Życie ma tę cudowną właściwość, że kiedy wydaje ci się, że nic już cię nie zaskoczy, zostajesz zaskoczony. Dokładnie tak samo było w przypadku „Matki” Ignacego Witkiewicz, bo czy może być on jeszcze bardziej pokręcony? Okazuje się, że tak, a przynajmniej w interpretacji krakowskiego Teatru Odwróconego.
Jak przeczytać możemy na stronie Teatru Odwróconego – reżyser został ojcem i właśnie związane z tym przeżycia skłoniły go do powstania spektaklu. Wydarzenie to jednocześnie poszerzyło jego światopogląd o dodatkową perspektywę, której autor „Matki” nie posiadał. Zgodnie z zapowiedzią twórców, jest to teatr na trzy kobiece głosy i jeden męski. Innymi słowy na scenie zobaczymy trzy kobiety wcielające się w rolę tytułowej matki na różnych etapach jej życia oraz mężczyznę grającego rolę Leona i ojca. Jedyną postacią posiadającą realny wpływ na swoje ruchy jest Leon. Matki poruszają się natomiast po wyznaczonych im na podłodze taśma torach, wykonując szereg powtarzających się czynności. Najmłodsza z matek pełna młodzieńczego uniesienia zachwyca się pierwszą dawką kokainy, ciężarna martwi się o przyszłość nienarodzonego dziecka, trzecia – właściwie zbieżna z postacią z dramatu, kontempluje swoją klęskę wychowawczą i utracony wzrok.
Gra aktorska momentami ociera się o geniusz, a interpretacja dokonana przy minimalistycznej scenografii przemawia do mnie. Białe twarze aktorów kontrastują z czarnymi ustami. Wyklejona trajektoria poruszania się matek, zdaje się być odzwierciedleniem wybranej przez nie drogi z której trudno im zejść. Rola zagrana przez trójkę aktorek Annę Dzierżę, Marzenę Figiel oraz Aleksandrę Kowalczyk – każda z aktorek idealnie weszła w skórę swojej podopiecznej. W roli męskiej Kiril Denev, Bułgar zachwycający nie tylko swoim wzrostem i znajomością języka polskiego.
Podczas oglądania spektaklu zrodzić może się w nas wiele pytań, między innymi o to, w którym momencie kobieta może zostać nazwana matką, jakie zmiany zachodzą w jej psychiczne, jakie jest moralne posłannictwo matki oraz jej obowiązki względem dziecka? Do tej puli moglibyśmy dorzucić jeszcze pytanie o wartości, które matka powinna przekazać dziecku. Nie bez znaczenia jest pojawiająca się na scenie wanna, w końcu to właśnie z wody wychodzi dziecko, tam także odbywa się ostateczny bunt jednej z matek, która oznajmia: Chcę żyć! – i krzykiem tym niby to inkantacją uśmierca pozostałe matki siebie mianując jedyną i prawdziwą. Jakby tego było mało ciąża, a co za tym idzie Leon, okazują się być jedynie poduszką. Czy zwrot ten staje się jednocześnie unicestwieniem podstaw sztuki? A może to znak, że matka wybrała najlepszą z dróg i ani kokaina, ani alkohol ani tym bardziej jej syn nie staną na jej drodze i jest jeszcze nadzieja?
Monika Matura