W „Święcie trąbek” Marty Masady mieszają się ze sobą dwa tematy: seks i Holocaust. Brzmi odważnie? Nawet bardzo, jeśli dodać, że wszystko opowiedziane jest soczystym i wulgarnym językiem głównej bohaterki. Co wyszło z tego połączenia?
Pewne jest tylko to, że obok debiutanckiej powieści Marty Masady nie da się przejść obojętnie. Jedni pokochają ją za śmiałe opisy, w których ukrywają się refleksje zarówno na temat relacji damsko-męskich, jak i kwestii polsko-żydowskich. Inni powiedzą, że kontrowersyjna forma przerosła treść i pod płaszczem wyuzdanych opowieści nie kryje się już nic, czego wcześniej byśmy nie czytali.
Zula Pogorzelska, główna bohaterka „Święta trąbek” jest beznadziejnie zakochana w reżyserze teatralnym, Romanie. Beznadziejnie, bo nie dość, że Roman ma żonę, nie dość, że przypomina sobie o Zuli tylko raz na jakiś czas, to jeszcze pracują w tej samej branży, więc Zula, nawet gdyby chciała, nie może o nim zapomnieć. Zula próbuje uwolnić się z tego toksycznego związku, podróżując do Nowego Jorku i Tel Awiwu. W każdym z tych miast ma odnaleźć nowe życie, oczywiście oparte na nowej miłości. Kibicujemy więc, by wreszcie trafiła na tego jedynego. I to nie dlatego, że oczekujemy happy-endu jak w bajce Disneya, ale dlatego, że kolejne opisy jej związków opartych przede wszystkim na rozpustnym seksie stają się w pewnym momencie męczące. Gdy do akcji wkraczają erotyczne zabawki i obozowe porno-komiksy, naprawdę marzymy, by poznała wreszcie ułożonego goja.
Nie poznaje. Ale fakt, że na jej drodze pojawiają się kolejny Żydzi, daje możliwość snucia autorce rozważań na temat stosunków polsko-żydowskich. Mamy tu modę na filosemityzm i antysemityzm, mamy nieprzepracowane traumy, mamy poczucie winy, uprzedzenia i brak rozgrzeszenia Polaków przez Żydów za ich zachowanie w czasie wojny. Choć te żale przelały się przez literaturę i kino już nie jeden raz, Masada dobrze pokazuje, jak trudno jest zbudować relacje, gdy dwoje partnerów pochodzi z „różnych światów”. Gdy mimo upływu czasu i zmiany pokoleń, niezagojone rany ciągle dają o sobie znać.
Autorka równie celnie przedstawia niegasnącą potrzebę głównej bohaterki do urodzenia dziecka, znalezienia w życiu wreszcie jakiegoś stałego punktu. Pragnienia, by ktoś jak Patrick Swayze w „Dirty Dancing” padł przed nią na kolana, nieśmiało wychylają się z każdej strony książki. Romantyczne marzenia nie kłócą się z jej seksualną otwartością, wręcz przeciwnie dobrze pokazuje desperackie próby ułożenia sobie życia. Autorka żongluje parafrazami i cytatami z literatury i kultury popularnej, nie sposób odmówić jej umiejętności pisarskich. Tylko, proszę, dlaczego to wszystko podlane zostało takim sosem? Nie jestem pruderyjna, ale mam wrażenie, że obsceniczne opisy powieści służą tylko po to, by o debiucie Marty Masady było naprawdę głośno. A przecież główna bohaterka zostaje rzucona do dwóch fascynujących miejsc – Nowego Jorku i Tel Awiwu, aż się prosi, by z tych, pełnych kontrastów, wycisnąć coś więcej niż tylko kolejne łóżkowe doświadczenia.
Autor recenzji: Dagmara Marcinek
Tytuł: Święto trąbek
Autor: Marta Masada
Wydawnictwo: Grupa Wydawnicza Foksal sp. z o.o.
Data premiery: 27 kwietnia 2016 r.
*Katarzyna Bonda, cytat z okładki książki