Przed obejrzeniem „Sonaty Belzebuba” Teatru Scena STU zastanawiałam się, czy będzie to kreacja jednego aktora? Ostatecznie, w mojej ocenie, najbardziej wyrazistą postacią, przyćmiewającą pozostałych bohaterów jest właśnie Belzebub grany przez pana Zbigniewa Wodeckiego. A gdy do tego dodamy ciekawy koncept, wykorzystanie elementów ruchomej sceny czy wreszcie wspaniałą muzykę, to na „Sonatę Belzebuba” zdecydowanie warto się wybrać.
Bardzo ważnym elementem spektaklu jest muzyka, grana na wielu instrumentach, z licznymi wokalami bohaterów, potęgująca napięcie a zarazem tworząca piekielny klimat w drugiej części spektaklu. Zbigniew Wodecki raczy nas nie tylko śpiewem i grą na skrzypcach oraz trąbce, ale także wspaniałą kreacją aktorską.
Warto również zwrócić uwagę na innego bohatera – Istvana. Trafiając do piekła prowadzi dysputę z Belzebubem, który chciałby jego rekami stworzyć niebanalne dzieło, tytułową Sonatę Belzebuba. Istvan toczy walkę z samym sobą, zadając sobie pytanie, czy wybrać sztukę, czy życie z emocjami. Obserwujemy jego niemoc, gdy nie jest w stanie zagrać na żadnym instrumencie. Chciałby nawet uciec wzywając imienia Boga, ostatecznie jednak upada i „zabija się będąc już trupem” a książę ciemności triumfuje.
Nieco demoniczna sceneria nie przeraża widza, jest to bowiem rodzaj kabaretu a aktorzy rozbawiają widownię zabawnymi anegdotami. Zastanawiające jest dla mnie jednak, czy udany spektakl musi epatować erotyką – tutaj prezentowaną przez Hildę. Jednak na to pytanie trzeba odpowiedzieć sobie samemu. Cały spektakl warto obejrzeć.
Spektakl obejrzałam dzięki uprzejmości Teatru Scena STU w Krakowie.