Dla tych, którzy cenią ciekawe brzmienie muzyki, występ Juli Marcell, który odbył się w zeszły piątek był ucztą dla ucha. Podczas promocji jej ostatniego albumu, Julia i pozostali twórcy byli wierni swoim uczuciom. Ta uczciwość twórcza była oczywista dla publiczności. Sukces występu stał się możliwy dzięki wrażeniu przeniesienia publiczności w całkowicie inny wymiar. Możliwość eksploracji różnorodnych przestrzeni, subtelnie otworzyła słuchaczy na to, co rzeczywiste, lecz trudne do uchwycenia.
Koncert rozpoczęła grupa Young System Club. Powszechne mniemanie, że support jest mniej atrakcyjny od głównego wykonawcy, zostało tu całkowicie obalone. Szalone przejścia i różnorodne struktury dały przedsmak tego co miało nas czekać. Pasja i dzikość to najbardziej adekwatne terminy by opisać to, co zaprezentowali ci młodzi ludzie. Podczas godzinnego występu przenieśli słuchaczy w całkowicie wyjątkowe miejsca. Rytm szeptał by poruszyć ciałem, a ostre brzmienie gitar drażniło zmysły dając polisensoryczne doznania. Trzy gitary na scenie mogły początkowo wydawać się przesytem, ale szybko zostaliśmy omotani siecią doznań, gdzie każdy wykonawca był komplementarną częścią przedstawienia.
Po tej podróży w nieznane przestrzenie podano danie główne. Na scenie pojawiła się eteryczna, młoda kobieta w czarnej sukience i przeniosła rozbudzoną widownię w całkowicie inny świat.
Utwór „Superman” prowokował do wejścia w głąb siebie i rozpoczął szalony taniec emocji tego wieczoru. Siedemnaście utworów podano widowni bez komentarza. To było tak jakby publiczność weszła do pokoju pełnego uczuć i mogła je samodzielnie odczytać.
Zostaliśmy obdarowani całym spektrum uczuć podczas tak krótkiego czasu. Najpierw „Superman” utwór lekko psychodeliczny, ciemny, później bajkowy dziecięcy świat i okres dojrzewania zaznaczony elektryzującą atmosferą plemiennych rytmów. Julia nie zapomniała o starych przebojach… Zagrała je w nowych, ciemniejszych, mocniejszych aranżacjach. Zabrzmiało „Echo”, poleciała „Matrioszka” i inne z płyty June. Julia jak zwykle oszczędna w słowach, ale to nie przeszkodziło jej nawiązać dobrego kontaktu z publiką. Często stawała na brzegu sceny, by być bliżej z tańczącymi pod nią fanami. Ściskała ręce, podawała mikrofon. Publika doczekała się bisu, podczas którego zabrzmiały dwie piosenki. Ostatnia – „Cincina”, jedyna na płycie piosenka w języku polskim, ta z najbardziej porywających, pozwoliła fanom na sam koniec zaśpiewać wraz z Julią.
Twórczość Juli Marcell daje nam obietnicą ciągłego rozwoju. Dziękujemy za ucztę zmysłów, która stała się naszym udziałem.
Venant Jaomanoro