W dzieciństwie w nadmiarze pochłaniała Musierowicz, kiedy dorosła uzależniła się od Wiśniewskiego. Za dnia funkcjonuje w trybie zerojedynkowym, wieczorami oddaje się rozkoszy czytania i radości pisania. Kobieta pełna sprzeczności, z niespożytymi pokładami energii i pozytywnego myślenia. Karolina Chłoń, autorka książki „Detoks” i redaktorka działu literackiego w KULTURAtce opowiada o początkach swojej literackiej kariery, za którą mocno trzymamy kciuki!
Marzena Rogozik: Księgowa, umysł ścisły. Kobieta, która postrzega świat zerojedynkowo, ale z literackim zacięciem? Myśląc stereotypowo to się wyklucza, w Twoim przypadku dobrze się uzupełnia. Jak to możliwe?
Karolina Chłoń: Studia i praca, jaką obecnie wykonuję, to mój bezpieczny sposób na życie, który zapewnia mi przetrwanie, materialny byt. Pracuję, zarabiam, mam co do garnka włożyć i za co pójść do kina, czy na piwo z przyjaciółmi. Pisanie to pasja, sposób na oderwanie się od „dorosłości”. Forma relaksu. Coś, co robię dla siebie, co daje mi szczęście.
– Kiedy przyszłaś na rozmowę ws. praktyk w KULTURAtce zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie. Zmotywowana, chętną do działania, z mnóstwem pomysłów. Wulkan energii. Nie trzeba było Cię upominać, nie trzeba było pilnować terminów. Nie byłaś humanistą, a ciągnęło Cię do kultury, pisania, opisywania kulturalnej rzeczywistości. Od zawsze tak miałaś?
Cieszę się, że zrobiłam na Tobie dobre wrażenie, bo bardzo denerwowałam się przed tą rozmową, a zależało mi żeby dołączyć do KULTURAtki. Przez pięć lat studiowałam rachunkowość, a zaraz po licencjacie będąc jeszcze w trakcie studiów magisterskich, dostałam pierwszą pracę, w korporacji. I tak się zaczęła ta moja zawodowa kariera. Wtedy jeszcze nie myślałam o pisaniu. Moje życie dzieliło się na czas spędzony w pracy i poza nią czyli na spotkania z przyjaciółmi. Pisanie przyszło znacznie później, choć czasem myślę, że jednak trochę za późno. Na szczęście pisarstwo, przynajmniej to, które ja uprawiam, jest czymś, co można robić „po godzinach”. Nie trzeba zaraz rzucać posady, która pozwala na prowadzenie całkiem wygodnego życia.
– Wiele kobiet zaczyna pisać dopiero na emeryturze. Spełniają młodzieńcze marzenia, bo wreszcie mają na nie czas. Ty zaczęłaś wcześnie, w dodatku równocześnie pracując. Jak udało Ci się to pogodzić?
Pisanie „Detoksu” było moim sposobem na urozmaicenie sobie dnia codziennego. Wiesz, w pewnym momencie człowiek chcąc nie chcąc wpada w rutynę: dom, praca, dom, czasem spacer czy wyjście do pubu ze znajomymi. Mieszkałam wtedy za granicą, z dala od rodziny i przyjaciół, którzy zostali w kraju. Nie znałam też języka, więc moje możliwości na ciekawe spędzanie wieczorów były dość ograniczone. Nie mogłam zapisać się na żaden interesujący kurs, a ile można spacerować? (śmiech). To sprawiło, że pewnego wieczoru w mojej głowie zrodził się pomysł napisania książki. Wcześniej prowadziłam bloga, więc miałam już jakąś wprawę w pisaniu, co więcej wiedziałam też, że pisanie sprawia mi frajdę, że mnie relaksuje. Początkowo zakładałam, że pewnie naskrobię jakieś 20 stron i odpuszczę, a wyszły 202 strony i tak powstała książka. Prace nad nią zajęły mi rok. Bardzo dobry okres w moim życiu.
– Kiedy złapałaś literackiego bakcyla? Coś Cię zainspirowało, było impulsem do tworzenia?
Przed książką był blog, a wcześniej, jeszcze w szkole pamiętam, że bardzo lubiłam pisać wypracowania. Chyba prowadziłam też pamiętnik, ale z przerwami. Dużo też czytałam. W podstawówce głównie Musierowicz i Siesicką, a w ogólniaku lektury i wszystko to, co udało mi się znaleźć w pobliskiej bibliotece publicznej. Książki dosłownie połykałam średnio w dwa – trzy dni. Wieczór oznaczał dla mnie książkę w jednej ręce, a kubek herbaty w drugiej. Nie będę ukrywać, jestem książkofilem.
– Ale chyba nie tylko Musierowicz ukształtowała twoją literacką osobowość? (Śmiech) Masz swoich idoli? Jakiś autorytet, na którym się wzorujesz?
Janusz Leon Wiśniewski. Pamiętam jak trzęsły mi się ręce, gdy jechałam po autograf na Targi Książki w Krakowie z jego „Bikini” pod pachą. Zwłaszcza, że rok wcześniej m.in. dzięki niemu moje opowiadanie zajęło pierwsze miejsce w Piątej Edycji Konkursu Czerwone Jabłko Miłości miesięcznika Pani. Bardzo chciałam mu podziękować, ale pamiętam też, że się wahałam i chciałam nawet nie iść na te targi. W dniu targów mama zadzwoniła z informacją, że Wiśniewski podpisuje książki i że mam 45 minut, bo będzie rozdawał autografy tylko do dwunastej. Zamówiłam taksówkę, za ostatnie trzydzieści złotych jakie miałam w portfelu (a do wypłaty został jeszcze tydzień!) i pojechałam. Jak na złość wszędzie korki, światła, jakiś koszmar… Do tego flegmatyczny taksówkarz! Naprawdę myślałam, że nie zdążę. Ale udało się. Nie wiem kto był bardziej podekscytowany, ja czy moja mama, która wydzwaniała do mnie non stop z pytaniem gdzie jestem, bo trzymała dla mnie miejsce w kolejce. Wspaniałe przeżycie, które na zawsze zostanie w mojej pamięci. A od roku, może dwóch jestem też wielką fanką literatury faktu: Wojciech Tochman, Mariusz Szczygieł, Hanka Krall – reporterzy Dużego Formatu Gazety Wyborczej. Uwielbiam, wszędzie i w każdej ilości!
– „Detoks” to powieść opowiadająca o życiu dwudziestokilkuletniej kobiety z Krakowa. Większości czytelników pewnie nasunie się pewne skojarzenie. Czy w Detoksie znajdziemy jakieś wątki autobiograficzne? Podobieństwa do Twojego życia prywatnego?
Myślę, że tylko w science fiction wszystko od początku do końca jest zmyślone. W pozostałych gatunkach literackich zawsze znajdzie się jakieś ziarenko prawdy, które zainspiruje pisarza do napisania powieści. A co jest ziarenkiem prawdy w „Detoksie”? Chociażby Pauza na Floriańskiej w Krakowie. A kłamstwem? To, że główna bohaterka ma prawo jazdy. Bo ja na przykład nie mam (śmiech).
– Ale dlaczego akurat taka tematyka?
Od setek tysięcy lat jedni piszą o miłości, a inni o miłości czytają, to się nigdy nie zmieni.
– Po napisaniu byłaś zadowolona z efektu końcowego?
Tak, wciąż podoba mi się koncepcja „Detoksu”, ale nie chcę jej tutaj zdradzać, bo to ona wywołuje „wow” u ludzi którzy, po książkę sięgają.
– Masz w planach kolejną powieść? Co to będzie? Uchylisz rąbka tajemnicy?
Od kilku miesięcy myślę o napisaniu reportażu, mam już w głowie kilka pomysłów, tematów. Ale wcześniej chciałabym zrobić studia podyplomowe w Instytucie Reportażu w Warszawie. Jak się uczyć to od najlepszych, a tam właśnie wykładają moi guru: Tochman, Szczygieł, Krall.
– A co w takim razie daje Ci działalność w KULTURAtce? To taka „dziennikarska proteza”? Przedwstęp do Twojej dziennikarskiej kariery w przyszłości? Wiesz, że trzymamy za to kciuki!
KULTURAtka daje mi przede wszystkim możliwość poznania ciekawych ludzi, zarówno w Kulturatce jak i w wydawnictwach, z którymi współpracujemy, oraz wśród mieszkańców Krakowa, dla których organizujemy różne konkursy. Możliwość pisania, ciągłego udoskonalania warsztatu podczas pisania recenzji czy relacji ze spotkań z pisarzami. Poczucie, że biorę udział w tworzeniu czegoś fajnego, ciekawego, ważnego. Po prostu jestem szczęśliwa, że mogę robić to, co kocham, czyli dużo pisać i jeszcze więcej czytać!
Rozmawiała: Marzena Rogozik