„Nie można było sobie wymarzyć lepszej premiery dla tego dokumentu. Nie mówię o filmie przed jego pokazaniem, zatem zapraszam na seans.” – tymi słowami Marcin Borchardt, reżyser filmu „Beksińscy. Album wideofoniczny” rozpoczął 57. Krakowski Festiwal Filmowy.
Ceremonia otwarcia miała miejsce w Kinie.Kijów 28 maja 2017 i była światową premierą z udziałem twórców, a sam scenariusz filmu powstał na podstawie bestsellerowej książki autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny”, której autorka również była obecna na gali. Dokument ten, to nie tylko autentyczny zapis losów rodziny Zdzisława, ale i wejście do ich intymnego świata, zbratania się ze wszechobecną śmiercią i poczuciem zobojętnienia. Mamy szansę po raz pierwszy zobaczyć rozgoryczoną Zosię, łaknącego sławy i atencji Zdzisława oraz Tomka, który dzięki tym „taśmom” nie jawi nam się tylko i wyłącznie jako jeden wielki ekscentryk i choleryk, ale odkrywa dla nas karty swojego żalu do rodziców o egzystencję na tym świecie, o niemoc w podejmowaniu kluczowych decyzji, przywiązanie do przysłowiowej matczynej spódnicy i totalne uwielbienie dla świata muzyki. Twórcy spełnili swoją rolę rewelacyjnie, ten dokument to wspaniały obraz wysublimowanego kunsztu reżyserskiego oraz świetny research osób zaangażowanych w projekt. Oczywiście porównania do „Ostatniej rodziny” Jana P. Matuszyńskiego są nieuniknione, ale jakże różne, a zarazem podobne w swym odbiorze są oba filmy!
Niespełna rok temu w „Ostatniej rodzinie” przechadzaliśmy się po mieszkaniu wielkiego malarza, a już dzisiaj jesteśmy częścią jego reportażu. Pierwszy zapis fonicznego nagrania z rodzinnego albumu pochodzi z 23 września 1957 roku, kiedy to 28 letni wówczas Zdzisław Beksiński obwieścił początek tworzenia albumu. Opowieść precyzyjnie zrekonstruowano z prywatnych, nigdy wcześniej w takiej formie niepublikowanych dźwiękowych, filmowych i fotograficznych materiałów archiwalnych. Przez niemal pół wieku Zdzisław Beksiński dokumentował życie codzienne swojej rodziny, a robił to w rozmaitej formie – od pisania listów, przez fotografie, dziennik foniczny aż do amatorskich filmów. Zafiksowanie Zdzisława na nowinki techniczne skutkuje ciągłym nagrywaniem rodziny i własnego życia do tego stopnia, że domownicy niemal przestają zwracać uwagę na kamerę i nie próbują zakładać masek dla potrzeb dokumentacji. Widz nie czuje skrępowania oglądając kłótnie matki z synem czy umizgi Zdzisława do Zosi, a nawet samego malarza tuż po operacji czy w czasie zdiagnozowanej u niego żółtaczki. Śmierć nie jest tematem tabu nie tylko w słowach czy obrazach ale i w życiu codziennym. Kiedy umiera Stanisława Beksińska, matka artysty – widz zamiera w fotelu. Pokazane w dokumencie sceny są tak prywatne, że aż chce się zamknąć oczy i wstrzymać oddech. Zosia krząta się po pokoju, co rusz dogląda zmarłą i zastanawia się czy wszystko będzie w porządku. Zdzisław, z nutką ironii i jednocześnie troską w głosie pyta czy aby nie otworzyć okna, bo mamusia szybciej ostygnie…Słowa Borchardta w pełni oddają klimat tego dokumentu:
„To nie jest jakieś archiwalne selfie ani forma budowania wizerunku. To autentyczna rejestracja codzienności”
Trudna relacja ojca z synem na kartach książki Grzebałkowskiej na ekranie nabiera innego wymiaru. Zdzisław nie udaje mówiąc, że Tomek nie potrafi radzić sobie z depresją tak jak on. Sam musiał wielokrotnie przyglądać się jak jego „Nosferatu” nieudolnie próbuje popełnić samobójstwo, by wreszcie dopiąć swego w wigilię 24 grudnia 1999 roku. To nie jest zapis życia rodziny przesyconej śmiercią i goryczą, to raczej opowieść o sile i trudnej miłości, która pokonuje nagłe ataki paniki Tomka czy frustracje Zdzisława nad nieudanymi obrazami. Tragedia Beksińskich to jednak przede wszystkim szalenie uniwersalna i ponadczasowa opowieść o skomplikowanej relacji ojca z synem.
Autor recenzji: Karolina Futyma
Tytuł: „Beksińscy. Album wideofoniczny”
Scenariusz: Marcin Borchardt
Reżyseria: Marcin Borchardt
Data premiery: 28.05.2017 r.
Obejrzane dzięki uprzejmości: Kino.Kijów