Jak pisać o książce autora, którego powieści rozeszły się w ponad 350 milionów egzemplarzy i którego liczni fani czekają z niecierpliwością na każdą nową pozycję książkową? Wydaje mi się, że ci który Kinga znają i lubią i tak sięgną po jego nową książkę. Tych którzy znają Kinga tylko z głośnych ekranizacji jego powieści, przestrzegam, że nie mogą się nastawiać do lektury tak, jak zrobiłam to ja.
Joyland – świetne miejsce dla seryjnego mordercy na kolejny krwawy ruch. Tłumy nieuważnych i żądnych rozrywki ludzi, zakochane pary wjeżdżające z gęsią skórką do tunelu strachu. Genialny krajobraz dla duchów, wystarczy poukrywać kilka upiorów w wesołym miasteczku, by stało się mroczne.
Czytając nową powieść Stehena Knga „Joyland”, poczułam się rozczarowana. Nie jest to ten Stephen King, którego uwielbiają czytelnicy za jego doskonałe powieści grozy. Sięgając po książkę miałam nadzieję na przyprawiający o gęsią skórkę thriller, a otrzymałam ciepłą opowieść obyczajową o inicjacji, oswajaniu śmierci, godzeniu się z trudami życia. Gdzieś w tej wielowątkowej powieści znalazło się miejsce na intrygę kryminalną oraz na dość sympatyczną postać zza zaświatów.
Rozczarowanie jednak minęło, gdy po przeczytaniu połowy tekstu, zdałam sobie sprawę, że wartością książki nie są i nie będą wątki kryminalne, mroczna intryga ani też lejąca się strumieniami krew. Na plan pierwszy wysuwa się 21-letni Devin Jones, student college’u ze złamanym sercem, jego wrażliwość, zaradność i dobroć, które sprawiają, że ludzie wokół czują się szczęśliwsi. Chłopak jest narratorem, który opowiada po latach przygodę swojego życia, która wydarzyła się w 1973 roku. Kiedy przyjeżdża do parku rozrywki jako pracownik sezonowy, poznaje szereg dziwacznych, ale w większości sympatycznych pracowników lunaparku. W jego teamie znajda się rówieśnicy Tom i Erin, którzy podobnie jak Devin, chcą dorobić sobie na studia. Rzuceni na głęboką wodę, bo co jak co, ale sezon letni to dla pracowników parku rozrywki istna harówka, zżywają się ze sobą tworząc prawdziwą paczkę przyjaciół. Devin okazuje się bardzo bystrym pracownikiem i jako jeden z nielicznych lubi nosić futro dziecięcej maskotki i doskonale radzi sobie z dzieciakami. Postanawia zostać rok w lunaparku, aby odłożyć więcej na studia, posklejać sobie złamane serce i do tego rozwikłać zagadkę zamordowanej w wesołym miasteczku dziewczyny. Śledztwo nie jest opisywane, wiadomo, że po powrocie na studia, materiały zbiera Erin. Na plan pierwszy wysuwa się wzruszająca historia matki i jej chorego na dystrofię mięśni synka Mike’a, których Devin przypadkowo poznaje i wkracza do ich życia.
Duch zamordowanej Lindy Gray uwięziony w tunelu strachu przypomina o sobie ukazując się choremu chłopcu, który wykazuje zdolności paranormalne. Czas przyspieszyć rozwikłanie zagadki. Morderca jest tuż tuż, być może znów bezkarnie poderżnie komuś gardło . . .
Nie chcę zdradzać całej fabuły, ponieważ warto sięgnąć po tę ciepłą opowieść o wchodzeniu w dorosłość, z nutką grozy, w ciepłe letnie wieczory.
Recenzowała Magdalena Es
Stephen King „Joyland”
Wydawnictwo Prószyński i S-ka