Łączą się w jedno ciało, oddychają tym samym powietrzem. Mają ten sam cel, wspólne zainteresowania. Tworzą krąg, są jednością i wydaje się, że nikt nie jest w stanie go przerwać…
Tatuażystka Elise (Veerle Baetens) i Didier (Johan Heldenbergh) są parą prawie klasyczną. Ona wiedziona bardziej intuicją, on twardo stąpający po ziemi. Ona szalona i namiętna blondynka, przy której Didier rozkwita. Przez kilka miesięcy gorący flirt rozgrzewają jeszcze bardziej dźwięki instrumentów. Didier jest zakochany w bluegrassie, a Elise zaczyna z nim współdzielić jego muzyczną pasję. Ten sielski obrazek zaburza wieść o tym, że Elise jest w ciąży. Mimo niezbyt pozytywnej reakcji ostatecznie Didier podejmuje wyzwanie i przez kolejne siedem lat cała trójka stara się wieść normalne, poukładane życie. Aż do dnia, w którym dowiadują się, że ich córeczka Maybelle ma nowotwór. Ich świat wywraca się do góry nogami. Miejsce miłości zajmuje niepewność, namiętność zastępuje troska, a ich związek zaczyna się sypać.
„W kręgu miłości” to świetne stadium związku. Choć fabuła jest niechronologiczna udaje się złożyć w całość smutną historię namiętności zmieniającej się w przyzwyczajenie, przywiązanie, a może obowiązek ostatecznie prowadząc do rozpadu. Zbyt szybkie i trudne do uchwycenia przejścia z czasu teraźniejszego do przeszłości utrudniają odbiór filmu. Ten mankament nadrabiają jednak dobre zdjęcia i świetna muzyka. Choć sama nie gustuję w tym gatunku musze przyznać, że noga sama przytupywała do rytmu. Świetna ścieżka dźwiękowa i dobór utworów, które idealnie wpasowywały się w nastrój i tematykę scen.
Film w reżyserii Felixa Van Groeningena to opowieść o wierze i zwątpieniu, o silnej chęci zobaczenia tego co niewidzialne i brutalnym realizmie wyznawanym mimo tego, że rani uczucia bliskich. To opowieść o miłości i nienawiści do Ameryki, w której kocha się kulturę, dorobek, wolność, ale nienawidzi konserwatywnego podejścia do pewnych kwestii, rządów, polityki. Wreszcie o bezgranicznej miłości, która jak krąg, jest początkiem i końcem, który został przerwany. Nic już nie może być jak dawniej, nic nie domknie tego kręgu, w którym jeden z elementów zniknął bezpowrotnie. Warto zobaczyć „W kręgu miłości” choćby z powodu bardzo dobrej muzyki, niezłych kreacji aktorskich i poruszającego przesłania.
Marzena Rogozik