Michael Winterbottom („9 songs”, „The Trip”, „Genua. Włoskie lato”) pokusił się o wyreżyserowanie kolejnej adaptacji słynnej powieści Thomasa Hardy’ego “Tessa d’Uberville”. To już kolejna po „Tessie” Romana Polańskiego próba przeniesienia dzieła angielskiego pisarza na taśmę filmową. Tym razem mamy do czynienia z wariacją na temat książki. Jednak pomimo zmian, zwłaszcza scenerii (akcja filmu toczy się w zupełnie odmiennej od brytyjskich realiów kulturze malowniczych, współczesnych Indii) – morał pozostaje niezmienny. Czy ryzykowna próba Winterbottoma zakończyła się sukcesem?
Otóż (ku mojemu zaskoczeniu) tak. Idąc do kina na nową wersję jednej z moich ulubionych powieści byłam pełna obaw i rezerwy. Doświadczony reżyser udowodnił jednak, ze świetnie odnajduje się w każdym gatunku filmowym, a dramat połączony z romansem mu nie straszny. Winterbottom od początków swojej kariery eksperymentuje z tematyką filmowych obrazów (ciekawie interpretuje czarne komedie, erotyki oraz dramaty obyczajowe), miejscem akcji swoich dzieł czyniąc najróżniejsze zakątki świata (jednocześnie udowadniając, że wszędzie ludźmi targają podobne emocje i namiętności).
Główną bohaterką obrazu jest tytułowa Triszna – urocza Hinduska, łącząca w sobie jednocześnie namiętność i subtelność. Pomimo swych fizycznych walorów, żyje na granicy ubóstwa w niewielkiej hinduskiej wsi w Radżastanie. Jej jedyną rozrywką jest taniec, który pozwala dziewczynie na oderwanie się od przytłaczającej rzeczywistości. To właśnie podczas pokazu tradycyjnych tańców Hinduskich (na którym występuje) poznaje Jaya – bogatego (a także przystojnego) Hindusa, wykształconego w Wielkiej Brytanii. Młodzieniec (spędzający w Indiach wakacje wraz z grupą przyjaciół) jest pod wrażeniem dziewczyny i wdraża w życie plan jej uwiedzenia. Triszna – początkowo zdystansowana i świadoma dzielących ich różnic – stopniowo ulega jego czarowi i zakochuje się bez pamięci. Wyjeżdżają do nowoczesnego Mumbaju, gdzie „życie” szybko weryfikuje wszelkie ideały i mrzonki.
Film „Triszna. Pragnienie miłości” w całości został sfilmowany w Indiach – głównie w Radżastanie i Mumbaju. Przepiękne zdjęcia zachwycających dech w piersiach, ale też nie pozbawionych naturalizmu obrazów to jeden z największych plusów dzieła oraz przynęta dla każdego miłośnika podróży, estetyki i powiewu orientalizmu. W pamięci pozostaje na długo także filmowy soundtrack – skomponowany przez muzyków rodem prosto z serca Indii oraz przez samego Shigeru Umebayashi (kompozytora, twórcy ścieżki dźwiękowej m.in. do: „Spragnionych miłości” Wong Kar Waia oraz „Domu latających sztyletów” Zhanga Yimou).
Jednak prawdziwy hołd składam przede wszystkim odtwórcom głównych ról. Freida Pinto (znana z kultowego już „Slumdog. Milioner z ulicy”) tworzy niezapomnianą, wyrazistą kreację dziewczyny, która jest w stanie wiele znieść dla miłości, ale potrafi również walczyć o własną godność i samostanowienie. Z jednej strony ciągle milcząca, spolegliwa i uległa, potrafi emanować siłą emancypacji oraz gotowości do walki o swoje prawa. Co więcej, jest nieskazitelnie piękna, a jej uroda w intrygujący sposób łączy posągowość i orientalizm. Jej Triszna przechodzi przemianę – zdając sobie stopniowo sprawę z tego, że uzależnienie od mężczyzny to nie ta – właściwa droga (nie jest to jednak spektakularna przemiana, widoczna na pierwszy rzut oka – bohaterka kryje emocje pod maską całkowitego oddania „swojemu panu”, a swoją prawdziwa twarz ujawnia, gdy jest na granicy zatracenia samej siebie). Na ekranie hipnotyzuje również Riz Ahmed (znany ze wcześniejszej współpracy z Winterbottom’em przy „Drodze do Guantanamo”). Jego Jay jest pełen sprzeczności (romantyk czy pozytywista – chciałoby się zapytać). Okrutny, wyuzdany i egoistyczny – jednocześnie wzbudza w widzu politowanie i zmusza do zastanowienia nad przyczynami swojego postępowania: przyjęcia roli pana i oprawcy, który przecież „pokochał szczerze”.
„Triszna” stawia kluczowe pytania, na które starają się od lat odpowiedzieć twórcy filmowi z całego świata: Czym jest miłość? Jaka jest granica między uczuciem, pożądaniem, czy wręcz obsesją? Co stanowi o naszej podmiotowości? Jak dalece jesteśmy w stanie się posunąć, aby walczyć o godność? (Czy w ogóle potrafimy o nią walczyć?). Nie tylko stawia pytania, ale pod płaszczykiem pięknych, kipiących energią, erotyzmem, ale również prawdziwością obrazów Indii – udziela na nie odpowiedzi, które widz może wychwycić w ulotnych gestach, słowach, dźwiękach. Dobre kino, bo w swoim uroku tak niejednoznaczne i drapiące.
„Triszna. Pragnienie miłości”, reż. Michael Winterbottom
Magdalena Bońkowska