Ostatni turnus kolonijny dla spóźnialskich zaczyna się 12.08.2015. Zabieramy wszystkich chętnych. Zbiórka: najbliższa księgarnia.
Należy zabrać ze sobą: pisemne pozwolenie od rodziców (może być z podrobionym podpisem), plecak o dowolnych wymiarach i wisielczy humor. Ten ostatni należy zostawić przed księgarnią. Nie przyda się.
Wejście tylko na hasło.
Hasło podamy później.
No dobra: hasło to „nowy Longin”.
W księgarni należy namierzyć księgarza i półgłosem podać hasło. Odebrać książkę. I bezzwłocznie zacząć czytać.
„Longin. Tu byłem” to lepsze niż kolonie.
„Jako dzieciak lubiłem wakacje tak bardzo, że już we wrześniu myślałem o kolejnych. Uwielbiałem tę ekscytację, kiedy wraz z ostatnim dzwonkiem wybiegało się ze szkoły i pakowało plecak, z którego mama wyrzucała potem najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak młotek, dwa metry sznurka czy wizytowy krawat taty. Pamiętam te momenty, kiedy biegło się na dworzec, wdzierało siłą do pociągu albo biegło w spalinach za odjeżdżającym autobusem. A potem zaczynał się wakacyjny raj… Dziwnym trafem w ciągu roku szkolnego nigdy nie przydarzało mi się tyle przygód co w wakacje”.
Marcin Prokop
Longin razem z babcią i wujkiem wyrusza na Mazury, gdzie rozkręca interes z witaminizowaną karmą dla łabędzi (ale psst, nikt nie musi wiedzieć, że to zwykłe kulki z chleba). Z rodzicami i Bracholem jedzie do Paryża, bo jakimś cudem udaje im się dostać paszporty (smutny pan w okularach musiał chyba przysnąć). A na koniec wyjeżdża z kumplami nad morze i od razu zachodzi za skórę kierownikowi kolonii (który sięga mu do pasa…).
No to co? Komu w drogę, temu… Longin!
Longin, co z ciebie wyrośnie?
Już wiadomo – Marcin Prokop.
Materiały prasowe Znak Emotikon