„Ostatnia gospoda” to zbiór ostatnich zapisków Kertésza przed jego śmiercią w marcu tego roku. I to właśnie schyłkowość jest w nich na pierwszym planie. Można powiedzieć, że kończy się cały Kertész. Nie tylko fizjologicznie, choć i o przeżywaniu starości się rozpisuje – ale przede wszystkim egzystencjalnie.
Zazwyczaj muzyka nie przeszkadza mi w czytaniu, wręcz przeciwnie, odtwarzam płytę, najlepiej Richtera albo Korzeniowskiego tak, żeby mieć jakieś tło dla słów. Ale z Kertészem było inaczej. Nie mogłam niczego słuchać, musiałam mieć zupełną ciszę. Może dlatego, że noblista często wspomina o różnych, ważnych dla niego utworach, a może dlatego, że każde jego słowo zasługuje na całą uwagę czytelnika.
W „Ostatniej gospodzie” węgierski pisarz podsumowuje twórczość: zmaga się z tworzeniem ostatniej powieści, jest świadomy, że nie jest tak dobry jak kiedyś, czasem brzydzi się pisania, ostatecznie jednak wie, że już do końca jest uwikłany w pisanie i to ono od zawsze o nim stanowiło. Ale czy Kertész wybaczyłby mi określenie „węgierski pisarz”? Przecież to właśnie w Budapeszcie czuł się najbardziej wyobcowany, odrzucony, odsunięty od środowiska literackiego.
Nie rozumiem kraju, którego jestem obywatelem. Co mam wspólnego ze szpiclowskimi Węgrami? Co mam wspólnego z ich zadenuncjowaną moralnością, która uformowała ten kraj? (s.104)
Kertész po raz kolejny rozlicza się z własną tożsamością: węgierską i żydowską. W „Ostatniej gospodzie” przyznaje, że lepiej czuje się w Berlinie. Jednak balansując pomiędzy dwiema stolicami tak naprawdę nie przynależy do żadnej z nich ani do świata i życia w ogóle. Dlatego tak obsesyjnie myśli o śmierci, a nawet planuje samobójstwo:
Wyszedłem na balkon i na trzeźwo oszacowałem odległość asfaltu. W ramach eksperymentu wspiąłem się na pierwszy szczebel balkonowej kraty. Przeszły mnie ciarki. Stało się dla mnie jasne, że nie, nie potrafię i nie skoczę. Muszę wykombinować coś innego. (…) Jestem ze wszystkich stron wciskany w ramy życia, które coraz mniej lubię. Nie ma drogi ucieczki. U podstaw wszystkiego, co miało wpływ na jego kształt, legło jakieś wielkie kłamstwo. (s. 73)
Ostatnie zapiski Kertésza to kolejna autobiografia pisarza, jeszcze bardziej intymna niż poprzednie. W toku diarystycznej narracji pisarz ujawnia przed nami szczegóły związane z coraz szybszym starzeniem się. Parkinson, prostata, chroniczna bezsenność, bezustanne zmęczenie. Towarzyszymy mu także w spotkaniach z „przyjaciółmi” (zaznacza, że „ludzkie związki to fikcja”), w jego prelekcjach, wyjazdach, koncertach, lekturach ulubionych pisarzy, których często cytuje. Po „Dzienniku galernika” i „Ja, inny. Kronika przemiany” dostajemy „Ostatnią gospodę” – domknięcie życia noblisty. Sam Kertész wspomina swoje dzieła, komentuje je, czyta od nowa. Pisze o współpracy przy ekranizacji „Losu utraconego”, która wcale mu się nie podoba oraz o życiu po otrzymaniu Nagrody Nobla. Mamy też całe strony zapełnione wyliczanką codziennych czynności: zjadłem, wyszedłem, poszedłem spać o…, wstałem o… Niekiedy zdają się być nużące. Ale w końcu czy to nie tak wygląda nasz życie? Zapis zwyczajnych działań przeplatając się z wzniosłymi refleksjami czyni „Ostatnią gospodę” dziełem prawdziwym, szczerym, niekiedy aż do bólu.
Imre Kertész to jeden z tych prawdziwie wielkich pisarzy, którzy mimo nagród i chwilowego rozgłosu ostatecznie przemykają po cichu gdzieś między tonami nic nieznaczących książek w księgarniach, albo nie pojawiają się na nich w ogóle: „niedostępny” – figuruje pod jego tytułami na stronie znanej sieciowej księgarni. A wystarczy sięgnąć po choćby jedną z jego książek, aby tę wielkość odkryć (i to niekoniecznie po „Los utracony”, bo co zauważa sam Kertész: „Mówią, że jestem niezwykle poważanym pisarzem, którego akurat – jak wywnioskowałem – nikt nie czyta. Czytają wyłącznie Los utracony”). Nie trzeba nawet do końca rozumieć o co mu chodzi z tą całą węgierskością czy żydowskością. Bo Kertész mówi po prostu o tym, jak to jest być człowiekiem w tak beznadziejnym świecie i jak bardzo jest się w nim samotnym i niezrozumiałym. I może stwierdzeniem tym nie odkrył Ameryki, ale to, jak szczerze i bezpośrednio o tym pisze niewątpliwie mieści się w kategorii ogromnego talentu. Zobaczyć można go właśnie w „Ostatniej gospodzie”, w której Kertész użycza nam gościny w swoim kończącym się życiu.
Recenzowała: Adrianna Olejarka
Tytuł: „Ostatnia gospoda. Zapiski”
Autor: Imre Kertész
Wydawnictwo: W.A.B.
Premiera: 13 kwietnia 2016 r.