Steve Martin znany jest przede wszystkim jako hollywoodzki aktor komediowy („Różowa Pantera”, „Fałszywa dwunastka”, „Ojciec Panny Młodej”). Mało kto wie natomiast, że komik jest również utalentowanym pisarzem (jego powieść „Shopgirl” z 2000 roku doczekała się nawet ekranizacji). W swojej najnowszej książce „Piękny przedmiot” porusza temat sztuki – wyjątkowo mu bliski, ponieważ sam jest zapalonym kolekcjonerem dzieł, a także fundatorem jednej z galerii w Los Angeles County Museum of Art.
Fabuła skupia się wokół losów Lacey Yeager – młodej, przebojowej i charyzmatycznej kobiety, która zdeterminowana jest osiągnąć sukces jako właścicielka modnej nowojorskiej galerii. Poczynania bohaterki, cała jej kariera, a także życie prywatne (ściśle jednak powiązane z pracą), opisywane są z perspektywy jej przyjaciela i byłego kochanka – Daniela, krytyka sztuki. To ciekawe rozwiązanie narracyjne sprawia, że otrzymujemy całkiem obiektywny portret dziewczyny, nie dane nam jest wejrzeć w jej głowę i poznać myśli, uczucia i pobudki, którymi kieruje się w swoich działaniach, ponieważ dostępu do nich nie ma fikcyjny autor książki. Snuje on jedynie własne domysły na ten temat, w analogiczny sposób dopowiadając epizody z prywatnego życia Lacey (jak na przykład jej spotkania z licznymi kochankami).
Książka może wydawać się – po samym opisie fabuły – kolejną pozycją spod kategorii lekkiej powieści romantyczno-obyczajowej skierowanej do kobiet. Sama zresztą rozpoczynałam lekturę z takim przeświadczeniem. Nic bardziej mylnego! „Piękny przedmiot” bowiem to historia przede wszystkim o świecie sztuki – środowisku kolekcjonerów i marszandów, zasadach funkcjonowania rynku dóbr kultury, niestabilności pozycji artystów i wartości ich dzieł (których wybrane reprodukcje znajdują się w książce, co stanowi jej dodatkową zaletę), a przede wszystkim – odchodząc już od handlowego aspektu – o tytułowym pięknie sztuki (za które niektórzy skłonni są zapłacić niebotyczne kwoty). Wątek Lacey stanowi w gruncie rzeczy jedynie tło dla przedstawienia treści o wiele głębszych i znaczniejszych, a przy tym niezwykle aktualnych.
Steve Martin dokonał dwóch niezwykłych rzeczy; Po pierwsze – niezwykle umiejętnie ukazał transformację rynku sztuki i zmienną wartość jej wytworów na przestrzeni lat. Zainteresowanie ludzi i popyt na arcydzieła klasycznych artystów, przeniósł się w latach 60. i 70. na wytwory mistrzów modernistycznych, by od początku XXI wieku wylądować na pędzącej w szalonym tempie, barwnej i zmiennokształtnej orbicie sztuki współczesnej. Autor przedstawił tę kulturową ewolucję w sposób jasny i nadzwyczaj ciekawy, prowokując przy tym czytelników do własnych przemyśleń na temat obecnej kondycji artystycznego światka. Nierzadko korzysta przy tym z ironii i sarkazmu, używając ich jednak ze smakiem i umiarem (jednym z moich ulubionych fragmentów jest zresztą sardoniczny komentarz dotyczący pretensjonalnych i przeintelektualizowanych opisów i analiz co po niektórych współczesnych 'dzieł sztuki’). Po drugie – Martin w taki sposób potrafi pisać o artystycznych kreacjach, że czytelnik dostrzeże piękno zarówno w impresjonistycznym rozmyciu się księżyca na tafli morza w „The Bay of Naples by Moonlight” Iwana Ajwazowskiego, jak i w przypominających narysowane ręką dziecka „Kwiatach” Andy’ego Warhola, czy autoportrecie Toma Friedmana, wyrytym przez niego w tabletce aspiryny. Steve Martin sprawia, że każdy kto weźmie do ręki jego powieść – bez względu na to jak wielka jest jego wiedza o malarstwie czy rzeźbie – poczuje się jak prawdziwy znawca sztuki, a nawet jej miłośnik.
Świat nowojorskich kolekcjonerów sztuki, handlowców dziełami i właścicieli galerii i domów aukcyjnych – choć smuci powolnym przeistaczaniem się we wszechobecny wyścig szczurów – okazuje się być prawdziwie fascynującym mikrokosmosem, w którym warto zagubić się na parę godzin. „Piękny przedmiot” – piękna książka. Gorąco polecam.
Gdyby Andy Warhol mógł zobaczyć, jak jego prace podbijają świat sztuki, zareagowałby zapewne na to niezbyt entuzjastycznym „No proszę…”. Zostawił po sobie bogatą spuściznę artystyczną i równie wielką spuściznę medialną. Do mistrzostwa opanował sztukę udzielania lakonicznych wywiadów: zawsze sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie zależało mu na tym, jak wypadnie. Nigdy nie przejmował się tym, czy faktycznie odpowiada na pytanie. Obojętnością sugerował, że nie zależy mu na poklasku, i właśnie to paradoksalnie uczyniło go popularnym. Zapytany, co by zrobił, gdyby dostał milion dolarów na nakręcenie filmu, odparł: „Wydałbym piętnaście tysięcy na film i zatrzymałbym resztę”. Wydaje się to sensowne, jeśli przypomnimy sobie, że jeden z jego wczesnych filmów był siedmiominutowym nieprzerwanym ujęciem tyłka jego przyjaciela, Taylora Meada.
Gdyby Warhol wszedł do baru Cedar Tavern, gdzie przesiadywali wszyscy twardziele z nurtu ekspresjonizmu abstrakcyjnego, niewątpliwie dostałby w mordę za zamówienie szklanki mleka. Przejście od potężnych, dynamicznych machnięć gniewnego pędzla, mających odzwierciedlać wewnętrzne wrzenie, do zrelaksowanych przesunięć rakla po sitodruku, mającym pełnić funkcję tapety, oznaczało wywrócenie do góry nogami powolnej ewolucji sztuki. Dotąd zajmowali się nią wyłącznie twardziele.
Łatwo uczynić z pop-artu przedmiot analizy krytycznej – można na jego temat wypowiedzieć wiele wyrafinowanych twierdzeń – trudniej za to uzasadnić tezę o równorzędności odbitek sitodrukowych i dzieł wielkich mistrzów. Jeżeli kubizm wypływał z rozumu, a ekspresjonizm abstrakcyjny z psyche, pop-art miał źródło w odmóżdżeniu. Aby nie być gołosłownym, warto przypomnieć, że lider nurtu, Andy Warhol, mocno przypominał zombie.
Karolina Słup
Steve Martin „Piękny Przedmiot” Wydawnictwo W.A.B.