„Nikt nie może żyć tak, jakby chciał. Wszyscy poświęcamy jakąś dozę swojego czasu, żeby mieć dach nad głową i pełną miskę. To jest nasz układ ze społeczeństwem, które samo w sobie też jest jakimś układem” – padają w pewnym momencie słowa w sztuce na podstawie powieści Elii Kazana „Układ”, wystawianej na scenie Teatru Bagatela w Krakowie. I niby to jasne, ale co się stanie jeżeli zechcemy się zbuntować i zmienić zasady układu?
Główny bohater „Układu” to Eddie Anderson (Dariusz Starczewski), człowiek sukcesu. Mężczyzna ma wszystko czego może pragnąc człowiek – ogromny dom, kilka samochodów, pieniądze, piękną żonę i córkę (Angelika Kurowska), a nawet kochankę. Można śmiało powiedzieć, że odniósł sukces tak w życiu prywatnym jak i zawodowym. A jednak, idealnie utkane życie zaczyna ulegać powolnemu rozpadowi, częściowo za sprawą kochanki Gwen (Ewelina Starejki), a częściowo pod wpływem zmian jakie zachodzą w samym bohaterze, który będzie musiał odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Na jakie pytania w moim odczuciu odpowiada? Co się stanie, kiedy nagle zdasz sobie sprawę z tego jak jałowa jest Twoja egzystencja? Czy należy umrzeć aby móc się odrodzić? I może to pozornie banalne – czy mieć równoznaczne jest z być.
Choć sztuka opiera się raczej na jasnych kontekstach, to jednak spróbujmy wejść głębiej. Wymowne zdaje się już samo nazwisko głównego bohatera Anderson – tak przeciętne, a zarazem idealne aby przedstawić głównego bohatera, którym może być każdy z nas. Eddie wmawia innym wbrew badaniom, że palenie nie jest szkodliwe, zdaje mu się, że to on kreuje swoją rzeczywistość, no właśnie, zdaje. Ponieważ, w pewnym momencie uświadamia sobie, że jego życie to nic więcej jak stek kłamstw, w dalszej podróży przyjdzie mu się zmierzyć z wieloma przekonaniami, w które do tej pory usilnie wierzył. Z kreatora idealnych produktów, sam staje się jednym z nich. Jak jednak uciec z klatki, którą stworzyło się samemu przy niejakiej pomocy społeczeństwa? Eddie będzie musiał przebyć naprawdę daleką drogę aby się uwolnić.
W aspekcie aktorstwa, warto wspomnieć o świetnej kreacji Pawła Sanakiewicza w roli ojca Eddiego, ocierającego się o mistrzostwo. Pozostałym również nie można nic zarzucić, grę aktorską ogląda się z przyjemnością. Wszystko jest w „Układzie” doprowadzone do skrajnej formy – dużo seksu, dużo pieniędzy, zmanierowana żona (Anna Rokita), która ociera się o granice głupoty, wierząc w każde słowo psychoanalityka Doktora Leibmanna (Sławomir Sośnierz). Scena to sterylne pomieszczenie w białym kolorze z minimalną ilością sprzętów w postaci krzesła i łóżka. Do tego schody oraz drzwi, a ramach zapotrzebowania dodatkowe rekwizyty. Całość budzi skojarzenia, z produkcjami pokroju filmy „American Psycho” oraz „Truman Show”. Choć czy aby na pewno trzeba szukać aż tak daleko? Bo choć zechcemy zaprzeczyć, to jednak pewne elementy z życia Eddiego, znajdzie w swojej egzystencji każdy z nas. Nawet jeżeli słowa, mówiąc o tym, że po części wszyscy udajemy, że lubimy rzeczy, które budzą w nas wstręt, że nikt tak naprawdę nie jest szczęśliwy a ludzie dzielą się na biednych i bogatych, są przesadzone, to jednak trudno odmówić im choćby szczątkowej prawdy.
Recenzowała Monika Matura
Spektakl obejrzany dzięki uprzejmości Teatru Bagatela