozdania z badań naukowych przeprowadzonych metodą wnikliwej, acz do bólu obiektywnej obserwacji.
Tak opowiedziana historia do mnie nie przemawia. Tam, gdzie w grę wchodzi relacja dwóch bliskich sobie osób, trudno o jej dobre przedstawienie bez odwoływania się do empatii, wrażliwości, umiejętności współodczuwania.
Książka Eve Bonham to jednakże pozycja dla tych, którzy cenią chłodne, analityczne podejście do życia oraz ludzi. Dla tych, którzy emocje odkładają na bok, a rozum puszczają przodem, by przy jego pomocy poznawać świat, w którym żyją. Im ta książka może przypaść do gustu i przeczytają ją z zadowoleniem niczym kolejny raport z badań – tym razem poświęconych przyjaźni dwóch kobiet.
Eve Bonham „U kresu dnia”
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Recenzowała Agnieszka Sobala