Michalina Wisłocka kojarzy się większości z bestsellerową „Sztuką kochania” – seksualnym poradnikiem dla pań jak i panów, którzy nie wiedzą jeszcze jak zadowolić swojego partnera i samemu czerpać z tego przyjemność. I choć książka ta zrewolucjonizowała PRL-owskie myślenie o sprawach erotycznych, biografia autorki, choć po dzień dzisiejszy może wzbudzać kontrowersje i stać się również motywem niejednego filmu, jest większości niestety mało znana. Cieszę się, że do reżyserii „Historii Michaliny Wisłockiej” zabrała się właśnie Maria Sadowska, bo jak już kiedyś wspomniałam, zrozumieć kobietę najlepiej potrafi tylko druga kobieta. A Sadowska, przynajmniej moim zdaniem, należy do tego bardziej feministycznego, a tym samym wyczulonego na najdelikatniejsze sfery w życiu każdej z nas, gatunku.
Zwariowane życie równie zwariowanej kobiety
Wisłocka, będąca ginekolożką i seksuolożką zarazem, była chyba najbardziej rozchwytywaną warszawską lekarką. I nic dziwnego – w końcu z tak charyzmatyczną osobą ja sama chętnie bym porozmawiała, nawet kłamiąc, że mam jakiś problem natury fizycznej. Swoim myśleniem niewątpliwie wykraczała poza ramy epoki w jakiej żyła i może właśnie dlatego okrzyknięto ją największą gorszycielką czasów PRL-u.
Z książki Violetty Ozminkowskiej „Sztuka kochania gorszycielki”, która zawiera niepublikowane nigdy fragmenty dzienników Wisłockiej oraz rozmowy z jej córką Krystyną, dowiedzieć się możemy, że od zawsze była ona osobą odważną i nazbyt szczerą, a przez swój niewyparzony język nigdy nie miała zbyt wielkiego grona przyjaciół. Za to z równie odważną Wandą nawiązała przyjaźń, która, jak się później okaże, przekroczyła wszelkie możliwe granice zaufania. Pod wpływem książki Koizumi Yakumo „Opowieść przy wtórze lutni”, zamarzył jej się trójkąt z nieświadomą niczego Wandą, która, według Michaliny, była najodpowiedniejszą kochanką dla jej męża. Atrakcyjna i doświadczona seksualnie Wanda miała zaspokajać Stanisława na tyle, by nie wyskakiwał w bok z innymi kobietami. A że Michalina z Wandą były jak ogień i woda i wzajemnie się uzupełniały, pomyślała, że ten pomysł jest wręcz doskonały. Tak więc Wanda zamieszkała z państwem Wisłockich, a gdy Michalina zajęta była swoją pracą doktorską, a później przez ponad miesiąc leżała w szpitalu zarażona tyfusem, Wanda i Stanisław nie omieszkali z tego skorzystać. Nakrywszy ich pewnego dnia w łóżku zamiast pałać gniewem, z radością zaaprobowała ich relacje i dała przyzwolenie na kontynuowanie. Te kontrowersje zamknięte w czterech ścianach mieszkania Wisłockich swoje apogeum osiągnęły jednak dopiero później – gdy obie panie w tym samym czasie zaszły w ciążę i ze względów etycznych (Wanda nie chciała być panną z dzieckiem i rozważała aborcję), postanowiły urodzić cichaczem w pobliskiej wiosce, a potem ogłaszać, że Michalina była w ciąży bliźniaczej. Ich seksualno-egzystencjalny trójkąt więc był naprawdę nietuzinkowy, ale niestety nie wszystko poszło po myśli Michaliny. Zajęta pracą naukową i stroniąca od obowiązków domowych kobieta, sprzątanie, gotowanie i wychowywanie dzieci zostawiła przyjaciółce, której jednak ten chory układ po kilku latach przestał odpowiadać. A i Stanisław, mający przecież pod dachem dwie kobiety, romansował na prawo i lewo ze swoimi studentkami.
„Sztuka kochania” jednak nie powstałaby, gdyby Michalina nie poznała Jurka – to właśnie on był największą miłością jej życia i tylko jemu udało się zaspokoić jej seksualne potrzeby. W końcu były mąż Michaliny w tych sprawach nastawiony był na samozadowolenie i to egoistyczne podejście tak wymagającej Michalinie nie do końca odpowiadało. Ale żeby więcej nie spoilerować przejdę do oceny filmu Marii Sadowskiej.
Kalejdoskop polskiego społeczeństwa
Mówiąc o najnowszym filmie Sadowskiej nie sposób nie wspomnieć, że osadzony jest on w latach zarówno 40., 50., a nawet i 70. Akcja zaczyna się, gdy młoda Michalina kończy studia medyczne i wkracza w dorosłe życie, ale dzięki ciągle zmieniającym się i niechronologicznym scenom możemy poznać ją również w dorosłym, jak i starszym wieku. Ten zabieg był moim zdaniem dość trudny – dwie godziny filmu to zdecydowanie za mało, żeby poznać wielopłaszczyznowość tej postaci, a tym bardziej ukazać ją na tle zmieniającego się polskiego społeczeństwa. Dzięki scenografii Wojciecha Żołogi, charakteryzacji Anety Brzozowskiej i kostiumom Ewy Gronowskiej, zarówno powojenna, jak i stalinowska Polska, a później też Polska Rzeczpospolita Ludowa zostały oddane w doskonały sposób. Co ciekawe, PRL-owski krajobraz jest tu kolorowy i przyciągający, a przyglądając się zdjęciom Michała Sobocińskiego pragniemy przenieść się w czasie i wraz z kwieciście przystrojoną Michaliną kroczyć po ulicach Warszawy. Tę finezyjność lat 70. wprowadza tu również muzyka z tego okresu. Wielokrotnie mamy możliwość usłyszeć big beatowe rytmy, na jednym z filmowych przyjęć występuje sama Ania Rusowicz, której głos doskonale wpisuje się w stylistykę tego filmu. A i jazzu jest tu nie mało (co ciekawe, Michalina uważa, że muzyka pomaga rozluźnić mięśnie kegla i nie omieszka korzystać z niej w pracy z pacjentkami).
Jeśli chodzi o rozbieżność czasową, przed seansem podchodziłam do niej dość sceptycznie, byłam wręcz pewna, że tak ogólnikowe potraktowanie prześwietnych wątków może zwiastować klapę – teraz jednak muszę przyznać, że nie było źle. Oczywistym jest, że po obejrzeniu „Historii Michaliny…” czuje się niedosyt, chciałoby się dowiedzieć o niej więcej, szczególnie o trójkącie w którym żyła i relacji z Jurkiem. Reżyserka jednak kładła tu nacisk na zmagania Wisłockiej z ówczesnymi zacofanymi wydawnictwami, które nieprzychylne były do wydania jej książki. Nie bez powodu pierwsza część tytuły filmu składa się z tytuły książki Michaliny – ma to w pewien sposób przygotować widza, że właśnie na tym opierał się będzie cały film. Jednak miłośnicy ekscentrycznych osobowości też znajdą coś dla siebie – nie brakuje tu scen w których Wisłocka pokazuje, że jest kobietą z jajami.
Niebezpieczne kobiety
Wcale nie muszą być policjantkami. Kobiety Sadowskiej nie walczą z przestępczością, ale z płcią męską, która nie rozumie ich potrzeb. Perełką jest tu znana z „Różyczki” piękna Magdalena Boczarska, która całkowicie zdominowała film. Znakomicie wcieliła się w ekstrawagancką i jednocześnie prostolinijną Wisłocką, naśladując nie tylko jej sposób bycia, ale również wypowiadania i poruszania się. A nie łatwym było 38-letniej aktorce zagrać kobietę po 50-siątce, z przygarbioną sylwetką i używającą niekiedy języka potocznego. Boczarskiej wyszło to naprawdę wiarygodnie. W filmie podziwiać możemy równie świetną Justynę Wasilewską, Danutę Stenkę czy Karolinę Gruszkę – ta mozaika kobiecych postaci zaprezentowała się tu znacznie lepiej niż pitbullowski świat Vegi. Charyzmatyczność i nieujarzmiona osobowość jest zdecydowanie groźniejszą bronią, niż nieumiejętnie trzymany pistolet.
Ale i mężczyźni nie byli źli
Szczególnym zaskoczeniem był tu Eryk Lubos w roli zmysłowego lowelasa – zadziwił nie tylko publiczność, ale i samego siebie. Na początku nie wierzył, że mogłoby mu się udać wcielić w przystojnego, czarującego kochanka za którym odwraca się tysiące kobiecych lic, w końcu do tej pory grał samych mało sympatycznych rzezimieszków. Ale jak dla mnie był rewelacyjny i myślę, że cała damska publiczność przyglądała się mu z nieukrywanym podziwem. Piotr Adamczyk, filmowy mąż Michaliny, też wyszedł dość dobrze – jak widać w blond grzyweczce i z twarzą nieczułego psa na baby wygląda jak prawdziwy Wuttke, bo takie z niemiecka brzmiące nazwisko miał Stanisław przed ślubem z Michaliną.
Aktorstwo jest więc w „Sztuce kochania…” na plus, prócz małego wyjątku dotyczącego dzieci. Filmowe „bliźniaki” okazały się tu najsłabszym ogniwem i bardzo dobrze, że niewiele jest z nimi scen, gdyż mogłoby być równie źle, jak w przypadku Zamachowskiej w „Powidokach”.
Producenci „Bogów” stanęli na wysokości zadania
Scenarzysta Krzysztof Rak, który triumfował już podczas premiery „Bogów”, również tutaj pokazał na co go stać. I choć niektórzy twierdzą, że „Historia Michaliny…” to drudzy „Bogowie” (w końcu w jednej ze scen mamy możliwość zobaczenia Tomasza Kota grającego tu samego Religę), jak dla mnie film Sadowskiej jest od „Bogów” lepszy. Oczywiście każdy ma swoje gusta. Niektórych też mogą razić liczne sceny erotyczne, nagość bezpruderyjnie wyzierająca z ekranu czy nieustanne rozmowy na tematy związane z anatomią człowieka. Ale ze swojej strony mogę powiedzieć, że wszystko tu było wysublimowane i wysmakowane.
Jak stwierdziła Sadowska w jednym z wywiadów, celem tego filmu jest propagowanie miłości bez ograniczeń i jeśli po seansie kochankowie czule rzucą się sobie w ramiona i zaczną kochać niczym Michalina i Jurek, będzie to dla niej dużym sukcesem.
Autorka recenzji: Diana Kaczor
Tytuł: Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej
Reżyseria: Maria Sadowska
Scenariusz: Krzysztof Rak
Produkcja: Polska
Premiera: 27 stycznia 2017 (Polska), 21 stycznia 2017 (świat)