Rodzeństwo Wachowskich powraca z nową historią. Spodziewacie się filmu na miarę Matrixa? Porzućcie wszelkie nadzieje. Słynny duet tym razem wrzuca do kin popkulturową papkę, która ma nas przede wszystkim odurzyć wizualnie.
Historia sympatycznej Jupiter Jones, która na co dzień sprząta ze swoją liczną rodziną, amerykańskie domy, a przez przypadek dowiaduje się, że jest księżniczką z Kosmosu, to kino obliczone na zadowolenie masowej publiki. Nie jest to do końca zarzut, wszak w produkcjach tego typu liczy się przede wszystkim zysk. A my sami na produkcje tego typu chodzimy przede wszystkim po to, aby dobrze się bawić. Nie ma się więc co obrażać o lekką formę i pewne niedoskonałości. Niemniej jednak po słynnym rodzeństwie, które dało światu jeden z najlepszych filmów sf jakim z pewnością był Matrix, można oczekiwać czegoś więcej. Zamiast tego mamy dość naciąganą historię dziewczyny wplątanej w jeszcze bardziej naciągane porachunki międzyplanetarne.
Jupiter: Intronizacja kuleje przede wszystkim z powodu kiepskiego scenariusza przypominającego wielki misz masz przeróżnych wątków, które połączone w jedno nie do końca ze sobą współgrają. Wszystkiego mamy tu po trochu, przy jednoczesnym braku zagłębiania się w którekolwiek z zaprezentowanych zagadnień.
Mamy więc trochę cierpkiej analizy amerykańskiego snu, trochę dinozaurów, a do tego jeszcze sam Kosmos upstrzony wręcz, dziwacznymi postaciami, z głównym atagonistą Balemem na czele. Po Eddiem Redmaynie moglibyśmy spodziewać się czegoś więcej, szczególnie mając w pamięci świetną formę jaką zaprezentował w Teorii Wszystkiego. Tymczasem u rodzeństwa Wachowskich, jako ten zły jest albo praktycznie niewidoczny albo karykaturalny i kompletnie irytujący. Miał być zimnym, pozbawionym jakichkolwiek emocjonalnych odruchów władcą, a skończył jako niewydarzony młokos, który nie potrafi sobie poradzić ze swoimi przeciwnikami.
Podobnie sprawa ma się z Channingiem Tatumem, który po całkiem niezłym występie w Foxcatcherze wrócił do grania samego siebie, czyli prężenia muskułów i mówienia od czasu do czasu jakichś małoznaczących kwestii. Błyszczy za to Mila Kunis, która w roli sympatycznej Jupiter odnalazła się bardzo dobrze. Przykuwa uwagę, zapewnia fajną, ciepłą energię przez co bardzo dobrze ogląda się ją na ekranie.
Sami Wachowscy jak zwykle zafundowali nam efektowną baję, który sprawi dużo frajdy małym i dużym chłopcom; a że w tym wszystkim brak interesujacej treści to już inna sprawa. Dlatego też Jupiter może nie przypaść do gustu zatwardziałym fanom sf jako gatunku. Miałka treść, stawianie akcentów na wątki czysto komercyjne i przekaz uproszczony do granic możliwości, sprawiają, że film sprawdzi się przede wszystkim jako niezobowiązująca rozrywka dla widzów nie zaznajomionych z specyficzną estetyką tego nurtu. Jeżeli ktoś z was zastanawia się przy tym nad seansem w Sali 4DX, może być pewny jeszcze bardziej ekstremalnych wrażeń. Nowa technologia jak zwykle sprawdza się znakomicie. Zadanie tym razem było o tyle ułatwione, że film Wachowskich aż się prosi o oglądanie go w takim miejscu. Tam gdzie fotele szaleją, woda leje, a unoszący się w powietrzu zapach róż i łąki w środku lata sprawią, że zima stanie się jeszcze bardziej nie do zniesienia, nie ma miejsca na nudę. Jakikolwiek film by nie był.