„[…] nie ma żadnego kociego raju, a po śmierci wszystko gnije w cholerę i jest zżerane przez robaki” wnioskuje Kazimierz po rozkopaniu grobu kota Maurycego, a głośno dodaje „gówno”. Najnowsza powieść Kristiny Sabaliauskaitė „Silva rerum” to rzecz o śmierci, świętości i wolności, nawet jeśli zaczynamy od kociego życia, a właściwie jego końca.
W drugiej połowie XVII wieku na Kresach żył ktoś, kto posiadał cenną listę. „[…] i znajdowali się w tym spisie wszyscy, którzy cokolwiek w Księstwie znaczyli, i świeccy, i duchowni, biskupi i jezuici, i widać było z tego spisu, czyj podpis ile kosztował, a czyjego nie dało się kupić, i kto z nich jest zdrajcą, który się później wyrzekł oddanego głosu”. Jest rok 1659, sto lat po podpisaniu unii lubelskiej, jedenaście lat od wybuchu powstania Chmielnickiego, cztery od najazdu Szwedów i tyle samo od zdobycia Wilna przez Rosjan. Człowiekiem, który posiada listę nazwisk łącznie prawie 1200 osób, a które wraz z Januszem Radziwiłłem oddały pod protekcję Szwecji całe Wielkie Księstwo Litewskie, jest senior rodu Narwojszów – Jan Maciej.
Przenosimy się więc, razem z bohaterami, do XVII-ego wieku. Nietrudno o tym zapomnieć, gdyż cała książka napisana jest plastycznym barokowym stylem, zdania ciągną się nawet przez pół strony. Dialogi prawie się nie pojawiają, niemniej wszystkie myśli postaci są nam znane za sprawą wszechwiedzącego narratora. To on opowiada o wydarzeniach „innych czasów”, które wciąż wkradają się do powieści. Stąd dowiadujemy się o przeszłości poszczególnych bohaterów, ich ówczesnych przekonaniach i postępkach. W ten sposób obraz wszystkich postaci został nam szczegółowo nakreślony. Wiemy dlaczego Jan Kirdej Biront, bakałarz filozofii, „miał porachunki z Panem Bogiem, (…) chętnie by Go spotkał ciemną nocą w ciasnym wileńskim zaułku i za pomocą pięści wyjaśnił, co o Nim sądzi”, i rozumiemy gorycz Elżbiety, matki Narwojszów, która „nigdy w życiu, nawet na mękach, nie przyznałaby się do tego głośno, to w duchu, sama przed sobą musiała przecież wyznać, że ani bycie żoną, ani nawet bycie matką, nie dało jej (…) żadnego szczęścia”. Sabaliauskaitė dokonuje dokładnej analizy każdej z postaci. Nawet wyimaginowany Bazyliszek, stanowiący swego rodzaju Imago dla bohaterów, ma swoje uzasadnienie. Napięcie cały czas podtrzymuje czas fabuły; czas teraźniejszy. I z jednej strony to ogromny plus powieści, dla fanów książek przygodowo-awanturniczych (nie dziwi więc liczba sprzedanych egzemplarzy), z drugiej ci, którzy liczyli na szeroko komentowany w mediach wątek polsko-litewski, mogą być niepocieszeni, bo tego wątku w powieści za wiele nie ma, w związku z czym akcja toczy się szybko, bez większych wtrąceń składających się na tego rodzaju refleksje historyczne. A szkoda.
Gdzieś czai się zło
Jedną z najciekawszych postaci w książce jest, wspominany już, Jan Kirdej Biront, którego historia nie oszczędziła w żaden sposób. Można odnieść wrażenie, że tego bohatera spotkało już wszystko co najgorsze. Kozacka rzeź, kalectwo, próba odebrania majątku przez stryja. Co z tą świadomością robi bohater? Wypiera na przemian z walką. W ten sposób mamy do czynienia z postacią, która przeżyła już dostatecznie dużo, aby wiedzieć, że tylko ten kto jest silny, przetrwa w świecie pełnym niesprawiedliwości i zła. Ostatecznie Biront jawnie opowiada się po stronie grzechu, przyjemności i zabawy, stając się człowiekiem bez skrupułów i z pełną świadomością przemijalności życia. Co za tym idzie, nie bawi się w fanatyczne zabobony i wiarę w boskiego cudotwórcę. Słowem, nie ograniczają go żadne prawa i świętości.
Na tej samej osi linearnej, tyle że na drugim jej końcu (pozornie), znajduje się Urszula z domu Narwojszów. Widok zmarłego rozłożonego kota i chęć uniknięcia takiego losu doprowadzają ją do jednego wniosku – musi zostać świętą. I choć wszystko może wskazywać na to, że ta droga nie jest odpowiednia dla Urszuli Narwojszówny (zalotne spojrzenia w stronę mężczyzn, umiejętne kokietowanie), to bohaterka uparcie dąży do znalezienia się w klasztorze. Jej motywacja nie jest jednak tak oczywista, jak mogłoby się wydawać. Urszula bowiem nie chce zostać świętą, aby modlić się całymi dniami, pomagać otoczeniu i spełniać dobre uczynki. Urszula chce zostać świętą, aby być wielbioną (jej myśli o zastąpieniu swoją osobą Matkę Boską zakrawają wręcz o profanację), aby przyciągać tłumy swoim wizerunkiem na obrazach i aby wynieść się ponad tłum zwykłych szarych ludzi.
Co łączy te dwie postaci? Ostatecznie miłość. Niemniej nie to, jak się wydaje, jest najważniejsze. Dużo istotniejsze jest to, że w gruncie rzeczy wspólnym mianownikiem tej dwójki jest swego rodzaju zło. I o ile Biront popełnia je regularnie, zdając sobie z tego sprawę i nic z tym nie robiąc, o tyle Urszula żyje w nieświadomości ciągłego, według jej mniemania, dobra, podczas gdy jej myśli i motywacja czynów z dobrym nie mają nic wspólnego. Pod pojęciem tego zła kryje się przede wszystkim pycha obojga – chęć zaistnienia w świecie, którego cechą jest przeciętność jego mieszkańców.
Fanatycy kontra wolnomyśliciele
Jan Kirdej Biront, jako ten którego nie ograniczają żadne wyższe prawa (bo w żadne z nich nie wierzy), wciąż walczy z tymi, którzy takie prawa próbują wprowadzić. Jego jawnym przeciwnikiem jest więc Marian Dowgiałło, obrońca wszelkich świętości, zagorzały zwolennik praw biblijnych (które oczywiście interpretuje na swój własny sposób).
Walka między bohaterami toczy się więc, paradoksalnie, o prawa – dla Bironta o prawo do nieprzyjmowania innych praw i świętości, do niczym nieograniczonej wolności – dla Dowgiałły o utrzymanie praw, które już były zakorzenione, o ustalenie porządku, który według niego będzie słuszny. Każda z tych postaw budzi spore wątpliwości, niemniej to wokół tych dwóch bohaterów formują się grupki zwolenników.
Wydaje się, że walka ta prowadzona jest też w ramach odwiecznych stereotypów; Biront jest przedstawicielem społeczeństwa chętnego do zmian, sięgającego po myśli zachodnie, odważnie formułującego poglądy, Dowgiałło reprezentuje nurt zakorzeniony w tradycji, czerpiący z rodzimej kultury, odwołujący się do wiary i religii. Każde z tych sposobów myślenia jest jednak dość wynaturzone, co sprawia, że nie ufamy ani Birontowi, ani tym bardziej Dowgille.
Silva rerum – las rzeczy
„[…] nie można pozwolić, aby takie przeżycie, od którego przejrzał, pozostało nieopisane, nieprzytwierdzone do papieru łańcuchem atramentowych zawijasów”. „Silva rerum” Kristiny Sabaliauskaitė to powieść wielowątkowa tak bardzo, że trudno zliczyć wszystkie tematy, jakie pojawiają się w utworze. Nie dziwi więc tytuł i odwołanie do staropolskiej sylwy, zapisywanej przez danego szlachcica, która zbierała wszystkie informacje, dotyczące zarówno kwestii tych ważniejszych, jak i mniej istotnych.
Sabaliauskaitė przedstawia losy rodziny Narwojszów, wprowadza nas przy tym w świat XVII-wieczny z całym bagażem historycznym. Pojawiają się więc tu i opisy walk, i ówczesnego Wilna z całą jego różnorodnością, i tamtejszych mieszkańców, którzy bynajmniej nie stanowili jednej całości, a o tym jak „inni” potrafili być świadczy wątek przyjaciela Narwojszów, Francuza Delamarsa.
„Silva rerum” to powieść o niezwykle urozmaiconej fabule, a przy tym poruszająca kwestie pozafabularne, kwestie dobra i zła, sprawiedliwości i zdrady, wiary i religii. I myślę, że to właśnie największy atut książki, której fabuła jest jednak momentami dość naiwna i prosta (Urszula natychmiast porzucająca myśl o klasztorze na widok Bironta w kościele, Jan Maciej oddający największy skarb, listę cennych nazwisk, osobie, którą przez cały czas podejrzewał o najgorsze, Kazimierz wielbiący ojca, nie przyjeżdżający na jego pogrzeb z powodu wyjazdu). Bogactwo motywów, wątków i tematów sprawia, że powieść ta jest zdecydowanie warta uwagi. A to dopiero część pierwsza.
Alicja Wielgus
Kristina Sabaliauskaitė „Silva rerum”, przeł. Izabela Korybut-Daszkiewicz, wyd. Znak, Kraków 2015.