„Szczęśliwe dni” Samuela Becketta w przekładzie Antoniego Libery to sztuka dwóch aktorów imieniem Winnie i Wille, połączonych szczególną więzią i wspólnym celem w życiu – poszukiwaniem jego sensu i radości, która blednie na tle nieskończonych prób oswajania śmierci. Czy człowiek może być szczęśliwy wiedząc, że i tak umrze? Czy Bóg przejmuje się cierpieniem człowieka? Czy miłość i zaufanie w obliczu cielesnego i duchowego oddalenia mają szansę przetrwać? Na te i wiele innych pytań próbują odpowiedzieć uwikłani w życie bohaterowie.
Winnie przy akompaniamencie Willie’go śpiewem przywołuje wspomnienia z czeluści zawodnej ludzkiej pamięci. Toczy wewnętrzną walkę pomiędzy przeszłością, do której wraca z nostalgią, teraźniejszością, w której jest uwięziona – zupełnie jak w kopcu, który ją zniewala i więzi, a przyszłością, którą naiwnie próbuje ubrać w szaty szczęścia i spełnienia. Jedyną ostoją Winnie jest torba przytwierdzona do kopca, do której co chwilę sięga, wyjmując rekwizyty-wspomnienia. Niczym amulet chroniąca od zapomnienia, jest źródłem nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone: „zawsze będzie torba”. Codzienne obowiązki Winnie pozwalają widzowi odróżnić pory dnia: wyczesać włosy, pomalować usta, sprawdzić czy nie przybyło zmarszczek, założyć kapelusz, oto czym bohaterka zakrząta sobie głowę po przebudzeniu. Rytuały, dla których zaczyna kolejny dzień.
Willie – akompaniator Winnie, jej towarzysz, człowiek bliski i daleki zarazem. Rola zagrana przez Konrada Mastyło niemal bez słów. Pianino to jego język, za pomocą granej przez siebie muzyki wyraża bliskość i uczucie do Winnie. Aby nie popaść w obłęd, skazany na ciągłe towarzystwo wiecznie niezadowolonej, ironicznej Winnie ucieka w sen. Czy prawdziwe uczucie pomiędzy nieszczęśnikami umarło – trudno powiedzieć. Pewne jest, że Willie niestrudzenie trwa u boku kobiety, znosząc jej napady paniki i rozczarowania światem, życiem i ludźmi wokół. Kopiec usypany z ziemi, obrośnięty trawą z Winnie u szczytu jest niczym atrakcja turystyczna dla zabłąkanych przechodniów, których z rozżaleniem wspomina kobieta. Dialog pomiędzy bohaterami właściwie nie istnieje, komunikację pomiędzy nimi można zredukować do stwierdzenia – Willie pokornie słucha monologu, który wygłasza Winnie, zaś każda jego reakcja czyni jej dzień szczęśliwym: „to będzie naprawdę szczęśliwy dzień” – mówi słysząc pomrukiwania mężczyzny.
Bohaterowie są więźniami życia, nad którym powoli tracą kontrolę, a kopiec pochłania ich kawałek po kawałku. Dzień za dniem, godzina za godziną życia Winnie i Williego nieubłaganie przemija, odmierzane obrotem kopca wokół własnej osi. „Szczęśliwe dni” to posępna sztuka upstrzona groteskowym zachowaniem nieobliczalnej Winnie i karykaturalną postacią Williego. Niestety wyborna gra aktorska duetu Beaty Rybotyckiej i Konrada Mastyło momentami zostaje przyćmiona zbyt statyczną choreografią i monotonią rekwizytów, na czym sztuka traci. Obok wyśmienitej gry aktorskiej, jej mocną stroną jest świetnie oddający wewnętrzne przeżycia bohaterów tekst oraz sugestywne muzyczne frazy, dla których ostatecznie warto odwiedzić teatr Scena STU w Krakowie.