Wybitny aktor wciela się w rolę wielkiego aktora. Jerzy Trela i John Barrymore. Łączy ich nie tylko kunszt aktorski, zamiłowanie do teatru, sława, ale również spektakl grany od maja 2013 roku na deskach Krakowskiego Teatru Scena Stu. Jerzy Trela w sztuce Williama Luce’a pt. „Wielki John Barrymore” gra jednego z najznamienitszych aktorów szekspirowskich XX wieku.
Co wiemy w Polsce o Johnie Barrymore? Zdaje się, że niewiele. A szkoda, gdyż była to postać nietuzinkowa, złożona, wybitna, charyzmatyczna i skandaliczna. Można powiedzieć, że był swoistym celebrytą początków dwudziestego wieku. Jego sławę aktorską, pełne kunsztu role, wyprzedzały głośne komentarze z brukowców na temat jego bujnego życia prywatnego, wypełnionego alkoholem i kobietami.
John Barrymore urodził się w 1882 roku w Filadelfii w rodzinie z tradycjami aktorskimi. Od najmłodszych lat wykazywał zainteresowanie grą na scenie. W pewnym momencie zetknął się nawet z Heleną Modrzejewską, która wpłynęła na to, że John został ochrzczony w wierze katolickiej. Od 14 roku życia zmagał się z uzależnieniem od alkoholu. Był czterokrotnie żonaty i tyleż samo razy rozwiedziony. Pod koniec życia został uznany za bankruta. Jako wybitnego aktora dramatycznego rozsławiły go przede wszystkim nowatorskie i wybitne kreacje głównych bohaterów ze sztuk Szekspira. Oprócz tego występował w znanych produkcjach filmowych takich, jak „Dr. Jekyll i Mr. Hyde”, „Sherlock Holmes”, Don Juan”.
Niewiele jednak z dawnej świetności, pozostawia Williama Luce bohaterowi swojej sztuki. Na scenę wchodzi lekko wstawiony, dowcipkujący mężczyzna, który targany wspomnieniami z dawnych lat aktorskiej świetności, próbuje raz jeszcze wskrzesić swój splendor, odgrzewając strofy z granego niegdyś z rozmachem spektaklu „Król Ryszard III”. Pomaga mu w tym jego wieloletni przyjaciel i jednocześnie sufler, który poprawia recytowane strofy, dyscyplinuje aktora, podpowiada i przypomina o celu ich spotkania za każdym razem, gdy Barrymore wspomina dawne czasy świetności, recytuje inne wersety niż te z „Ryszarda III”, opowiada dowcipy, podśpiewuje czy nalewa sobie kolejną szklankę Jacka Danielsa.
Prosta fabuła sztuki staje się pretekstem do snucia głębszej refleksji na temat tragedii genialnej jednostki, która odchodzi w niepamięć.
Sztuka pozwala widzowi otrzeć się o geniusz Johna Barrymore: porywa jego dowcip, lekkość z jaką zmienia się z jednej postaci szekspirowskiej w drugą, wzrusza jego walka z teraźniejszością odartą z dawnej świetności, zasmuca uzależnienie, które na naszych oczach wyniszcza wybitną jednostkę targaną namiętnościami. Spomiędzy przemyślanych gestów i słów, sączy się coraz gęściej, fatalizmu ludzkiego losu, człowieka u schyłku życia, w którym kotłują się równocześnie wielka wrażliwość, talent, lęk przed zapomnieniem, samotność oraz gorzka wściekłość na przemijanie.
Jerzy Trela mierzy się z nie lada zadaniem: pokazać złożoność postaci Johna Barrymore, jego aktorską wirtuozerię przeplataną wątkami z życia osobistego w spektaklu, który gdyby nie obecność Suflera, możnaby nazwać monodramem, to wyzwanie na miarę wielkiego aktora. Trela jest bardzo oszczędny, nie przerysowuje postaci, nawet w chwili, gdy dowcipkuje ani też, gdy sięga po kolejny kieliszek tłumacząc co to jest delirium tremens. Gra Treli jest wyważona, każdy gest niezwykle oszczędny. Aktor swobodnie bryluje po scenie, z lekkością wciela się w coraz to nowe postacie z dramatów Szekspira, by za chwilę stać się wątpiącego w sens życia, nietrzeźwego Johnego Barrymore, który droczy się z Suflerem i publicznością. Jerzy Trela bawi się stylami, żongluje słowem i wspaniałą dykcją rodem z klasycznego teatr, którą coraz rzadziej można usłyszeć.
Spektakl jest przejmujący, mimo, że pojawiają się w nim elementy humorystyczne, płynie z niego gorzka refleksja na temat upadku wielkiego aktora, targanego namiętnościami, który u schyłku kariery próbuje jeszcze zabłysnąć, co niestety kończy się nieudaną próbą przywrócenia swej dawnej świetności.
Recenzowała Magdalena Skowrońska
Scena Stu
William Luce „Wielki John Barrymore”
tłumaczenie: Elżbieta Woźniak
reżyseria: Krzysztof Jasiński